Rozdział XIVŁapa przybywa

1.4K 94 26
                                    

    -Ten rok szkolny był bardzo dziwny – myślał James, zajadający się słodyczami wraz ze swoimi przyjaciółmi w Expresie Hogwart.

W tym roku puchar domów zdobyli Krukoni, ale to Gryffindor wygrał zawody quidditcha.Wiele się zdarzyło... SUMy minęły dość szybko. Cóż... to nie on sobie układał życie. Zanim się spostrzegł byli już na stacji King's Cross. Jego rodzice stali zawsze w tym samym miejscu. Obok marmurowego filaru. Szybkim krokiem ruszył w ich stronę. Lupin był już przy swoich rodzicach, tak samo jak Glizdogon. Syriusz stał dwa metry dalej od rodziców i wysłuchiwał kazania od swojej matki, która zwyczajowo wychwalała Regulusa, a Syriusza odtrącała i wręcz nie tolerowała. Lily przechodziła właśnie przez barierkę, znowu sama. Zobaczył też jednego chłopaka z Ravenclawu. Kiedy był mały, z tego co James pamiętał miał roczek, Voldemort przybył do ich domu i zabił jego rodziców. On sam miał szczęście, bo ciocia zabrała go na spacer. Kiedy wrócili tamci byli nie żywi, a Voldemorta nie było. Miał szczęście, że poszedł na spacer. Gdyby został, byłby martwy. Żadne dziecko nie może oczekiwać litości od Voldemorta, tak samo jak nie ma szans w starciu z nim. To okropne. Nikt z nim nie wygra. NIKT! To nie ma sensu. On zabije każdego na swojej drodze. Nikt nie mógłby przeżyć. Ale... kiedyś na pewno znajdzie się jakiś Wybraniec. I to może nie długo... Na pewno! Ktoś o potężnej mocy. Zrodzony z najpotężniejszych czarodziejów. I wtedy... nastanie koniec. Ból się skończy. Rodziny znów będą bezpieczne! Świat będzie jak nowonarodzony... bez zła... bez śmierciożerców... bez Voldemorta. Tak... Kiedyś nastaną spokojne i piękne czasy. Ale czy ich dożyje? Czy do końca życia będzie żył w strachu przed Voldemortem? A może zginie z jego rąk...? Nie... To nie możliwe. On sam praktycznie nikogo nie zabija. Chyba, że ten ktoś jest groźny, wartościowy... lub, gdy posiada coś na czym mu zależy...

James wybudził się ze swoich rozmyślań dopiero, gdy znalazł się w kuchni w swoim ciepłym domu. Szybko spałaszował pasztecik dyniowy i przebrał się w piżamę. Zasnął dosyć szybko. Śniły mu się koszmary. Najpierw Voldemort (choć nigdy go nie widział, znał opisy) gonił go na skrzydlatym smoku, który ział Avadą Kedavrą. Potem Lily wyszła za mąż za Severusa. Następnie śmierciożercy latali nad jego domem. Jeszcze potem jego plakaty ożyły i zebrały się w jedną wielka kupkę, tworząc zarys Voldemorta, który rzucił w niego zaklęciem śmiercionośnym. Obudził się wcześnie rano, zlany potem. Szybko poszedł do łazienki, by rodzice nie domyślili się niczego po stanie wilgoci jego koszulki. Kiedy się ogarnął to jeszcze poczochrał włosy, wyczyścił okulary i wrócił do pokoju. CO on niby ma robić przez całe wakacje? Już tęskni za huncwotami. A może by napisać list... Chyba jednak trochę za wcześnie...

Zszedł na dół do kuchni. A może by tak samemu przygotować kolację. W zasadzie nigdy tego nie robił. Ich skrzatka miała urlop chorobowy (mamę Rogacza bardzo interesował stan skrzatów domowych). Zresztą ostatnio ciągle jej nie ma i mama robi wszystko sama. Od czego, by tutaj zacząć. Może zrobi sobie swoją ulubioną kanapkę. Mama zawsze ścierała gotowane jajka na tarce i siekała szczypiorek i tym smarowała mu chleb. To było smaczne. Wyjął jajko z lodówki. Jedno wystarczy. Wrzucił do PUSTEGO garnka i zapalił ogień w kuchence. Następnie znalazł jakiś szczypiorek. Wziął nóż i zaczął siekać. Skaleczył się i to bardzo mocno. Trudno... Zdjął garnek z ognia jednocześnie parząc się nim. Ale szczyt bólu osiągnął kiedy rozcięciem zrobionym przez nóż dotknął nagrzanego garnka. Nie mógł się powstrzymać. Wrzasnął... Zaraz usłyszał na klatce schodowej pospieszne kroki. To jego matka zbiegała po schodach. Szybko dojrzała bałagan w kuchni i skaleczenie na ręce syna. Machnęła różdżką, a wszystkie ZMARNOWANE produkty zniknęły. Jeszcze jedno machnięcie, a naczynia wróciły na swoje miejsce. Podeszła do jedynaka i przywołała zaklęciem wodę oczyszczoną i bandaż. Oczyściła ranę i wsadziła palec syna do szklanki z zimną wodą. Następnie zawinęła go w bandaż. James obdarzył ją szerokim uśmiechem. Zawsze histeryzowała przy nawet najmniejszej ranie. Uśmiechali się głupkowato do siebie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Natychmiast oboje złapali za różdżki. Na twarzy pani Potter pojawił się wyraz strachu. Ojca Jamesa nie było w domu, bo o drugiej nad ranem musiał pilnie wyjechać w delegację. Zbliżali się powoli do drzwi z różdżkami w pogotowiu. Pani Potter machnęła różdżką, a drzwi otworzyły się dynamicznie. Stał w nich Łapa w podartych ubraniach, brudnych włosach z walizką.

Mecz o wszystko - James & Lily    [zamknięte]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz