#7 (2/3)

37 1 0
                                    


„Przyjechałam do Polski. Bez uprzedzenia. Nikt nie wie, że właśnie odbieram bagaż. Tęsknię za Wami, trzymajcie się ciepło na tym drugim końcu świata. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo! Kocham, An."

„Wyślij" – nacisnęłam, powtarzając w myślach chwilę temu stworzony tekst, skierowany do mojej drugiej siostry. Mnóstwo czasu minęło od ich wizyty w Londynie, gdy mieli przesiadkę w drodze do Warszawy. Zarówno ona jak i mój szwagier, postanowili założyć własny biznes na kilku maleńkich wyspach, niedaleko Fidżi. Od zawsze mieli ogromne ambicje, wszyscy wiedzieliśmy że kiedyś właśnie tak będzie wyglądało ich życie.

Stałam przy taśmie, na której zaczęły pojawiać się bagaże z mojego samolotu. Wokół mnie stali wszyscy ci, których widziałam na pokładzie. Rodziny z dziećmi, biznesmeni, podróżnicy. Mieszanka pełna różnych osobowości, nie odgadniesz co siedzi im w głowach. Tak samo ja – sama nie wiedziałam, o czym mam myśleć. Chwilami dłonie mi bladły i marzły ze zdenerwowania. Przede wszystkim, musiałam się skupić nad swoim bagażem – w takich chwilach byłam zdolna do zgubienia wszystkiego, co miałam przy sobie. Dlatego czarny telefon wcisnęłam do ciasnej kieszeni jeansów, a torbę zapięłam na wszystkie możliwe zamki, by cokolwiek mi nie wypadło. Luzem trzymałam jedynie Jego szarą, rozpinaną bluzę, którą tak szczelnie okryłam się w samolocie. Nawet niewiele jadłam – jedynie wpatrywałam się w chmury i rozmyślałam, wdychając ukochany zapach. Odmówiłam, gdy stewardessa zaproponowała mi koc. Odmówiłam nawet dodatkowej porcji lunchu. Pozostałam sama, ze swoimi myślami.

Przesuwałam wzrokiem po czarnej, ruchomej taśmie w oczekiwaniu na to, co moje. Długo czekać nie musiałam, bo już po chwili z zamyślenia wyrwał mnie widok charakterystycznej, granatowo-różowej torby w bliżej nieokreślone bazgroły i wzory. Przez kilka metrów goniłam ją, aż w końcu udało mi się złapać za brązową, skórzaną rączkę i postawić ją na ziemi. Poprawiłam rozpadający się kok i przesunęłam nogą bagaż w stronę niedużej ławeczki, by nie zastawiać przejścia. Rozejrzałam się wokół siebie, w poszukiwaniu wyjścia. Moją uwagę zwrócili pasażerowie, którzy w drodze do niego zaczęli ubierać kurtki. Skarciłam siebie w myśli, wracając do widoku jaki zgotowało mi małe okienko po wylądowaniu – śnieg. Odłożyłam więc czarną, skórzaną torbę na ławkę i zaczęłam wkładać ręce w odrobinę za długie rękawy bluzy. Ogarnął mnie przyjemny, ciepły, słodki zapach, przypominający o Nim. Zachłysnęłam się piękną wonią tak mocno, że potrzebowałam zamrugać kilka razy szybciej. Zrezygnowana ściągnęłam z włosów cienką gumkę, pozwalając by swobodnie opadły na moje ramiona. Założyłam na głowę szary kaptur, ale po chwili musiałam odrobinę go zsunąć, jeśli chciałam zachować jakąkolwiek widoczność. Bądź co bądź, ale głowę też miałam od niego mniejszą. Zapięłam się mniej więcej do połowy, zabrałam rzeczy i udałam się za tłumem ludzi do wyjścia. Na wszystkich czekali znajomi albo współpracownicy, byłam jedyną która od razu, samotnie opuściła budynek.

Ogarnęło mnie nieprzyjemne zimno, gdy rozsunęły się przede mną drzwi. Przeklęłam pod nosem, gdy moje trampki walczyły z lodem i śniegiem na przejściu dla pieszych. Na tyle na ile mogłam, szybko weszłam pod dach strzeżonego parkingu. Nie wiedziałam, gdzie szukać, jak szukać – oczywiście nie wiedziałam nic. W najgorszym wypadku, miałam przed sobą perspektywę latania po wszystkich piętrach, w poszukiwaniu mojego auta i kluczyków do niego. A nóż widelec spadną z nieba...

Podeszłam do budki, w której siedziało dwóch młodych mężczyzn. Odrobinę trzęsąc się z zimna, postawiłam na ziemi torbę i czekałam, aż któryś z nich zwróci na mnie uwagę. Zaciągnęłam rękawy bluzy na wszystkie palce u rąk i nerwowym ruchem odgarnęłam włosy sprzed ucha.

- W czym mogę pomóc? – odezwał się brunet w ciemnym uniformie. Przyglądał mi się uważnie, a gdy chwilę zbierałam myśli, uniósł brew.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz