#51

83 1 0
                                    


            Słoneczny Londyn od zawsze był czymś, co wywoływało mój uśmiech na twarzy. Wyspy Brytyjskie z założenia były ponurym miejscem ze względu na pogodę przez większość roku. Dlatego gdy wraz z pierwszymi dniami wiosny pojawiały się ciepłe promienie z witaminą D, niemalże w podskokach wychodziłam z domu i chciałam chłonąć ten naturalny antydepresant. Tęskniłam już za latem. Za dniami, kiedy nie trzeba było wpychać w kieszenie czapki i rękawiczek na wszelki wypadek. Potrzebowałam ciepłej i promiennej radości, którą dawała mi wspaniała pogoda.

Po raz kolejny zajadałam szczęście. Celebrowałam pojawienie się słońca obfitym lunchem, do którego planowałam dokupić później deser. Wierzyłam, że skoro chcę kochać siebie i to jaka jestem, nie mogę odmawiać sobie przyjemności. Niedopinające się spodnie i opięte w brzuchu i biuście bluzki stopniowo zastępowałam nowymi, rozmiar większymi. Bo skoro w tej chwili nie wchodzę w stare ubrania, nie mogę trwać tylko i wyłącznie z nimi w szafie. Większe i niekrzywdzące mnie w pasie jeansy poprawiały mój komfort w ciągu dnia, a nowa kolorowa bluzka, która nie chciała rozerwać guzika na wysokości moich piersi, krzyczała do wiosny o zbawienie. Zrzucenie „pozimowego" rozmiaru to u mnie proces, zwłaszcza przy napiętym harmonogramie życia. Ale gdy z każdym dniem uczyłam się miłości do swojego ciała, uczyłam się też akceptacji niektórych mechanizmów. Gdy organizm czegoś potrzebuje, spełniam jego zachcianki i nie działam wbrew sobie. Czuję, że za dużo trzęsie mi się nad biodrami? Pójdę się przebiec kilka kilometrów, będę pewniejsza siebie. Potrzebuję wewnętrznego oczyszczenia? Znajduję na to swój sposób. Ale przede wszystkim, kocham siebie. Bo jeśli jutro umrę to przynajmniej ze świadomością, że nauczyłam się żyć ze sobą w zgodzie.

- Dawno nie byłam w kinie, może pójdziemy na coś? Zrobimy sobie babski wieczór któregoś dnia. – Charlie przełknęła kawałek naleśnika, który wcześniej umoczyła w słodkim miodowym sosie. Starałyśmy się budować naszą relację mimo wszystkich drobnostek (niektórych wielkości słonia afrykańskiego), które zdążyły stanąć nam na drodze.

- Masz jakiś pomysł na film? Ostatnio trochę obejrzałam w domu. – Powiedziałam nieelegancko, z pełną buzią. Ale równie mocno chciałam jej odpowiedzieć, jak i dalej jeść moje truskawki.

- Widziałaś drugą część Greya? – Uniosła sugestywnie brwi, oblizując potem usta. Sięgnęła po filiżankę cappuccino i upiła łyk, wciąż oczekując mojej reakcji. Z zalotnym uśmieszkiem.

- W zasadzie.. – Mruknęłam, zapychając sobie znów buzię kęsem placka. Wiedziała, że robię to specjalnie, żeby uniknąć odpowiedzi. Oboje wiedziałyśmy, o co chodzi. Śmiałyśmy się do siebie oczami, czego od dawna mi brakowało.

- Przetrwał to chłopaczyna?

- Oglądaliśmy w dzień kobiet, nie miał wyjścia. – Uśmiechnęłam się, kręcąc głową na wspomnienie tego istnie damskiego dnia.

- Świętowaliście w końcu jakoś? Pamiętam twoją silnie feministyczną wiadomość z rana.

- Bez fajerwerków, bo to nie Nowy Rok, ale było miło. – Rozgrzałam swoje serce na myśl o jego trosce. – Dostałam kwiaty, zawiózł mnie na zajęcia, a popołudniu wrócił szybko ze studia z dobrym jedzeniem.

- I ochotą na oglądanie pornosa dla mamusiek? – Parsknęła.

- Och, cicho bądź. Byłam ciekawa, jak to wygląda!

- Wiedziałaś, bo przeczytałaś książkę, niczym napalona nastolatka! – Zaśmiała się znów. – Jak bardzo niezręcznie było, kiedy dawał jej klapsy?

- Charles! – Zachichotałam, ale na policzkach poczerwieniałam.

Rozejrzałam się dookoła, kontrolując czy bardzo głośno rozmawiamy i się wyróżniamy. Całe szczęście gwar w knajpce był wystarczająco zagłuszający. Wszyscy dookoła zajęci byli swoimi przekąskami i kawą, której zapach unosił się w całym lokalu. Zrobiło mi się ciepło, więc zsunęłam z ramion szarą kaszmirową bluzę, której dodatkowe stopnie komfortu w tej chwili nie były mi potrzebne.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz