Czarny van, którym przyjechaliśmy do lasu, zniknął. Tak samo jak Daisy. Dookoła nawet żywej duszy.
– Nie, nie, nie... – Grayson przeklina się w duchu za to, że zostawił siostrę samą, na pastwę losu.
– Zadzwoń do Shannon. Musimy pojechać do mieszkania i na spokojnie przemyśleć sprawę. Może po prostu wróciła do domu. W końcu mogło jej się sprzykrzyć stanie w samotności przy samochodzie – współczuję chłopakowi.
– A Księga?
– Odłożymy to na później. Ważniejsza jest twoja siostra – uśmiecham się smutno.
– W takim razie w drogę – mówi.
– Najpierw zadzwoń do Shannon – przypominam mu. Grayson wyciąga telefon i wystukuje numer, z tego co naliczyłam, składający się z dziesięciu liczb. Chłopak czeka na sygnał.
– Daj na głośnik – krzywię się.
Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci...
– Słucham?
– Shannon! Musisz po nas przyjechać! – krzyczymy jednocześnie.
– Przecież pojechaliście autem – mówi to takim tonem, że zaczynam myśleć, że chciałaby się jak najszybciej rozłączyć.
– Ukradli – odpowiadam zanim Grayson zdąży coś wtrącić.
– Skoro muszę... – rozłącza się.
– Za nim dojedzie minie z pół godziny. A ja nie zamierzam stać pod wiatr, żeby się przeziębić – siadam na trawie opierając się o drzewo. Chłopak siada naprzeciwko mnie. Nasze kolana się stykają.
– Co tak się patrzysz? – odchrząkam.
– Nie patrzę na ciebie – oznajmia.
– A na co? – jestem bardzo ciekawa, na co tak właściwie się gapi.
– Na twoje ręce – oszołomiony nie spuszcza wzroku z moich rąk.
– Co w tym takiego niezwykłego, że wbiłam palce w ziemię? – śmieję się.
– Wyciągnij je z ziemi – prosi chłopak. Na jego polecenie moje dłonie wędrują bliżej nieba.
Wygląda na to, że ziemia podąża śladem moich dłoni. Chwytam ją i delikatnie ugniatam.
Z ziemi tworzy się rozkwitający, wiosenny tulipan.
– Ziemia – tylko tyle wypowiadają jego wargi. – Ogień i Ziemia. Dwa żywioły. Niepokojące a zarazem niesamowite – uśmiecha się.
– Super. Do szczęścia mi to nie było potrzebne – gniewam się na cały świat. Musiało to nastąpić prędzej czy później.
– Przesadzasz – mówi chłopak. Dlaczego on mnie tak strasznie irytuje?
– Nie marzyłam o tym – stwierdzam.
– To, co robisz jest piękne – Grayson sztywnieje. Widzę, że mówi w stu procentach poważnie.
– Mów na to jak chcesz, ale ja nadal uważam, że to okropieństwo – kończę rozmowę. Na szczęście w tym momencie krawężnik został zajęty przez BMW Shannon. Wsiadam na tylne siedzenie. Nogi wpycham pomiędzy stos zepsutych parasolek. Kiedy pytam oto kierowcę, dziewczyna odpowiada mi przewróceniem oczami i wzruszeniem ramion.
Gdy jedziemy podziwiam krajobraz za oknem, czyli połamane drzewa i wyschnięte na wiór pola uprawne, które od dawna nie wyglądają na uprawne. Niebo jest błękitno–szare, a chmury koloru jasnej czerni. Tak, jasna czerń istnieje, a przynajmniej ja tak mówię.
Ulica, którą zmierzamy ku domu jest popękana, potrzebująca odnowy natychmiastowej.
Przy drodze dostrzegam drewnianą ławkę, przy której stoi niewielki kosz. Wysypują się niego tony odpadów. Niektóre z nich zajęły miejsca siedzące na ławce. Śmieci czekające na autobus – ja to mam wyobraźnię.
Grayson budzi mnie z transu, ponieważ dojechaliśmy na miejsce. Wkładam buty, które zdjęłam, aby stopy odpoczęły i wyskakuję z auta na chodnik.
– Zapomnieliście zabrać Daisy?! – krzyczy roztrzęsiona Shannon, która dopiero co, przypomniała sobie o jej istnieniu.
– Nie...
– A co z samochodem? – dziewczyna domaga się wyjaśnień.
– Nie wiemy, co się z nią stało, ale przypuszczamy, że została uprowadzona – wyduszam ze swojego gardła. Grayson nie może wydobyć z siebie ani jednego słowa.
– Mamo! – Shannon woła matkę. Kobieta schodzi po schodach. Wygląda na chorą. Jest blada i ciężko oddycha.
– Źle się czujesz? – martwię się. Polubiłam ją i nie chciałabym, żeby jej się coś stało.
– Nic mi nie jest. To przejdzie – May sztucznie się uśmiecha.
– Porwano Daisy – Shannon odpowiada prosto z mostu.
May chwyta się za pierś w miejscu, gdzie znajduję się serce. Oddycha coraz szybciej.
– Mam zawał – spokojnie oznajmia kobieta.
– Grayson! Dzwoń po pogotowie! – krzyczy zrozpaczona córka. Chłopak wybiera numer na pogotowie.
Po piętnastu minutach przyjeżdża karetka i zabiera nieprzytomną May. Oczywiście my też wsiadamy do samochodu.
Głaszczę kobietę po głowie.
– Spokojnie, May. Przeżyjesz. Musisz – szepczę do jej ucha.
CZYTASZ
Nie ma takiej drugiej
ParanormalW tej książce nic nie trzyma się kupy generalnie. Była pisana na początku gimnazjum, wiec proszę się nie dziwić. Zapraszam np. do „Aplikacji: Kopciuszek", która jest na lepszym poziomie według mnie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Co zobaczysz...