Rozdział XI Mapa huncwotów

1.5K 115 16
                                    

   James nagle oprzytomniał... Miał wielką dziurę w pamięci... Podniósł się... Wymacał okulary na stoliku, który swoją drogą miał inny kształt i był i inny w dotyku. Nałożył je na nos i rozejrzał się. Niewątpliwie znajdował się w skrzydle szpitalnym. Najwyraźniej świtało... Nie wiedział co tutaj robi... Czemu się tu znalazł... Nic nie pamiętał... Ale zaraz... zaraz... w jego głowie pojawiło się jakieś wspomnienie. To była Lily... Widział zapłakane oczy... Ale nic więcej. Czy znalazł się tutaj bo ona pobiła go po jakiejś nieudanej próbie umówienia się z nią na randkę...? Niemożliwe... Wszystkie kości, jak i mięśnie bolały go nie miłosiernie. Poczuł bandaż na głowie, która wydawał się być taka słaba i dziwna... To nie mogła zrobić Evans... Chyba, że pomogły jej wszystkie dziewczyny z roku, albo w ogóle z Gryffindoru... Musiał szukać dalej... Ach tak... Pamiętał jak przyglądał się ów pięknej dziewczynie na śniadaniu, kiedy był ubrany w strój od quiditcha. Więc są dwie opcje... Albo coś stało się na treningu, albo podczas meczu, chociaż zdecydowanie wolał to pierwsze, bo druga wersja oznaczała by przegraną Gryfonów co w ogóle nie wchodziło w grę...

Rozejrzał się ponownie. Był sam...

W ułamku sekundy rozległo się głośnie stukanie do drzwi. Rogacz patrząc na niebo stwierdził, że jest szósta rano, góra siódma... Kto mógł dobijać się tu tak wcześnie. Pani Pomfrey ubrana w szlafrok szybko wyleciała ze swojego gabinetu i żwawym krokiem ruszyła w stronę drzwi. James podniósł trochę głowę w celu zidentyfikowania osoby wydającej taki hałas. Drzwi zostały otwarte przez szkolną pielęgniarkę. W drzwiach czaili się huncwoci z... z wyrazem troski na twarzy...? Pani Pomfrey zachowywała się tak jakby to było już częścią jej normalnego życia. James opuścił bezwładnie głowę na poduszki, która aktualnie pękała mu na niepoliczalną ilość kawałeczków.

-Czy moglibyśmy odwiedzić Jam... - zaczął Lupin, ale szkolna pielęgniarka go uprzedziła odpowiedzią.

-Mówię wam kolejny raz... – zaczęła pani Pomfrey, a Rogacz mimo bólu głowy zaczął analizować jej słowa. Kolejny raz? -...że jeszcze się nie wybudził...

Syriusz wspiął się na palce i rzucił szybkie spojrzenie na Jamesa.

-Jeśli można... mam zupełne zdanie o tym, czy nasz przyjaciel obudził się już czy nie... -zaczął dosyć niegrzecznie łapa.

Pielęgniarka prychnęła, ale odwróciła się w jego stronę. Na jej twarzy pojawił się wyraz szczerego zdumienia, co huncwoci potraktowali jako zgodę na wejście.

Złapali za stołki i dosunęli się do łóżka, na którym aktualnie spoczywał James. W oczach huncwotów świeciły się iskierki ulgi. Pani Pomfrey zamknęła się w swoim gabinecie próbując bezskutecznie ukryć szok, który nią wstrząsnął, oraz zapewne przebierając się w strój dzienny. Chłopcy szczerzyli się głupio do Jamesa. Rogacz stwierdził iż oni sami nie rozpoczną sensownej rozmowy.

-Co się stało? Dlaczego jestem tutaj? –zapytał z lekkim zażenowaniem.

Wszyscy spochmurnieli.

-Wiesz był mecz... -zaczął Lupin, który obserwował wszystko z punktu kibica -...i znicz pojawił się tam, ee... przed sektorem, w którym znajdowała się Evans i w sumie ja, ale... ech... no i wcześniej ona płakała, bo jej ulubiona, stara, nie dostępna już w księgarniach książka w tajemniczych okolicznościach, powiedzmy zniknęła... no wracając do tematu... Łapałeś znicza, no i w sumie już złapałeś, ale zacząłeś się na nią gapić i nie zauważyłeś jak tłuczek wleciał w ciebie. Podbiło cię do góry i zanim ktokolwiek zdążył załapać, że spadasz to już upadłeś na ziemię jak placek. Potem Syriusz zaczął cię szukać wzrokiem odkrył, że leżysz na ziemi i podleciał do ciebie. Ja sam zacząłem schodzić, ale to był najwyżej położony sektor i trochę mi to zajęło. Jak zbiegłem na dół zebrała się tam już niezła grupka. Wkrótce pojawili się nauczyciele i sam Dumbledore zabrał cię do skrzydła szpitalnego na niewidzialnych noszach.

Mecz o wszystko - James & Lily    [zamknięte]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz