Rozdział 47

1K 63 2
                                    


Siedziba BPZ

Moim oczom ukazuje się kobieta mniej więcej w wieku dwudziestu lat. Jej błękitne oczy święcą młodością. Usta dziewczyny są koloru dojrzałej czereśni. Włosy dwudziestolatki mają barwę czerni, tak czarnej, że można by się pogrążyć w bezmiarze ciemności.

– Wejdźcie – kobieta mówi idealnie spokojnym, ale zarazem sztucznym głosem, wyciągając do mnie rękę. Zaciskam ją. – Mam na imię Alice.

Kiedy to powiedziała od razu zrozumiałam, jaka z niej suka. Po prostu wyczułam to w jej głosie.

– Gdzie idziemy? – podejrzewam w tym wszystkim jakiś podstęp.

– Za chwilę się dowiesz – odpowiada "wredota".

– No pewnie, że tak – irytuję się.

Wchodzimy do wnętrza pomieszczenia. Rozglądam się. Wszystko jest pomalowane na biało. Jest pusto jak w jakimś kijowym horrorze.

Drzwi za nami zamykają się, a następnie znikają ogałacając teraz jeszcze bardziej pustą ścianę. Szok nie schodzi mi z twarzy. Przeżyłam już magię i inne dziwactwa, ale znikające drzwi?!

– To tylko taki mechanizm – szepcze mi do ucha Zayn, zostawiając na mojej szyi opary swojego gorącego oddechu. Moje ciało przeszywa dotąd nieznany prąd. Odsuwam się od chłopaka.

– A teraz proszę przejdź przez tę bramkę – oznajmia Alice. Patrzę na dalszy ciąg naszej wycieczki.

– Nie przeszukaliście mnie wcześniej? Naprawdę? – w głębi duszy nasunęło mi się, że to tępe pały, ale powstrzymałam się przed powiedzeniem tego na głos.

– Nie marudź – Slaider wtrąca swoje trzy grosze i popycha mnie w stronę metalowej bramki. Przechodzę przez nią, ale znając moje szczęście czerwone światełko się zapala, a alarm się włącza. Co znowu? Nie mam nic metalowego...

– Pokaż się – nakazuje mi Zayn. Zaczyna macać mnie od przodu, a potem od tyłu. Właśnie tego chciałam uniknąć.

– Nic nie ma – dziwi się chłopak.

– Niemożliwe – zaprzecza Alice, a następnie podchodzi do mnie. Ogląda mnie od góry do dołu,

– Spodnie – orzeka.

– Co?! – mało tchawicy nie wyplułam.

– Masz metalowe guziki.

– I jaki z tego wniosek? – ripostuję.

– Ściągaj – uśmiecha się złowieszczo dziewczyna.

– Nigdy – syczę przez zęby.

– Zayn – daje mu jakiś sygnał. Po chwili chłopak podchodzi do mnie. Stoi stanowczo za blisko.

– Nic nie zaboli – Zayn uśmiecha się.

– O czym ty... – nie daje mi dokończyć, zrywając ze mnie jeansy. Stoję teraz do połowy naga w różowych majtkach z białą koronką z miną wkurzonej dziesięciolatki.

– Nie bądź taka zszokowana. Przechodź przez bramkę. Już! – krzyczy, jak już mówiłam "wredota".

– Idiotka – szepczę, przechodząc przez urządzenie. Zielone światełko miga po moich oczach. Jest! Nie muszę się rozbierać!

Ściana przed nami rozsuwa się tworząc tunel o przeźroczystej podłodze. Wchodzę powoli odczuwając zmęczenie dzisiejszego dnia.

– Otóż to jest nasza siedziba. Nazywamy się BPZ. Bunt Przeciwko Zdrajcom. Twoje porwanie było od dawna zamierzone. Mamy powody, aby mieć cię po naszej stronie – bez żadnych emocji opowiada Alice.

– Nie jestem po niczyjej stronie – irytuję się.

– Ale będziesz. BPZ jest dobrą organizacją wspomagającą "młode talenty", czyli osoby o niezwykłych umiejętnościach takich jak twoje. Póki co, tylko na twoją pomoc możemy liczyć – krzywi się.

– Po jaką cholerę mnie porywaliście?! – wrzeszczę.

– A gdybyśmy cię nie porwali, poszłabyś z nami? – wtrąca się Zayn. Nie odpowiadam, na co on kręci głową. – No właśnie.

– Wracając do tematu... Pewnie jesteś ciekawa, w czym możesz nam pomóc – oznajmia dziewczyna.

– Niekoniecz...

– Więc pomożesz tam unicestwić resztę wspólników twojego ojca – syczy Alice.

– Mojego ojca? – nie mam pojęcia, o czym ta jędza gada.

– Stwórcę – Slaider patrzy na mnie jak na głupią.

– Stwórca nie jest moim ojcem. To ojciec moich przyjaciół – tym razem to ja patrzę na nich jak na bandę idiotów.

– Niemożliwe... Zayn? – Alice zmierza go wściekłym wzrokiem.

– Nie wiedziałem, że jest z nimi ktoś spoza rodziny – tłumaczy się chłopak.

– Ty baranie! – krzyczy dziewczyna.

– Uspokój się... Jezu... znajdę tę rodzinkę. A co mam zrobić z... bezimienną – porusza jedną brwią.

– Maddie – warczę niczym rottweiler.

– Zabij ją – odpowiada ta idiotka.

– Wspomnę tylko, że mam nad wami przewagę – uśmiecham się chytrze.

– Nie poczuj się urażona, ale władam nad dwoma żywiołami – śmieje się wrednie Alice.

– Nadal mam przewagę – śmieję się, trzymając się za brzuch.

– Niby jaką? – markotnieje.

– Wyższa matematyka. Cztery żywioły. Dodaj do tego morderczy śpiew. Coś ci to mówi? – mój ton staję się przerażająco władczy.

Spoglądam na pozostałych. Na ich twarzach maluje się strach, przerażenie. Wszyscy odsuwają się ode mnie jak najdalej mogą.

– Bogini zniszczenia...

– Maddison Jennifer Hill...

– Błagam... Nie zabijaj nas...

Nie mam zamiaru zrobić im krzywdy. Podchodzę do nich, udając potężną, groźną niszczycielkę.

– Nie zabije was, jeśli...

– Zrobimy wszystko! – krzyczą Alice i Slaider. Zayn stoi niewzruszony.

– A ty? – wskazuję ręką na chłopaka.

– Będę robił, co będę chciał – uśmiecha się szelmowsko.

– Daję ci pięć sekund na ucieczkę – odpowiadam ponuro.

– Co?! – Zayn jest w totalnej rozsypce.

– 1...

– Czekaj!

– 2...

– Będę grzeczny! – patrzy na mnie z miną szczeniaczka.

– 3... – formuje w rękach małą kulę ognia.

– Co ty...

– 4... – chłopak zaczyna uciekać w stronę głównego wejścia.

– Zostańcie tutaj – mierzę wzrokiem Slaidera i Alice. –5...

 –5

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Nie ma takiej drugiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz