#7 (1/3)

38 1 0
                                    



Ostatni łyk pysznej herbaty, przygotowanej przez Jego mamę. Kobietę, która gdyby mogła przywróciłaby czasy, gdy był dzieckiem. Tę, która wyszła chwilę temu na spacer po mieście, w którym tak dawno nie była. Ze wszystkim, co się tutaj działo opowiadała z ogromną tęsknotą. Z resztą, nie tylko ona – z kimkolwiek z Jego najbliższych bym nie rozmawiała, zawsze wzdychałam nad ich wspomnieniami i uśmiechami.

Podniosłam się z rodzinnej, brązowej kanapy, którą po chwili obeszłam. Szurając grubymi skarpetami po posadzce, minęłam siedzącego przy dużym, drewnianym stole blondyna.

- Annie? – spytał, wpatrzony w ekran białego laptopa. Gdy stanęłam w kuchni, by odstawić kubek cicho mruknęłam w odpowiedzi, dając mu pole do dokończenia myśli. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu miseczki pełnej czekoladowych jajek. Sięgnęłam po dwa, jedno odpakowując od razu ze sreberka i włożyłam sobie do ust, rozkoszując się słodyczą. Wciąż nie słyszałam Jego dalszych słów, więc podeszłam do krzesła, na którym siedział. Zagapiony w jakąś kolorową stronę internetową, wyciągnął ku mnie rękę. Przytuliłam się do jego boku, opierając głowę na jego burzy włosów, jednocześnie mierzwiąc je jedną ręką. Przewracałam palcami między delikatnymi kosmykami, a On przyciągnął mnie mocniej do siebie i objął na wysokości bioder.

- Samolot jest jutro przed dwunastą. Teraz pytanie gdzie chcesz siedzieć, jest kilka miejsc do wyboru. – wyartykułował, gdy wdychałam Jego zapach. Przebierałam dalej palcami w blond włosach, zastanawiając się jak najzgrabniej ubrać w słowa moje myśli. Tak bardzo różniły się one od jego planów, że nie chciałam w niewłaściwy sposób ich przedstawić.

- Kupione już są te bilety? – spytałam cicho, starając się na obojętny ton.

- Właśnie to robię, dlatego pytam gdzie chcesz usiąść..

- To cofnij i kup tylko jeden, dla siebie. – jeszcze ciszej dodałam, by tylko on mógł usłyszeć i westchnęłam, a on przestał głaskać mój bok i zamarł. Delikatnie ucałowałam jego czubek głowy

- O czym ty mówisz? – zdziwił się, wręcz obruszył. Przymknęłam powieki i przełknęłam ślinę, gdy ciągnął mnie na swoje kolana. Objął mnie mocno i zmusił do spojrzenia prosto w oczy. Był... przerażony? Chyba tak, bo z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Przejechałam palcami po jego czuprynie, wzdychając po raz kolejny. Spuściłam wzrok i zaczęłam poprawiać materiał bluzy, która uporczywie marszczyła się na jego torsie.

- Chyba nie powinnam lecieć do Londynu, tylko do Warszawy. – szepnęłam, zaglądając w głąb jego błękitnych, drżących tęczówek. Gdy nic nie odpowiadał, tylko uważnie lustrował moją twarz i pozwalał na układanie jego jasnych kosmyków, postanowiłam pociągnąć dalej. – Od kiedy się tu przeniosłam, byłam tam tylko raz, w dodatku tylko na chwilę. Stamtąd pochodzę, tam mieszka moja rodzina... nie powinnam o tym zapominać... - przymrużyłam oczy, nabierając głębiej do płuc powietrza.

 Od razu zaczęły wracać do mnie wspomnienia z pierwszego wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Z okresu, kiedy przyjęłam nazwisko dziadka, by się wpasować w tutejszy język, a imię zwyczajnie przekształciłam we wszystkich dokumentach. Okresu gdy opuszczałam dom rodzinny, bo tam ograniczano moje pole do spełniania marzeń, a znajomi nie wierzyli w nie. Uważali, że wyjazd jest bez sensu, bo niczego nie osiągnę. Tego samego zdania był zaborczy szatyn, którego bez miłego słowa zostawiłam, z chęcią natychmiastowego zapomnienia. Zwyczajnie spakowałam swoje rzeczy, oszczędności moje własne oraz te, które były urodzinowym prezentem od dziadka – jako jedyny wierzył w moje zdolności, był ze mną przez cały czas. Zawsze mnie wspierał, już gdy byłam dzieckiem powtarzał mi, że jeśli bardzo czegoś zapragnę a nikt nie udzieli mi pomocy, do jego domu droga jest prosta. Pomógł mi samą wiarą we mnie i jako jedyny nie bał się, że sobie nie poradzę. „Nie ma nikogo silniejszego od zdeterminowanej marzycielki." – zawsze powtarzał. W sekrecie przed mamą, podrobił jej podpis i tym samym wyraził zgodę na mój pierwszy tatuaż, gdy miałam siedemnaście lat. Do dziś gdy na niego patrzę, gdy przesuwam palcami po napisie „Believe" widniejącym na serdecznym palcu lewej ręki, wspominam mojego dziadka. Człowieka, który dał mi wszystko. Przyjaciela, który odszedł kilka dni przed moim wyjazdem, a jego ostatnie słowa skierowane w moją stronę przekonały mnie, że rodzina jest najważniejsza, lecz o marzeniach nie wolno zapominać.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz