Rozdział XXI Nawet wieczność

1.2K 85 26
                                    

   Dni mijały smętnie. Nikt z nikim nie gadał... Wszyscy pochłonęli się w nauce, próbując zapomnieć o problemach współczesnego świata. Każdy chciał zapomnieć. Wieść o tym rozprzestrzeniała się bardzo wolno co ułatwiało sprawę. Ci, do których ta wiadomość nie dotarła wymyślali rozmaite teorie. Gryffindor nie tętnił już życiem. Dni mijały spokojnie i na nauce. No może jeszcze na odwiedzaniu Lily, ale to już znacznie rzadziej, ponieważ pani Pomfrey nikogo nie wpuszczała. Głównie dlatego, że z dnia na dzień jej stan pogarszał się. Szkolna pielęgniarka robiła co mogła. Współlokatorki wieczorami zamykały się w domitorium i płakały. Zresztą... Lunatyk w samotności też nie szczędził łez. Lily była dla niego jak siostra. Minął już tydzień.

-Nie możemy tu tak stać! - wykrzyknął któregoś dnia Syriusz. Cisza, do której przyzwyczaili się już wszyscy Gryfoni pękła tak nagle, że niektórzy z obecnych w Pokoju Wspólnym wystraszyli się nie na żarty - Ja tak nie mogę!

-Musisz! Co innego możesz zrobić? - powiedziała smętnie Dorcas znad książki.

-No nie wiem. Moglibyśmy chociaż spróbować ją odwiedzić. - powiedział beznadziejnie Syriusz.

-Ona nie wpuszcza pojedynczych osób, a co dopiero takiej grupki jak nasza! - dodała Mary znad książki, a zaraz potem się rozpłakała. Lunatyk zadziałał natychmiast i ją przytulił.

-A może się uda! Więcej wiary! No już! Zamykamy książki i idziemy. Wygłosimy jej kazanie moralne, które zadziała na pewno, bo dorośli lubią takie dojrzałe wypowiedzi. Wiele mnie to będzie kosztować, ale ja po prostu nie mogę! - powiedział po czym walnął pięścią w stół, przez co dziewczyny wystraszyły się i odłożyły książki, następnie kierując się za Łapą.

-I co jej chcesz powiedzieć?!? - warczała Elizabeth.

-Wymyślę coś! Jestem huncwotem! - powiedział Syriusz idąc na czele zdruzgotanej grupki Gryfonów.

James całą drogę się nie odzywał. Zresztą... odkąd dowiedział się, że Lily może stracić zmysły, albo w ogóle się nie obudzić przestał cokolwiek mówić. Nie chciał z nikim rozmawiać. Od tamtej pory odezwał się może 8 razy.

W czasie całej tej drogi do skrzydła szpitalnego nikt się nie odzywał. Mijali właśnie wielkie gotyckie okno, kiedy Dorcas szepnęła:

-Patrzcie! Spadł śnieg!

Wszyscy stanęli jak wryci i wlepili wzrok w okno. Rzeczywiście padał śnieg, a na błoniach było go już bardzo dużo. Dużo uczniów biegało już ciesząc się nową pogodą, ale nie dostrzegli tam nikogo z Gryfonów. No może kilku pierwszo, albo drugoroczniaków. Gryfoni siedzieli teraz całe dnie z nosem w książkach. Nawet ci najbardziej zbuntowani. Dużo osób bało się Ślizgonów. Wielu uważało, że sam Czarny Pan im to rozkazał. Według James'a rzeczywiście mogli działać w imię Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Jednak to Ślizgoni. James był na siebie wściekły. Przecież wiedział, że Ślizgoni ją prześladują, a na dodatek obiecał sobie ją chronić. Zawalił jak zawsze. To przez niego ona tam leży. Mógł od razu iść po tą mapę. Kiedy doczłapali się pod skrzydło szpitalne Syriusz grzecznie zapukał. Otworzyła mu szkolna pielęgniarka.

-Słucham?

-Chcielibyśmy odwiedzić Lily Evans! - powiedział pewnie Łapa.

-Przykro mi to nie możliwe. - powiedziała pielęgniarka i miała już zamykać drzwi, kiedy Syriusz złapał je od drugiej strony i zaczął swoje ,,kazanie moralne''.

-Jeśli myśli pani, że powstrzyma nas przed odwiedzinami naszej przyjaciółki to grubo się pani myli. Chcemy ją wspierać i rozmawiać z nią codziennie zapewniając, że niedługo wstanie. Nikomu przecież nie zrobimy krzywdy, a może pomożemy. Niech mi pani uwierzy, że jesteśmy gotowi zrobić wszystko by odwiedzić Lily. Nawet gdybyśmy mieli złapać szlaban, żeby myć nocniki w skrzydle szpitalnym. Nie poddamy się tak łatwo. Jeżeli nie pozwoli nam pani wejść ten jeden, jedyny raz, będziemy się pani narzucać każdego dnia i o każdej godzinie, bo my jako najlepsi przyjaciele Lily Evans nie damy za wygraną. Będziemy próbować. Więc... Żegnam panią!

Na wszystkich wypowiedź Syriusza zrobiła wrażenie. Zachował się tak dojrzale, że jakby Lily stała obok niego, na pewno by mu pogratulowała i uściskała. Przytuliłaby mocno i dodała otuchy. Pielęgniarka zastygła w połowie wykonywania czynności. Syriusz odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, w stronę przeciwną tej, do której zmierzali.

-Panie Black niech pan zaczeka! - Syriusz ponownie powrócił i stanął przed drzwiami skrzydła szpitalnego. - Możecie wejść, ale ostrzegam... widok, który ujrzycie może nigdy nie wymazać się wam z pamięci. Może was dręczyć. Jesteście tego pewni? - Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, głośno przełykając ślinę - Więc wejdźcie! - Uchyliła drzwi, a grupka Gryfonów wlała się do środka. Lily leżała za parawanem. Ruszyli bojąc się tego widoku. Kiedy doszli ukazała im się sina i blada twarz Lily.

Dosunęli sobie siedzenia i zebrali się wokół łóżka Lily. James i Dorcas złapali jej dłonie, które były zimniejsze niż oddech dementora. TO wszystko nie miało sensu... Tak w ogóle to jej rodzice byli mugolami, więc nie mogli tu przyjechać. Nie miała nikogo poza nimi.

Nagle drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wpadł Snape. Nie wyglądał jakby go coś przejmowało. I wtedy James zdał sobie sprawę, że to po części też jego wina. To on przyprowadził McGonagall i to przez niego Lily musiała uciekać.

-Czego tu szukasz Smarku! - odezwał się Syriusz, bo James nic ostatnio nie mówił.

-Przyszedłem tu jako przyjaciel Lily! - warknął Severus.

-Swoją przyjaźń u niej zatraciłeś już dawno temu. Teraz to my jesteśmy jej przyjaciółmi! - postawił się Remus.

-Nikt mi tu nie zabroni przebywać! - powiedział jadowicie Snape.

-Gdyby Lily nie leżała tutaj już pół-martwa powiedziałaby ci, że masz się stąd wynosić! - dodał Glizdogon. Chłopcy byli pod wrażeniem.

-Ale aktualnie leży na tym łożu i nie ma mnie jak wygonić! - syknął Smark.

-Nie rozumiesz, że to przez ciebie! - James przemówił na co reszta podskoczyła. Tak dawno nie słyszeli jego głosu. - Gdybyś nie sprowadził McGonagall to nie dostałaby szlabanu. A gdyby nie dostała szlabanu nie musiałaby uciekać spoglądając na drogę przez łzy. I nie musiałaby wchodzić do tego pokoju.

Snape milczał przez chwilę, ale później dodał.

-Skoro jestem tutaj aż tak nie mile widziany to zostawię swój prezent i będę się stąd wynosił.

I położył coś opakowanego papierem ozdobnym na półce nocnej.

-Czas wychodzić! Natychmiast! - warknęła Pani Pomfrey.

Wszyscy pokornie wyszli z sali. Nie było sensu tam siedzieć...

-Proszę Pani czy mógłbym odwiedzić Lily jutro? - zapytał Rogacz, który jako ostatni dowlekł się do drzwi.

-Przykro mi, ale jutro przewożą ją do Świętego Munga. Ja już jej nie mogę pomóc. - powiedziała i wręcz wykopała James'a za drzwi. Co teraz? Jak on ją będzie odwiedzać?

*****************************************************************

   Rozdział dzisiaj.. Jutro też się pojawi zgodnie z obietnicą, że dopóki Rogacz i Lily się nie zejdą to dwa rozdziały na piątek i jeden w tygodniu. Jak myślicie jak długo jeszcze potrwa ,,maraton''? I jeszcze jedno pytanie... TheLittleCuteDragon stwierdziła, że styl mojego pisanie poprawił się... I tu startuję z pytaniem... Według was (patrząc na to jak piszę) Ile mogę mieć lat? To jest akurat moją słodką tajemnicą, ale poczytam sobie wasze komentarze na ten temat. Proszę jednak by TheLittleCuteDragonGabi2316Kate_Choco, ani inni ludzie z mojego otoczenia nie odpowiadali. Oczywiście mogą odpowiedzieć na ile oceniają mój styl pisania, ale nie mogą mówić, ile lat mam naprawdę... Rozumiemy się? Ok... TO do jutra.

   PS: Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze... Dziękuję tym, którzy są ze mną od samego początku (alicelily28) i tym nowym czytelnikom, którzy chętnie wyrażają opinię na temat mojej książki... Dziękuję i kocham was <3 :*

Mecz o wszystko - James & Lily    [zamknięte]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz