#CHRISTMAS

29 1 0
                                    



Po raz ostatni przyjrzałam się swoim powiekom, które chwilę wcześniej przyozdobiłam złotym cieniem. Dla nadania świątecznego nastroju, jak i odrobiny kobiecości - nie malowałam się codziennie, nie uważałam tego za konieczność ale zawsze przyjemniej jest wyglądać o ten szczegół lepiej, gdy spędzało się dzień poza domem. Rzęsy delikatnie wyszczotkowałam tuszem, choć i tak mogłam cieszyć się naturalnie ciemnymi, odziedziczonymi po mojemu tacie. Mama zawsze nam zazdrościła ciemnej oprawy oczu.
W obszernym lustrze, przed którym stałam w łazience, zobaczyłam odbicie Nialla. Wciąż miał jeszcze odrobinę mokre po prysznicu włosy, z tą różnicą, że ubrał już na siebie czarne jeansy i biały t-shirt z długim rękawem. W klasykach wyglądał lepiej niż niejeden mężczyzna, więc uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. Odłożyłam kosmetyki na miejsce zaraz obok umywalki, by za chwilę poczuć jego ciepłe ręce obejmujące ciasno mój tułów. Ciasno przylgnął do moich pleców i oparł brodę na moim ramieniu, chowając na chwilę swoją twarz gdzieś w mojej szyi. Spoglądałam na niego w lustrze i ucieszyłam się, gdy podniósł wzrok i spojrzał na mnie w odbiciu.
- Ładnie pachniesz. - mruknął, jeszcze z odrobiną porannej chrypy w głosie.
- Tak jak zawsze. - odparłam, zgodnie z prawdą. Niczym nowym się nie popsikałam, nie użyłam innego żelu pod prysznic, wszystko było takie samo jak wczoraj, trzy dni temu, tydzień temu.
- I jesteś śliczna. - dodał, na co wypuściłam z siebie razem z oddechem cichy śmiech. Pocałował mój policzek z głośnym cmoknięciem, po czym dał nam obojgu skończyć poranną toaletę.

- Obudzisz dzieciaki? Zacznę robić śniadanie. - spytałam, gdy przyłożyłam do nadgarstka srebrną bransoletkę z grawerunkiem, niezmiennie tę samą od kilku lat. Mogłabym się pomartwić o to, że wypalone laserem symbole zniszczą się od ciągłego noszenia, ale bardziej zależało mi na tej radości, która mnie ogarnia za każdym razem kiedy spojrzę na słowa "Forever and always" otoczone serduszkami i naszymi inicjałami. I jak co ranek próbowałam sama ją zapiąć, ale kończyło się na moim bezwiednym maszerowaniu w jego stronę, do lustra w garderobie, gdzie poprawiał jeszcze swoją fryzurę.
- Mhm. - przytaknął. Wyciągnęłam do niego rękę i bez słów poprosiłam, żeby zamknął zatrzask bransoletki. Zrobił to umiejętnie i szybko, nawet nie pytając, bo robił to lepiej ode mnie. Poświęciłam kilka sekund na to, żeby mu się przyjrzeć. Włosy w idealnym nieporządku, odrobinę jedynie przypominające młodzieńczą blond grzywę. Oczy jak zwykle błyszczące, usta pięknie malinowe i wykrzywione w lekkim uśmiechu, policzki i broda pozbawione króciutkiego zarostu, bo zdołał dzisiaj się już ogolić. Ramiona szerokie, cała postura przez lata już dobrze i silnie zbudowana. Dłonie jak zwykle duże i o długich palcach, dzięki którym czarował swoją grą na gitarze i innych instrumentach.
- Co? - wtrącił się w moje myśli z uniesioną brwią. Wzruszyłam ramionami i słabo się uśmiechnęłam. Wsunął dłoń na mój kark i lekko mnie do siebie przysunął, by z zalotnym uniesieniem kącików ust ucałować moje czoło. Przylgnęłam bardziej do niego, ciesząc się z jego ciepła i uczucia, którym byłam obdarowywana codziennie.

Na parterze zostałam przywitana przez wesoło merdającego ogonem Becka. Stary już pies dostał ode mnie solidną porcję drapania za uchem i tak jak zwykle rano usiadł w kącie kuchni i obserwował, co chwila plącząc się między nogami, jak zaczynam nasz poranek. Podeszłam do lodówki i zanim cokolwiek z niej wyjęłam, zawiesiłam wzrok na dwóch kolorowych kartkach. Jedna zapisana czerwonym i zielonym flamastrem, druga pełna naklejek i brokatowych pisaków. Obie zaadresowane do jednej osoby, do Świętego Mikołaja. Nie słysząc jeszcze piętro wyżej ruchu na korytarzu, odczepiłam magnesy na których trzymały się dwa listy i przesunęłam w inne miejsce ciemnoszarych drzwi, delikatnie zginając w połowie obydwie kartki. Podeszłam do stołu w części jadalnianej, gdzie na jednym z krzeseł wisiała Nialla kurtka zimowa, którą zawsze zostawiał wieczorem po wyprowadzaniu Becka z lenistwa, żeby rano znów jej nie wyjmować z wielkiej otchłani, zwanej inaczej szafą przy drzwiach wejściowych. Wsunęłam ostrożnie rękodzieła dzieci do wewnętrznej kieszeni i zabezpieczyłam ją zamkiem, na wszelki wypadek.
Nasz pupil obdarowany już michą ulubionej karmy i świeżą wodą, zajął się "odpoczywaniem" na swoim kuchennym legowisku, z którego lubił mnie podglądać. Jak zwykle w dzień powszedni zabrałam się za robienie dwóch oddzielnych porcji lunchu. Lubiłam mieć pewność, że oboje mieli ze sobą właściwą ilość jedzenia i nie musieli martwić się o stanie w kolejce w szkolnej stołówce. W obydwu pudełkach śniadaniowych znalazły się już banany i po cukierku, zostało tylko powalczyć z jakąś interesującą kanapką i czymś wystarczająco pożywnym na pierwsze śniadanie.
Zapach świeżej kawy zaczął unosić się w kuchni, bo znając dzisiejsze poranne niewyspanie mojego męża potrzebował pomocy kofeiny, żeby przetrwać bez szwanku. Sama ograniczyłam się do szklanki soku – marzyłabym o gorącej herbacie, ale mając nie aż tak samodzielne dzieci trudnym byłoby pogodzić rozkoszowanie się gorącym piciem z przygotowaniem ich do wyjścia do szkoły.
Usłyszałam cięższe kroki po schodach i nie zaskoczył mnie, gdy pojawił się przy moim boku. Obejmując przyjemnie talię, przynosząc swój elegancki zapach męskich perfum, obdarował mnie ciepłym buziakiem w policzek i zabrał parujący i intensywnie pachnący kubek sprzed nosa.
- Wstali? – spytałam dla pewności, gdy zaczął nakładać na dużą bułkę plastry sera.
- Ledwo. – zaśmiał się, po czym oblizał palce z masła, którym zdążył się ubrudzić. Pokręciłam głową na ten znajomy i niezmienny przez lata widok: Nialla robiącego jedzenie, roześmianego. Obojętnie czym nie ubrudzony i jak dziwnej kanapki nie jedzący, był moim porannym spokojem.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz