Siedziba BPZ
Moim oczom ukazuje się kobieta mniej więcej w wieku dwudziestu lat. Jej błękitne oczy święcą młodością. Usta dziewczyny są koloru dojrzałej czereśni. Włosy dwudziestolatki mają barwę czerni, tak czarnej, że można by się pogrążyć w bezmiarze ciemności.
– Wejdźcie – kobieta mówi idealnie spokojnym, ale zarazem sztucznym głosem, wyciągając do mnie rękę. Zaciskam ją. – Mam na imię Alice.
Kiedy to powiedziała od razu zrozumiałam, jaka z niej suka. Po prostu wyczułam to w jej głosie.
– Gdzie idziemy? – podejrzewam w tym wszystkim jakiś podstęp.
– Za chwilę się dowiesz – odpowiada "wredota".
– No pewnie, że tak – irytuję się.
Wchodzimy do wnętrza pomieszczenia. Rozglądam się. Wszystko jest pomalowane na biało. Jest pusto jak w jakimś kijowym horrorze.
Drzwi za nami zamykają się, a następnie znikają ogałacając teraz jeszcze bardziej pustą ścianę. Szok nie schodzi mi z twarzy. Przeżyłam już magię i inne dziwactwa, ale znikające drzwi?!
– To tylko taki mechanizm – szepcze mi do ucha Zayn, zostawiając na mojej szyi opary swojego gorącego oddechu. Moje ciało przeszywa dotąd nieznany prąd. Odsuwam się od chłopaka.
– A teraz proszę przejdź przez tę bramkę – oznajmia Alice. Patrzę na dalszy ciąg naszej wycieczki.
– Nie przeszukaliście mnie wcześniej? Naprawdę? – w głębi duszy nasunęło mi się, że to tępe pały, ale powstrzymałam się przed powiedzeniem tego na głos.
– Nie marudź – Slaider wtrąca swoje trzy grosze i popycha mnie w stronę metalowej bramki. Przechodzę przez nią, ale znając moje szczęście czerwone światełko się zapala, a alarm się włącza. Co znowu? Nie mam nic metalowego...
– Pokaż się – nakazuje mi Zayn. Zaczyna macać mnie od przodu, a potem od tyłu. Właśnie tego chciałam uniknąć.
– Nic nie ma – dziwi się chłopak.
– Niemożliwe – zaprzecza Alice, a następnie podchodzi do mnie. Ogląda mnie od góry do dołu,
– Spodnie – orzeka.
– Co?! – mało tchawicy nie wyplułam.
– Masz metalowe guziki.
– I jaki z tego wniosek? – ripostuję.
– Ściągaj – uśmiecha się złowieszczo dziewczyna.
– Nigdy – syczę przez zęby.
– Zayn – daje mu jakiś sygnał. Po chwili chłopak podchodzi do mnie. Stoi stanowczo za blisko.
– Nic nie zaboli – Zayn uśmiecha się.
– O czym ty... – nie daje mi dokończyć, zrywając ze mnie jeansy. Stoję teraz do połowy naga w różowych majtkach z białą koronką z miną wkurzonej dziesięciolatki.
– Nie bądź taka zszokowana. Przechodź przez bramkę. Już! – krzyczy, jak już mówiłam "wredota".
– Idiotka – szepczę, przechodząc przez urządzenie. Zielone światełko miga po moich oczach. Jest! Nie muszę się rozbierać!
Ściana przed nami rozsuwa się tworząc tunel o przeźroczystej podłodze. Wchodzę powoli odczuwając zmęczenie dzisiejszego dnia.
– Otóż to jest nasza siedziba. Nazywamy się BPZ. Bunt Przeciwko Zdrajcom. Twoje porwanie było od dawna zamierzone. Mamy powody, aby mieć cię po naszej stronie – bez żadnych emocji opowiada Alice.
– Nie jestem po niczyjej stronie – irytuję się.
– Ale będziesz. BPZ jest dobrą organizacją wspomagającą "młode talenty", czyli osoby o niezwykłych umiejętnościach takich jak twoje. Póki co, tylko na twoją pomoc możemy liczyć – krzywi się.
– Po jaką cholerę mnie porywaliście?! – wrzeszczę.
– A gdybyśmy cię nie porwali, poszłabyś z nami? – wtrąca się Zayn. Nie odpowiadam, na co on kręci głową. – No właśnie.
– Wracając do tematu... Pewnie jesteś ciekawa, w czym możesz nam pomóc – oznajmia dziewczyna.
– Niekoniecz...
– Więc pomożesz tam unicestwić resztę wspólników twojego ojca – syczy Alice.
– Mojego ojca? – nie mam pojęcia, o czym ta jędza gada.
– Stwórcę – Slaider patrzy na mnie jak na głupią.
– Stwórca nie jest moim ojcem. To ojciec moich przyjaciół – tym razem to ja patrzę na nich jak na bandę idiotów.
– Niemożliwe... Zayn? – Alice zmierza go wściekłym wzrokiem.
– Nie wiedziałem, że jest z nimi ktoś spoza rodziny – tłumaczy się chłopak.
– Ty baranie! – krzyczy dziewczyna.
– Uspokój się... Jezu... znajdę tę rodzinkę. A co mam zrobić z... bezimienną – porusza jedną brwią.
– Maddie – warczę niczym rottweiler.
– Zabij ją – odpowiada ta idiotka.
– Wspomnę tylko, że mam nad wami przewagę – uśmiecham się chytrze.
– Nie poczuj się urażona, ale władam nad dwoma żywiołami – śmieje się wrednie Alice.
– Nadal mam przewagę – śmieję się, trzymając się za brzuch.
– Niby jaką? – markotnieje.
– Wyższa matematyka. Cztery żywioły. Dodaj do tego morderczy śpiew. Coś ci to mówi? – mój ton staję się przerażająco władczy.
Spoglądam na pozostałych. Na ich twarzach maluje się strach, przerażenie. Wszyscy odsuwają się ode mnie jak najdalej mogą.
– Bogini zniszczenia...
– Maddison Jennifer Hill...
– Błagam... Nie zabijaj nas...
Nie mam zamiaru zrobić im krzywdy. Podchodzę do nich, udając potężną, groźną niszczycielkę.
– Nie zabije was, jeśli...
– Zrobimy wszystko! – krzyczą Alice i Slaider. Zayn stoi niewzruszony.
– A ty? – wskazuję ręką na chłopaka.
– Będę robił, co będę chciał – uśmiecha się szelmowsko.
– Daję ci pięć sekund na ucieczkę – odpowiadam ponuro.
– Co?! – Zayn jest w totalnej rozsypce.
– 1...
– Czekaj!
– 2...
– Będę grzeczny! – patrzy na mnie z miną szczeniaczka.
– 3... – formuje w rękach małą kulę ognia.
– Co ty...
– 4... – chłopak zaczyna uciekać w stronę głównego wejścia.
– Zostańcie tutaj – mierzę wzrokiem Slaidera i Alice. –5...
CZYTASZ
Nie ma takiej drugiej
ParanormalW tej książce nic nie trzyma się kupy generalnie. Była pisana na początku gimnazjum, wiec proszę się nie dziwić. Zapraszam np. do „Aplikacji: Kopciuszek", która jest na lepszym poziomie według mnie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Co zobaczysz...