Cameron poszedł do stiuardessy po opatrunki, a mnie zostawił samotnie w łazience. Owinęłam żyletkę kilkoma warstwami papieru i włożyłam w stanik. Cameron wrócił, zaczął oczyszczać moją rękę.
- Jak ci się to udało to zrobić z ręką w gipsie?- zaśmiał się.
- Lata praktyki- przyznałam i lekko się skrzywiłam, gdy brunet przyłożył gazik z wodą utlenioną do rany.
- Mam nadzieję, że pozbyłaś się żyletki- zaczął bandarzować.
- Tak, wyrzuciłam do toalety- skłamałam. Po skończonej "operacji" Cameron oddał mi swoją bluzę, abym nie chodziła w zakrwawionej. Przemilczeliśmy temat przed Matt'em, który dalej dyskutował z Carterem. Resztę lotu przespałam lub słuchałam muzyki wpatrzona w jeden punkt.
W końcu dotarliśmy do domu, przywitałam się z ciocią, przybyło nas więcej niż było to przewidziane. Byliśmy ja, Matt, jego młodsza siostra, Cameron, Carter, jakiś Aaron i rodzice kuzyna. Problemy były z muejscem do spania. Postanowiliśmy, że Matt będzie spał z Suzy, jego siostrą w jej pokoju, Carter i Aaron w salonie na kanapie, a ja jestem zmuszona żyć z Cameronem.
Kiedy dotarliśmy na miejsce było wcześnie, głupie strefy czasowe. W łazience wkurzyłam się na gips i udało mi się go rozpuścić. No i co, że miałam go nosić przez trzy miesiące. W Dallas teraz jest zimno, więc ubrałam się w jesienną kurtkę, tak jesienną. Postanowiliśmy pójść na obiad do jakiejś pobliskiej knajpy, włożyłam telefon do kieszeni i razem z grupką chłopaków.
Aaron okazał się czarnowłosym chłopakiem o rok starszym ode mnie, miał brązowe oczy, jasną karację i trochę duży nos, ale był przystojny, brałabym. Dobrze się z nim dogadywałam, ale Cameron psuł za każdym razem naszą rozmowę albo podstawiał komuś haka, albo zaczynał się śmiać jak opentany. Zajebie kiedyś tego gościa.
Weszliśmy do jakiegoś baru, zabraliśmy przy wejściu Menu, otoczenie nie było jakoś super kuszące tak samo jak podawane tam dania. Po dziesięciu minutach dyskusji podszedł do nas kelner.
- No, nie kurwa- gwałtownie wstałam do stolika. Naszym kelnerem był Nash. Matthew i Cameron zaczęli protestować gdy się od nich oddalałam. Nie byłam smutna, wkurzona czy w rozpaczy, nie chciała go po prostu widzieć. Usiadłam na najbliższej ławce, po chwili dołączył do mnie Cameron, zaskoczył mnie czułym uściskiem. Nie wiem jak to się stało, ale chwilę później siedzieliśmy ze złączonymi wargami. Szybko odepchnęłam chłopaka i zaczęłam uciekać, dzięki ci Boże za conversy. Dlaczego uciekłam? Bo w pobliżu stał Nash, który przyglądał się tej sytuacji, nie chciałam wyjść na dziwkę czy coś.
Postanowiłam pójść do mojego, starego domu, nie miałam jakoś szczególnie daleko. Weszłam na werandę, wygrzebałam z doniczki klucz, przekręciłam go w drzwiach. Pachniało w środku jak zawsze, tanim odświerzaczem powietrza do toalet. Weszłam do salonu.
- Cześć, mamo- przywitałam się z blondynką leżącą na kanapie.
- Hej, kochanie, na ile przyjechałaś?- kobieta wstała z posłania i mnie przytuliła.
^_^
Od razu przepraszam za nieobecność, ale jebana szkoła.
Podoba się? Myśleliście, że mama Meg nieżyje?
Może zauważyliście, że co jakiś czas przewijają się członkowie Magconu, będą się tak pojawiać, ale tylko na kilka rozdziałów.
CZYTASZ
Who dat boy?
Fanfiction- Już myślałam, że jesteś jakiś fajny, po tym jak się o mnie zatroszczyłeś, a jednak jesteś chujem- naprawdę już myślałam, że tak jest. - Chujem, z dużym chujem- uśmiechnął się łobuzersko. Pierwsze rozdziały są śmieszne i żałosne, jeśli chcecie coś...