20.

1K 62 2
                                    

- Od trzech dni to samo: kawka, slodkie naleśniki i ucieczka przed nim, jak mogłabym tak skrzywdzić człowieka i pozwolić mu się do siebie przyzwyczaić na tę chwilę. Od trzech dni odwiedzamy Lili w izolatce, przecież z dnia na dzień jest gorzej, to osłabione dziecko zje sepsa... Tak jak zjadłaby mnie. Że nie podałam się leczeniu to dezycja, która wydłużyła mi życie w świadomości, nie zmarnowałam go na oddziale szpitalnym, na którym i tak już nie miałabym szans na wyzdrowienie. Chemioterapia skróciłabym mi życie, osłabiając mnie, dawca mógł się nie znaleźć, a nawet gdyby to przeszczep szpiku mógł nie przyjąć. Chce wykorzystać tę ostatnie chwile tutaj...
- Mirel... - mężczyzna powtarza się i oblizuje łyżeczkę, którą przed chwilą zamieszał gorące, gorzkie espresso i podejmuje kolejną próbą dotarcia do świadomości zamyślonej blondynki, która zdaje się właśnie odpływa gdzieś na inny kontynent, może szukając kierunku podróży, który chciała by obrać przed końcem jej osobistego świata, a może po prostu zastanawia się jaki klub odwiedzić, aby alkoholem zaburzyć świadomość tego jaki los ją czeka.
- Ej mała co się dzieje - pociąga za jej nadgarstek, na którym wspiera brodę, aby wyrwać ją z amoku.
- Tak ? - zakłada włosy za ucho i przypatruje mu się uważnie, jakby sprawdzała czy wszystko to powiedziała głośno, czy tylko przeprowadziła monolog w swojej głowie.
- Od pięciu minut nie ma z tobą kontaktu. Nadal jest ci smutno przez Lilke? Nie możesz tak bardzo wszystko przeżywać. Zobaczysz, że ona jest silna i da radę, lekarz ci to mówi- delikatnie przesuwał dłoń po stoliku, aby dotknąć jej dłoni.
- Już kiedyś to słyszałam... - odpowiada i bierze do prawej dłoni widelec, aby napakować do ust słodkich naleśników, które przyćmią gorycz, którą czuła. Mężczyzna milcząc, przyglądał się z uśmiechem na ustach.
- Z czego się śmiejesz? - bełkocze z pełnymi ustami, a jego uśmiecha poszerza się.
- Nie zabrałaś mi swojej dłoni - na jego ustach gościła wciąż dziecięca radość, którą zgasił dopiero jej gwałtowny ruch, rozłączający ich dłonie.
- Zamyśliłam się.
- Możesz częściej - mówi ściszonym tonem jakby w tajemnicy pochylając się nad nią.
- Nie żartuj sobie - dąsa się.
- Znosisz mnie dzielnie Mała... - puszcza do niej oczko i rozkłada się na krześle.
- Jestem dzielna - burczy pod nosem -ale chcę już domu...
- Oczywiście - próbuje nie parsknąć - odwiozę cię do domu, jesteś blada, wykończysz się tym zamartwianiem, nie uratujesz całego świata, chociaż serce bardzo by chciało... - urywa... -bo twoje serce mnie powinno chcieć - dodaje w duchu.
- Nie chce ratować całego świata, ale przecież to jest tak bardzo niesprawiedliwe... Dlaczego dzieci muszą cierpieć ? Czy zrobiły coś złego, za co są karane? - odsuwa od siebie talerz i kładzie dłonie na kolanach, jest gotowa do wyjścia.
- Choroba to nie jest kara rozumiesz ? Bóg nie każe nas... Nie pozwalam ci tak myśleć - przeszywa ją wzrokiem - chodźmy stąd - odsuwa krzesło i wstaje.
- Ale wiesz, że...
- Wiem, że czas na zmianę tematu - przerywa jej w pół słowa, muska jej talię i przesuwa delikatnie przed siebie, a następnie otwiera szklane drzwi, które powodują hałas przy każdym ruchu.
- Dlaczego ? Uciekasz od trudnych tematów... - maszeruje, omijając kałuże.
- Proszę cię mała... Za to ty lubisz drążyć...
    Miasto było ponure, na niebie rozsypały się blado- siwe chmury zwiastujące deszcz. Kiedy delikatnie zaczyna mżyć, automatycznie uruchamiają się wycieraczki w aucie, które zaczynają przyspieszać wraz rozwojem ulewnego deszczu.
- Może zwolnisz?  Jest ślisko... - dziewczyna chwyta obiema rękoma za pas.
- A może przyspieszę? - delikatnie naciska pedał gazu drocząc się z przerażoną blondynką. Koła samochodów rozpryskują wodę na jezdni.
- Po co to robisz? Lubisz ryzyko ? - zakrywa oczy, kiedy mężczyzna zjeżdża ma lewy pas i ryzykownie zaczyna wyprzedzać.
- Przepraszam, ale musiałem, z jego kół odpryskiwało błoto, pobrudziłby mi cały samochód, ale tak lubię ryzyko dlatego zamierzam kupić motocykl.
- Ahh czyli jesteś samobójcą... Czekaj, czekaj, ale o ile się nie mylę, obwodnica prowadzi za miasto, a my właśnie nią jedziemy - obserwuje jak jego usta wyginają się w uśmieszek.
- Nie zawiozę cię do domu - odpowiada ze spokojem.
- W takim razie mnie wysadź tutaj i wrócę taksówką.
- Nie, nie pozwolę ci spędzić reszty dnia na zadręczaniu się... - mówi skupiony.
- To gdzie jedziemy ? - irytuje się.
- Spokojnie krasnalu... To nie porwanie, niestety...
- A jak inaczej nazywa się zabieranie kogoś w nieznane miejsce wbrew jego woli?
- Wycieczka niespodzianka ?
- Zabawne... - obraża się jeszcze bardziej i odwraca głowę do okna, obserwując las, który mijali z taką prędkością, że drzewa rozmazują się jej przed oczami
Gwałtowne hamowanie spowodowało uderzenie jej głowy o zagłówek. Otworzyła zaspane oczy i zaczęła się rozglądać. Zorientowała się, że nie pada, a wręcz oślepia ją słońce.
- Wyspałaś się księżniczko?  - delikatnie muska kciukiem jej brodę.
- Gdzie jesteśmy ? - pyta flegmatycznie mrugając powiekami.
-  Widzisz tamtą dal ? - dotyka szyby palcem.
- No widzę, łąka jak łąka... - burknęła.
- Więc chodź ze mną - wysiada z samochodu.
- Chodź - otwiera jej drzwi i podaje dłoń.
- Poradzę sobie - odrzuca jego dłoń.
- Dobrze... Zaraz zobaczymy - uśmiecha się łobuzersko pod nosem.
- Pff, myślisz, że coś się zmieni - stawiała niepewnie kolejne kroki wśród gęstej i ostrej trawy - po moim grupie trupie - mężczyzna nie przestaje śmiać się pod nosem, blondynka stawia kolejny krok i z jej ust wydobywa się pisk, doskakuje do lekarza jak oparzona, niemalże z płaczem, mocno ściska obiema dłońmi jego przedramie.
- Co się stało maleńka ? - pochyla się nad nią z niekrytym zadoloniem.
- Tam jest jaszczurka - mówi placzliwie.
- No chyba się nie boisz - satysfakcja ogarnia go całego.
- Boje się, boje... - nie odrywa się od niego i z przerażeniem patrzy na zwierzątko.
- Nie pomogę ci i nie przeniosę cię, bo poradzisz sobie sama - muska jej nos palcem wskazującym i dumnie się prostuje. Blondynka szlocha trzesącym głosem.
- No dobrze już chodź - lituje się i podnosi ją znienacka na ręce - nie będę się już nad tobą znęcał.
- Jak zaczną się te skały możesz mnie postawić na nogi ?
- Wtedy już nie będzie sensu - odpowiada.
- Niby dlaczego ? - pyta zdziwiona.
- Zobaczysz - szepcze tajemniczo, ich twarze są centymetr od siebie, ręce dziewczyny oplatają jego szyję, czuje jego zapach teraz bardziej niż zwykle, uczucie bliskości napawa ją niepokojem. Liczy każdy jego krok, który dzieli ich od skały, a ją od stanięcia na własnych nogach.
- Postaw mnie już - przełyka z trudem, starając się za wszelką cenę zignorować fakt, że ogarnęła ją błoga beztroska.
- Boli cię, że jesteś tak blisko mnie ? - staje na krawędzi skały i patrzy jej głęboko w oczy. Jego twarz przybiera kamienny wyraz, jakby chciał przekazać jej, że za każdą próbą ucieczki od niego jego serce jeszcze bardziej dla niej bije.
- Możesz mnie postawić na nogi - wzdycha i zamyka oczy, aby przerwać torturę spowodowaną patrzenie w jego smutne oczy.
- Popatrz w dół ? - szepcze jej do ucha.
- Jaki... - odchyla głowę, jej ręce kurczowo zaczynają się trzymać jego szyi, widzi przepaść tak odległą, że łódka dryfująca po wodzie na samym dole jest wielkości główki od szpilki. Ze skały, na której stoją leje się źródło wody, spadając z dużej wysokości i uderzając o rzekę tworzy szum zagłuszający ich oddechy. Jej przyspieszony przez nagły skok adrenaliny, a jego przez jej bliskość. Oboje spoglądali w dół ze skupieniem, zapominając o tym, że są wtuleni w siebie jak para.
- Tu jest pięknie - blondynka mówi drążcym głosem. Mężczyzna bez słów opuszcza ją i stawia na nogach, dziewczyna zdejmuje dłonie z jego ciała i zapłata na swojej talii, jest trochę zdezorientowana tym, że dobrowolnie pozwolił jej stanąć.
- Ty jesteś piękna - wplata dłoń w jej włosy opierając ją na karku i kciukiem delikatnie masuje policzek. Momentalnie głowa dziewczyny opada w dół, a wzrok błądzi między jej stopami, a jego. Mężczyzna nie opuszcza dłoni, drażniąc jej kark, oswajając ją z dotykiem. Zakłada jej blond włosy za ucho, za którymi ukrywa twarz.
-  Spokojnie... Nie zrobię nic wbrew twojej woli - łapie za jej brodę i podnosi twarz, aby ich spojrzenia spotkały się - rozumiesz ?
Dziewczyna skinęła głową, jej oddech oszalał, zaczął się urywać, świadomość, że nigdy nie była z mężczyzną tak blisko i to sam na sam nie dodawała jej otuchy.
- Nie musisz się mnie bać - całuje jej czoło, które ma na wysokości swoich ust, a ona niepewnie oplata go rękoma, zupełnie jakby nie wiedziała jak się przytulić, w jaki sposób ułożyć ręce - nie pozwolę sobie ani innym zrobić ci krzywdy, przysięgam - gładzi jej włosy, a jej policzek spoczywa na jego klatce piersiowej, przyciska go tak mocno, że guziki jego koszuli wbijają się w jej skórę. Wszystkie złe emocje i cały strach ucieka od niej, bojąc się jego gniewu, tej jego przysięgi, że nie pozwoli jej skrzywdzić.

Jutra nie będzie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz