Obudziła się swoim łóżku, kompletnie zdezorientowana, wściekła na siebie. Czuła wstyd, że pokazała słabość, miała żal do siebie. Spojrzała na zegarek, który poinformował ją, że jest bardzo wcześnie i zawsze o tej porze jeszcze spała, a dziś nie mogła. Wyciągnęła telefon spod poduszki i zaczęła czytać SMS, który otrzymała o drugiej w nocy, ale wówczas nie miała siły ruszyć ręką, żeby sprawdzić od kogo.
" Mia, spotkajmy dziś o szesnastej w kawiarni na rynku, pod ratuszem. Porozmawiamy w końcu szczerze. Pojo."
Nie zwlekając opuściła łóżko i pobiegła do łazienki. Spięła długie włosy w kucyk i pomalowała długie rzęsy.
W kuchni czekało na nią śniadanie. Na szklanym stole stały kanapki z serem i sałatą oraz kubek herbaty, która już przestygła. Rodzice zaczynali pracę o siódmej i nie zważali na sposób odżywiania swojej córki, natomiast babcia, która mieszkała po drugiej stronie ulicy zawsze dbała, abym jej wnuczka nie zagłodziła się na śmierć. Niemalże co ranka serwowała jej śniadanie. Czasami jej towarzyszyła, a gdy nie miała czasu to uciekała do swoich obowiązków, zostawiając po sobie pełen talerz smakołyków. Brązowe meble kuchenne kontrastowały z białym płytkami, co zawsze pobudzało rankiem Mie. Uwielbiała smak herbaty, którą przygotowała dla niej babcia. Specyficzny smak wynikał chyba z tego, że w jej zrobienie został włożony ogrom miłości babcinej.
Od rana dziewczyna zastanawiała się, czy powinna przyjąć zaproszenie i iść na spotkanie, ale zdecydowała się ostatniecznie piętnaście minut przed wyznaczonym czasem i w pośpiechu wybiegła z domu. Z torebki wyjęła flakonik perfum Marca Jacobsa i spryskała nimi nadgarstki. Ubrana w białą, prostą sukienkę i czarne baleriny z kamykami w kolorze butelkowym na czubku wędrowała wąską uliczką, wzdłuż której ciągnęły się wysokie platany. Od celu dzieliły ją trzy minuty szybkiego kroczenia.
Przy stoliku czekał już na nią przystojny blondyn ze szklanką soku pomarańczego w dłoni. Kiedy ją zobaczył puścił jej oczko i zagryzł wargę. Mia pozostała obojętna na jego gesty.
- Cześć - powiedziała i rozejrzała się po pomieszczeniu, siadając zmachana.
- Zamówiłem ci sok z pomarańczy. Zawsze lubiłaś - uśmiechnął się.
- Po co to spotkanie - przeszła od razu do rzeczy.
- Wczoraj mówiłaś, że coś zrozumiałaś... Zrozumiałaś coś, co ja już dawno temu. Nie jest to nagły wybuch namiętności, ale ja wiem już dawno, że chcę żyć przy tobie, być dla ciebie, jak dla nikogo innego. Próbowałem, wczoraj miałaś tego dowód, ale nie czuję tego tak, jak przy tobie...
- Pojo? Wiem, że wczoraj mówiłam, ale to chwila słabości. Może powinniśmy poczekać na ten wybuch namiętności i pożądania. Nie czuję tego dziś...
- A wczoraj, gdy usłyszałaś tę dziewczynę to nic nie czułaś? Nie czułaś złości, zazdrości?
- Nie - skłamała po dłuższym namyśle.
- Kłamiesz - zacisnął jedną pięść, a w drugiej ściskał szklankę.
- Pojo... Zmiażdżysz tę szklankę. Pokaleczysz się - położyła dłoń na jego pięści.
- Przejmujesz się ? - zmrużył oczy.
- Jesteś dla mnie ważny.
- Więc przestań wysyłać mi sprzeczne sygnały, bo dłużej tego nie zniosę. Chcesz, potem znowu nie, zwiariuję, rozumiesz - uniósł głos, a Mia rozejrzała się, czy nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- Ucisz się - zganiła go.
- Mam tego dosyć. Nie potrafię się z tobą przyjaźnić. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz - wstał i po prostu wyszedł. Mia ukryła twarz w dłoniach i oddychała miarowo, próbując się uspokoić.
- Pokłóciłaś się z chłopakiem - usłyszała męski głos i oderwała dłonie od twarzy. Siedział przed nią doktor Thomas Bodway. Jak zwykle elegancki. Skórzana kurtka i czarny golf, nienagannie ułożone włosy i dwudniowy zarost sprawiały, że stawał się groźniejszy niż w śnieżnobiałym fartuchu.
- Mówiłam panu, że to nie mój chłopak - burknęła.
- I dobrze, nie zasłużył, żeby nim być.
- Nie zna go pan. Tak naprawdę to moja wina.
- Syndrom ofiary ? - uniósł filiżankę z kawą i przeczesał swoje czarne włosy z siwymi refleksami. Na ręku miał złoty zegarek, który zasłaniał tatuaż na nadgarstku.
- Nieważne... - szepnęła.
- Nie musisz mówić, nie znamy się na tyle dobrze...
- Co pan tutaj robi ? - zacisnęła usta w linię i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Znowu się zamykasz i zaczynasz mnie atakować - patrzył w jej oczy, a jego wyraz twarzy był poważny.
- Ma pan żonę i dzieci więc niech pan wraca do domu i się nimi zajmie.
- Nie mam dzieci, żony też już nie...
- Przepraszam...
- Nie, spokojnie... Rozwiodłem się. Gdy jest się młodym popełnia się błędy.
- Jestem za młoda, żeby to zrozumieć...
- Jesteś zbyt zamknięta i ostrożna, aby popełniać takie błędy - obserwował, jak nerwowo pije sok przez słomkę - tylko zastanów się, czy marzysz o takim życiu, pobieżnym.
- Wie pan o czym marzę, żeby stąd wyjechać, jak najdalej - posłała mu subtelny uśmiech.
- Konkretnie - zaciekawił się.
- Proszę sobie darować te sztuczne zainterwesowanie - kręciła kółka paznokciem na stoliku.
- Denerwujesz się tą kłótnią, czy moją obecnością ?
- Nie denerwuję się - zaprzeczyła i zmusiła się, aby patrzeć mu w oczy - ile ma pan lat - zmarszczyła czoło.
- Dlaczego cię to interesuje ? - zbliżył się do niej.
- Chce wiedzieć, czy dobrze pana oceniam - nabrała odwagi.
- Trzydzieści - odparł beznamiętnie.
- Tak myślałam.
- Masz dziewiętnaście lat więc na pewno zaczynasz studia w tym roku, tak ?
- Nie wiem jeszcze, czy zdałam...
- Na jakie kierunki złożyłaś podanie ? - drążył.
- Medycyna, położnictwo, biotechnologia... - odpowiedziała z odrazą.
- Dlaczego akurat to ?
- Nienawidzę krwi, nienawidzę bólu, cierpienia, śmierci...
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to zawody związane z każdą z wymienionych przez ciebie spraw - wywarło to na nim ogromne wrażenie.
- Wiem i chcę z tym walczyć - odrzekła dumna.
- Nie rób tego, będziesz się męczyć, znienawidzisz to...
- Muszę to zrobić, muszę zacząć ze sobą walczyć - założyła włosy za ucho i wypuściła ciężko powietrze.
- Nie takim kosztem. Zniszczysz się...
- Jest już późno - spojrzała przez okno - pójdę już - powiedziała speszona.
- Odprowadzę cię - zdecydował.
- Nie musi pan - wstała i odeszła od stolika.
- Ale chcę - dogonił ją i otworzył przed nią drzwi.
Wyszli z małej kawiarni na oświetlony rynek i w milczeniu kroczyli brukowym chodnikiem.
- Kiedy chodziłem do liceum. Zawsze piliśmy piwo na tej ulicy w opuszczonej kamienicy - przemówił. Dreptali środkiem drogi, on od jej wewnętrznej strony, ona od zewnętrznej. Wysokie drzewa wyznaczały ścieżkę. Zatrzymali się przed jednym z szeregowych domów. Budynek był różowy, a okna turkusowe, ozdobiała je bogata ornamentyka. Do masywnych drzwi wejściowych ze złotymi elementami prowadziły kamienne schody z turkusowymi poręczami. Budowle zasłaniały kwitnące drzewa i krzewy.
- Mieszkam tu - machnęła ostentacyjnie ręką.
- Bardzo klimatyczne miejsce - rozejrzał się po otoczeniu.
- Chyba czas się pożegnać - skłoniła głowę ku stopom. Mężczyna na te słowa wycignął do niej dłoń. Dziewczyna uśmiechnęła się i kilka sekund nie reagowała, a następnie niepewnie uścisnęła rękę lekarza.
- Do widzenia - powiedziała i odeszła onieśmielona.
Weszła do domu i cały czas czuła jego wzrok, który odprowadził ją do samych drzwi. Oparła się o nie plecami po wewnętrznej stronie i uspokojała oddech. Czuła ciarki i rozbicie wewnętrzne na myśl, o tym że jej dłoń ścisnął obcy mężczyna.
- Mia - piskliwy głos wyrwał ją kontemplacji.
- Tak ? - ruszyła w stronę kuchni, z której dobiegł głos.
- Kto to był ? - niska, szczupła kobieta o czarnych włosach trzymała w ręce nóż i siekała nim ogórka.
- Kto ? Aha ! To lekarz, szedł w tą samą stronę więc się przyłączył - skłamała bez namysłu.
- Dlaczego później zawrócił ? - posłała jej karcące spojrzenie.
- Może czegoś zapomniał - zrobiła niewinną minkę i zaczęła nalewać sobie soku do szklanki.
- Córeczko ja cię ostrzegam...
- Mamo... - przerwała jej.
- To jest dorosły mężczyna, zrobi ci krzywdę...
- Ja też jestem dorosła, zresztą już nigdy go nie spotkam, więc daj spokój...
CZYTASZ
Jutra nie będzie.
RomanceJest takie uczucie, za które sprzedałbyś duszę diabłu. Jest kilka chwil, za które chce się umrzeć. Historia trudnej relacji. Dojrzewania do uczucia i walki o każdą minutę swojego życia przy nim.