#30

57 1 0
                                    




                Pamiętam, że zawsze po trudnym dniu, tygodniu czy krótkiej chwili, wspaniałym uczuciem jest wejście do ciepłego domu. Przez jakiś czas nie mogłam zaznać tego uczucia w całości, bo byłam sama. Wracałam do co prawda ciepłych ścian i mebli, ale pustych z jakiegokolwiek życia, rozmowy, odrobiny uczucia. Nie sztuką jest mieszkać po prostu ze znajomym, jeśli nie dzielimy tylu wspólnych chwil i żyjemy osobno, jedynie pod jednym dachem. Tamtego dnia wróciłam do domu ze świadomością, że nie muszę się martwić o samotny wieczór.
            Z całych sił podtrzymywałam pod pachą duże pudło, gdy drugą ręką grzebałam w torbie i próbowałam znaleźć klucze. Oczywiście, mogłam postawić pakunek na ziemi i spokojnie rozprawić się ze zgubą, ale chyba za bardzo byłam niecierpliwa. Robiło mi się gorąco w ciepłej kurtce, telefon w spodniach zaczął dzwonić, a klucze dopiero gdzieś w oddalonej o milion lat świetlnych kieszeni zaszeleściły, gdy potrząsnęłam skórzanym materiałem. Wyraźnie odetchnęłam z ulgą, gdy mały plik metalowych grzechotek pojawił się w mojej dłoni. I kto mi teraz powie, po co wrzucałam je do torby gdy wysiadałam z samochodu?
            Przyjemny, domowy zapach przywitał mnie na tyle radośnie, że moje westchnięcie nie miało negatywnego wydźwięku. Zważywszy na to, że wciąż miałam na nogach ledwie zakurzone trampki, w których znacznie wygodniej prowadziło mi się samochód pozwoliłam sobie bez przeszkód wejść w nich w głąb domu. Pokierowałam się do kuchni, skąd słychać było dwa znajome mi męskie głosy. Światła były niemalże wszędzie pozapalane, więc tym bardziej swobodnie się czułam, mimo trudnego okresu.
- Cześć chłopaki. – przywitałam dwójkę, z którą mieszkałam. Z małym hukiem postawiłam pudło na jednym z odsuniętych od stołu krzeseł. Rozprostowałam łokieć, który zaczął odrobinę uwierać od dźwigania. Brunet mruknął w moją stronę ciche „hej", co było i tak wystarczającą reakcją jak na jego kąśliwy ostatnio nastrój i dalej kontynuował grzebanie w swoim telefonie, swobodnie opierając się o jedną z części blatu kuchennego.
- Mamy zielony groszek? – blondyn zwrócił się do mnie zza otwartych drzwi lodówki. Przyjemne powitanie, prawda?
            Obeszłam wysepkę kuchenną i ustąpił mi miejsca przy w miarę pełnych półkach jedzenia.
- Po co ci groszek? – spytałam, w tym samym czasie wysuwając przezroczystą szufladę i przeglądając plastikowe opakowania pełne kolorowych warzyw.
- Robię kolację. – odparł zupełnie zwyczajnie. Przeważnie jego dania polegały na ugotowaniu gotowych tortellini, odsmażeniu czegoś z wcześniejszego dnia lub zrobieniu zapiekanki. Nurkując dłonią wśród torebek z ziemniakami odwróciłam do niego głowę i uniosłam w zaciekawieniu brew. – Trzeba wykorzystać książkę Jamie'go. – mruknął. Podciągnął rękaw mojej kurtki, który zaczął moczyć się od topniejącego chłodu w lodówce.
- No gdzie on... - mruknęłam, aż w końcu znalazłam. – Masz. Tylko pamiętaj, żeby obciąć końce, bo są twarde. – dałam mu opakowanie. Spojrzał na mnie, jakbym mówiła w zupełnie nieznanym mu języku i ze zdziwieniem obserwował torebkę, którą dostał do ręki. – Coś nie tak?
- Chciałem groszek.
- No i masz groszek, tylko cukrowy. – zaśmiałam się cicho. – Jest tak samo dobry jak ten z puszki, tylko ma więcej zielonego i wygląda trochę jak fasola. Innego nie mamy, chyba że wy robiliście zakupy. – dodałam, po czym zamknęłam czarne drzwiczki. Wzruszył ramionami i rzucił torebkę na blat, zaraz obok małego stosiku innych warzyw, przypraw i tacki z mięsem. Zaimponował mi swoją chęcią do ugotowania czegoś, co nie jest chińszczyzną na zamówienie ani pizzą, naprawdę.
- Jak tam dzisiaj, załatwiłaś coś? – spytał. Zdołałam jedynie westchnąć i oprzeć się plecami o szafki, by w końcu stanąć twarzą w twarz z nim bez ręki w warzywach.
- Najeździłam się po mieście, a prawie nic. Co z tego, że mam nawet tutejszy meldunek i mieszkam już kilka lat, wciąż nie mam certyfikatów ani takich samych zdanych egzaminów, jakie powinnam. Mogę się ubiegać o przyjęcie jako zagraniczny student, czyli być jedną z dziesięciu na cały uniwersytet. Tylko, że wciąż muszę zdać egzaminy potwierdzające moją skończoną szkołę średnią i powinnam zrobić testy poziomujące znajomość języka. Termin jednego był w zeszłym tygodniu. – powiedziałam, niemalże na jednym wydechu. Niall oparł dłonie obok moich bioder na blacie i zbliżył się do mnie, po raz pierwszy tego dnia.
- To co teraz? – wydawał się na zainteresowanego, wręcz zmartwionego tą sytuacją. Z początku nie był zadowolony z mojej chęci dostania się na normalne studia, ale w końcu zrozumiał to i owo, a przynajmniej starał się i próbował wbić ten fakt do swojej pięknej głowy.
- Nie wiem. – mruknęłam. – Odebrałam z poczty paczkę od mamy, miała mi przysłać między innymi stare podręczniki, które mogą mi się przydać. – Zaczęłam zdejmować z siebie zwoje szalika, w którym robiło mi się stanowczo za gorąco.
- Jesteś pewna, że chcesz próbować? – wziął ode mnie bawełniany materiał i poczekał, aż zsunę z siebie ciemną kurtkę.
- Nie wiem, Niall. Naprawdę.. – Zaczęłam. Tak naprawdę wciąż nie byłam zdecydowana ani pewna, że chcę to zrobić. Pewność miałam jedną – gdy jest dołek i nikt nie chce moich zdjęć, zawsze mogę szukać ulgi w uczeniu się i złoszczeniu na egzaminy, które przynajmniej do czegoś mnie zaprowadzą. A może i nie? Może to po prostu sposób na oderwanie się od nieprzyjemnych myśli, gdy Niall jest w trasie, a ja siedzę sama? A może moje ambicje wciąż się nie zmieniły? Albo zaraziłam się nimi od Marty, która otrzymała kolejne stypendium i rozpoczyna dalszą przygodę z nauką, bo sprawia jej to przyjemność?
- Dobra, nie martw się. – Powiedział szybko, by zakończyć temat. Czuł, że robię się znów zdenerwowana i zrezygnowana. Przyciągnął mnie mocno do siebie i pozwolił się przytulić, czego w tamtej chwili najbardziej potrzebowałam. Utonąć w materiałach jego pogniecionej podkoszulki, zapomnieć się w domowym zapachu jego skóry, żelu pod prysznic i męskich perfum. Poczuć ciepło, którego brakowało mi przez cały dzień i zapewniało mi błogość, pozwalało zapomnieć o lękliwych myślach i sytuacjach, ratowało moje dzisiejsze istnienie. Rękami oplotłam jego ciało, wczepiłam się niemalże w skórę pod bawełnianym materiałem okrywającym luźno plecy.  – Szef Niall zaraz zacznie robić nieziemskie jedzenie, poprawi każdy humor. – powiedział lekko, przyjaźnie. Zaśmiałam się cicho na jego próbę rozweselenia mnie, która odrobinę się powiodła.
            Wysunęłam się z jego ramion i dokończyłam zdejmowanie kurtki. Zabrałam mu z ręki ciemny szalik i wcisnęłam go w rękaw, zanim odwróciłam się i zaczęłam wychodzić z kuchni. Usłyszałam za sobą ciche, wielokrotnie powtarzane „hej" i zostałam delikatnie pociągnięta za rękę. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i niemalże zmiażdżył swoimi ustami, które nagle przywarły do moich. Żeby nie stracić równowagi, musiałam chwycić go za bicepsy, wyjątkowo napięte z uwagi na mocne chwytanie mnie w talii. Brakowało mi tego uczucia przez cały dzień, przekazywał mi niesamowitą porcję pozytywnej energii, wesołych iskierek, potężnej miłości, która leczyła niektóre rany. Jego usta pewnie przesuwały się po moich wargach, znając ich teksturę już na pamięć. Z mlaskiem odsunął się ode mnie, by po sekundzie raz jeszcze cmoknąć moje zaspokojone już i ogrzane usta. Uśmiechnęłam się do niego, gdy wpatrywał się w moje oczy. Niebieskie tęczówki błyszczały z zadowolenia i trwałabym tak jeszcze kilka dłuższych chwil, gdyby nie głośne, niezadowolone chrząknięcie dochodzące z okolic stołu. Willie spojrzał na nas wymownie i sprawił tym samym, że Niall westchnął cicho i wypuścił mnie ze swoich ramion.
- Herbata? – powiedział głośniej, gdy zbierałam swoje klamoty i krzątałam się z korytarza do sypialni.
- Tak, poproszę. – odpowiedziałam i rzuciłam czarną torbę w kąt gdzieś przy ścianie w sypialni.
            Podeszłam do tej części pokoju, gdzie były same półki i wieszaki z ubraniami. Przeszukałam naszą małą garderobę w kilku miejscach, by dotrzeć do wygodnych spodni dresowych i jakiejś zwyczajnej koszulki. Świeży komplet bielizny wylądował razem z całą resztą na małej kupce, z którą powędrowałam do łazienki.
            Gdy się rozbierałam z kremowego swetra i ciemnych spodni, tylko raz spojrzałam w lustro. Zima zawsze miała zwyczaj dodawać mi kilka kilogramów, nie było więc pięknego letniego ciała, na które lubiłam jeszcze we wrześniu spoglądać. Zamiast tego skóra pobladła, trzęsąca się warstwa na brzuchu nieznacznie się powiększyła, a ja głęboko westchnęłam. Wiedziałam, że kwestią czasu jest moje lepsze samopoczucie – razem z wiosną, wróci większy ruch. Ale tymczasem jedyne o czym marzyłam, to zapomnieć o tym, co mnie trapi i odetchnąć z ulgą pod strugami gorącej wody.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz