#HOME

51 1 0
                                    



Biegłam ile sił w nogach. Przebierałam nimi jak szalona, czułam się jak szalona. Nie mogłam powstrzymać przy tym mojego uśmiechu i prawie łzawiących już oczu. Wąskie korytarze otaczające pomieszczenia gospodarcze, główne zaplecze i zaaranżowane pokoje dla ekipy pełne były głosów radosnych i tych smutnych, ale pomiędzy tym wszystkim biegłam i sapałam ja, za którą uparcie gonił Louis.
- Ty mały chochliku! - krzyknął za mną, prawie depcząc mi po piętach. Skręciłam w lewo, na drogę zza sceny wzdłuż wielkich skrzyń muzyków. - Gdzie się nauczyłaś biegać?! - krzyczał, a mi zaczęło brakować tchu od ciągłego śmiechu.
Niestety zza filara nagle pojawił mi się na drodze Harry, który zdążył jedynie zrobić wielkie oczy, zanim zahaczyłam o niego ręką i gwałtownie owinęłam się wokół niego. Mogłam mu jedynie dziękować w myślach za to, że miał dobry refleks i sprawne mięśnie - inaczej oboje leżelibyśmy na ziemi kilka metrów dalej.
- Woah, co to za szaleństwo? - schowałam się za jego plecami i trzymałam się mocno jego barków, żeby się schować przed Tomlinsonem. Bezskutecznie, ale zawsze warto było spróbować.
- Wypiła moją herbatę! - rzucił, próbując dosięgnąć przez kolegę do mnie. Sprytnie starałam się manewrować ciałem bruneta, robiąc sobie z niego coś na wzór tarczy. Przez jakiś czas skutecznie, bo był od nas obojga wyższy.
- Pomyliłam kubki! Też nie słodzę! - śmiałam się.
- Och, przesuń się Harry. Przeszkadzasz mi! - zirytowany dosięgnął mojej dłoni i chwycił mnie za nią, przyciągając do siebie. Pisnęłam donośnie, gdy mimo mojej próby walki wrzucił mnie na swoje ramię i mocno mnie trzymał tak, że zwisałam głową nad jego tyłkiem.
- Puść! Powiedziałam przepraszam! - próbowałam. Zaczął maszerować ze mną wzdłuż korytarza, kilka razy słysząc moje stęknięcia gdy poprawiał mnie dla swojej wygody. A co ja miałam powiedzieć? Chłopak, mimo wszystko, miał trochę za twarde barki jak na mój miękki brzuch.
- You wish, Holmes. You fucking wish.

Była sobota, ostatni dzień października. Wszyscy możliwi znajomi zjeżdżali się do Sheffield, by towarzyszyć chłopcom podczas ich ostatniego koncertu tej trasy koncertowej. Ostatniego show, zanim trochę odpoczną.
Przygnębiającą atmosferę czuło się w kościach. Lou nagrywała wszystkich po kolei, rozmawiała z każdym członkiem ekipy i każdym ochroniarzem, próbując zapamiętać najmniejsze szczegóły. Nigdy wcześniej cała koncertowa grupa nie była tak zjednoczona, dzisiaj wszystkim zależało na jak największych emocjach, dumie i radości z tego, co do tej pory zrobili. Z ogromną ochotą i zaparciem ubrałam koszulkę z ich wizerunkiem i nie miałam zamiaru jej zdejmować, bo zasługiwali na naszą całkowitą uwagę dzisiejszego wieczoru. Mój telefon dostał specjalną obudowę podkradzioną z jednego zestawu prezentów dla gości VIP (...ups?). Byłam pełnowymiarową fanką One Direction w sercu, jak i na zewnątrz.
- No weź, nie widzę teraz świata poza twoją dupą. - parsknęłam śmiechem na to, że moim jedynym widokiem był tył jego czarnych spodni. Uszczypnął mnie zaczepnie w nogę i zmęczona niewiedzą, co się dzieje, bo słyszałam tylko dookoła siebie śmiechy na nasz widok, mocno zaparłam się dłońmi o jego pośladki i spróbowałam trochę się wyprostować. Wymagało to nie lada pracy moich mięśni i przez chwilę żałowałam, że ostatnio nie zrobiłam kilku brzuszków i nie wzmocniłam swojego tułowia na wypadek bycia noszoną w niewygodnej pozycji przez przyjaciela.
- Ciesz się, jeszcze trochę cię ponoszę, bo jesteś zadziwiająco lekka. - odparł, na co od razu moja pięść wylądowała na jego siedzeniu. - Oi, przemoc!
- Tak? A ja myślałam, że jesteś kiepski w podnoszeniu ciężarów. No popatrz. - niebezpiecznie mną podrzucił, więc krzyknęłam z zaskoczenia. - Tylko mnie nie zabij!
- Kurde, a tak chciałem. Byłby spokój na trochę. - mruknął pod nosem. Z uśmiechem pokręciłam głową i zaczęłam wierzgać nogami, żeby może choć na chwilę się zmęczył, zirytował i dał sobie spokój.
Z tego co się zorientowałam, wyprowadził mnie na widownię, gdzie większość męskiej części ekipy rozsiadła się na krzesełkach i oglądała z zacięciem finał mistrzostw świata w rugby. Mieli ekran lepszy od kinowego, więc tylko brakowało im hektolitrów piwa i braku planów na dzisiejszy wieczór do idealnego, męskiego relaksu.
- Za dużo masz energii? Roznosi cię? - Usłyszałam za sobą damski, znajomy głos, gdzieś pomiędzy głośniejszymi komentarzami odnośnie akcji, którą przeprowadzili Nowozelandczycy.
- Tak, roznosi mnie, chyba kobieca wredota. - niemalże warknął, ale dało się wyczuć w jego głosie nutkę ironii.
- Lottie? - chciałam się upewnić, nie widząc niestety z kim Louis rozmawiał. Harmider dookoła utrudniał mi skupienie się, z całej siły już łapałam jego boki i pośladki, żeby tylko moja głowa nie musiała zwisać. Co jak co, nieprzyjemne uczucie. - Powiedz mu coś!
- Louis, - westchnęła. - żeby jej się potem słabo nie zrobiło, jak nagle stanie na własnych nogach. - mówiła spokojnie.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz