Rozdział 10

3K 174 5
                                    


Coffee Garden

godz. 20:00

Wchodzę do pięknie urządzonego lokalu. Od razu rozpoznaję siedzącego w cieniu chłopaka. Zaczyna do mnie energicznie machać. Podchodzę do niego.

– Co słychać, Mad? – krzywi swój uśmiech.

– Przestań! Mieliśmy poważnie porozmawiać. Może zaczniesz? – siadam obok niego.

– Tak... Słuchaj. Najpierw wytłumaczę ci, co się stało z Daisy i Willem – obejmuje mnie ramieniem. Delikatnie ściągam jego rękę z moich pleców. Daję mu znak, żeby zaczął opowiadać.

– Nasz Stwórca, czyli nasz jakby ojciec, kazał nam wygrywać wszystkie gry, do których ludzie zostali przywołani, tak jak ty. Powiedział też, że jeśli przegramy choć raz, czeka nas kara.

– Jaka kara? – Grayson łapie mnie za rękę pod stołem.

– Dwoje z naszej trójki mają się stać jego hmmm... zombie. Można tak powiedzieć. I chciałem ci przypomnieć, że trzymam cię za rękę, a ty jej nie odsunęłaś, Kotek – puszczam jego dłoń.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? Czy mogę już iść? – mówię ostrzej niż zamierzałam.

– Tak, musisz wiedzieć o czymś jeszcze. Stwórca chce, żebyś dołączyła do nas, ponieważ jako jedyna wygrałaś z nami. Od razu ci powiem: Nie zgadzaj się! – gładzi mnie po włosach. – Wyjawię ci coś jeszcze, piękna...

- Proszę bardzo – wzdycham.

- Jak już pewnie wiesz, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jesteśmy inną odmianą człowieka, która posiada nadludzkie moce. Ukrywamy się i w ten sposób chronimy się nawzajem. Z wyjątkiem mojego ojca, który nie lubi bawić się w ukrywanie... Ty jesteś taka sama jak my. Twoi rodzice muszą posiadać zniekształcony gen. Nie jesteś przypadkiem adoptowana?

- Na pewno nie! Ale... to znaczy, że oni... - zaciskam powieki. Daj spokój. Później się nad tym dłużej zastanowisz Maddie. – Dobrze. Czy teraz mogę już iść? Weź tę łapę! – wstaję z krzesła. Pociąga mnie w swoje ramiona i namiętnie całuje. Jego wargi są takie miękkie. Grayson smakuje jak mieszanka mięty i czekolady. Nie stawiam się, co jest dziwne. W końcu odsuwa się. Trzymam się mocno jego ramion.

– Mmm... Smakujesz truskawką – zaczyna mnie całować po szyi i uchu.

– Muszę już iść – próbuję się od niego odkleić.

– Podwieźć cię? – bierze mnie na ręce i pochodzi w stronę drzwi.

– A mam inne wyjście?! – Grayson wrzuca mnie na przednie siedzenie w samochodzie. Sam siada za kierownicą. Zapina mi pas. Dżentelmen.

– Opowiedz mi coś o sobie – mówi.

– Nie – warczę.

– Ok. Jak ci poszło z Willem? No wiesz...

– Mam być szczera? – krzywię się.

– Tak.

– Pocałował mnie. Próbował też wczoraj, ale się obroniłam – czuję się zawstydzona.

– Co zrobił?! Pożałuje tego! Zniszczę go! – Grayson zazwyczaj aż tak się nie denerwuje.

– Uspokój się! Przecież on nie jest sobą! – ciągnę. – Czy mi się wydaje, czy jesteś zazdrosny?

– Ja? No co ty! Ja tylko no wiesz... Troszczę się o ciebie – rumieni się.

– Tak, wierze ci – podjeżdżamy pod dom. Moja mama stoi w oknie i myję naczynia jednocześnie mnie wypatrując. Wysiadam.

– Na razie – macham mu. Uśmiecha i kieruje się w stronę opuszczonego domu. Jego domu.

Wow, chyba pierwszy raz jest taki miły.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Nie ma takiej drugiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz