#26

40 1 0
                                    




            To są momenty, gdy nawet boisz się tłumaczyć. Nie chcesz, bo z każdym słowem wylecą łzy i kolejne szlochy nie do opanowania. Przydałoby się czytanie w myślach, żeby nadążyć i zrozumieć wszystko, co przelatuje przez umysł. Nadchodzi konieczność pozbycia się wszystkiego, co łączy cię ze światem zewnętrznym, bo wystarczająco samotnie się czujesz, żeby jeszcze mieć jakikolwiek kontakt z innymi ludźmi. Zbyt duża ilość myśli poświęcona na błahe, nic nie warte tematy zabrania się skoncentrować na tym co jest najważniejsze. Lub powinno być, bo przecież  nie masz nic w głowie poza beznadziejnością i niemocą wobec niej.   Paskudne uczucie, gdy potrzebujesz zrozumienia ale wiesz, że nigdy ono nie nastąpi. Przynajmniej nie całkowicie szczerze. Można się czymś zająć na krótszy okres czasu, ale kiedyś to się skończy. I znów będzie myślenie o tym, co cię trapi. Wychodzi tych rzeczy do martwienia się o wiele, wiele więcej. I jest to potwornie bolesne w całym organizmie.
            Zawsze ode mnie wymagano powodu, dla którego jest mi źle, musiałam wymyślać i tłumaczyć się, dlaczego łzy lecą strumieniami. Czasem jednak to nie było w ogóle możliwe, bo nie ma jednego konkretnego powodu. Obojętnie jak ważnym jest go znać, nigdy nie lubiłam nacisku. Dlatego za każdym razem modliłam się o choć odrobinę tolerancji i wyrozumiałości dla mojej natury, z którą nie umiałam sobie poradzić.
            Kończył brać prysznic. Zaraz po powrocie z gry w golfa nie chciał, bym narzekała na jego jakikolwiek brak świeżości. Od razu poszedł do łazienki i jeśli zauważył mój nastrój, to jedynie pobieżnie. Gapiłam się bez zainteresowania w telewizor, w którym chyba leciał jeden z brytyjskich talk show. Chyba, bo wizję zasłaniały mi setki przemijających myśli. Przysunęłam nogi bliżej swojego ciała i niedokładnie objęłam je jedną ręką, drugą mając w pogotowiu, na wypadek niekontrolowanego szlochu, który będzie musiał być przytłumiony. Ciaśniej opatuliłam się bluzą, którą ubrałam mimo całodziennego upału. Byłam również po gorącym, rozluźniającym prysznicu – odstępstwie od tych codziennych zimnych, służących jako ulga od uciążliwych temperatur. W chwilach takich jak ta organizm chłonął ciepło z jeszcze większą przyjemnością, bo potrzebna mu była odpowiednia dawka rozluźniających i przyjemnych bodźców.
            Drzwi od łazienki otworzyły się, z daleka słyszałam leniwie kapiącą wodę ze słuchawki prysznica. Kilka kroków do sypialni, szurający odgłos otwierania szafy z ubraniami. Chwila ciszy i ponowne szuranie, ciche chrząknięcie.
- Widziałaś może moją ładowarkę do telefonu? – padło pytanie w głąb korytarza, aż do salonu w którym siedziałam.
- Leży na biurku. – odparłam nieco głośniej, by usłyszał. Miałam nadzieję zabrzmieć pewnie, bez zająknięcia. Walczyłam ze swoją słabością każdym oddechem, wypowiedzianym słowem. Czułam jednak, że w każdym momencie może nadejść kulminacja tego, co siedzi w środku i wypluwa swoje problemy przez moją skórę.
            Cicho, w skarpetach szedł korytarzem i po drodze gasił za sobą wszystkie światła. Przeszedł koło telewizora i w końcu westchnął cicho, gdy znalazł zgubę.
- Jak ci minął dzień? – usłyszałam. Powoli odwracał się już w moją stronę, podłączywszy telefon niedaleko kanapy.
- W porządku. – szepnęłam, ale zabrzmiało to też jak cichy pisk. To zadziałało dla niego jak sygnał, by w końcu spojrzeć na moją nieco skuloną postać. Trwał chwilę w bezruchu, wysiliłam się więc na słaby uśmiech. Nie uwierzył w niego, bo zadrżała mu jedna z brwi. Nie podniósł jej całkowicie, bo wtedy wyrażałoby to jego co najmniej podejrzliwy stosunek a obiecywaliśmy sobie mniej podejrzeń, więcej rozmów. Nie przeszkadzała mu niepoprawiona na klatce piersiowej biała koszulka, dresy równie niedbale zwisały mu z bioder. Włosy miał jeszcze mokre po kąpieli, za chwilę kilka kropel wody miało skapnąć na jego szyję.
Westchnął trochę głośniej, jakby coś postanowił.
- Okej. – mruknął. Przejechał dłońmi po głowie i wytarł je potem o spodnie, zanim powoli usiadł tuż obok mnie. Serce mocniej mi zabiło z przyjemności ale i z lęku, że nie będę mogła powstrzymać swojego małego wybuchu. Nie byłyby to kolorowe fajerwerki. Delikatnie wsunął rękę między oparcie kanapy a moje plecy i objął mnie. Drugą ręką złapał mnie za kostki i ostrożnie przełożył sobie moje nogi, pokryte cienkim bawełnianym materiałem, przez swoje. W takiej pozycji nie mogłam się w niego nie wtulić.
            Poczułam się jednocześnie lepiej i gorzej. Na plus był znajomy, bezpieczny azyl, jaki dla mnie tworzył. Minusem był fakt, że to przyspieszało moją potrzebę gwałtownego zamrugania i pozbycia się z oczu łez. Moja twarz wylądowała na jego piersi, jedna ręka zdołała chwycić go za koszulkę. Ucałował kilka razy głowę i kreował różne kształty na moim ubraniu dzięki swoim długim palcom.
- Annie... - szepnął. Musiałam urywanym szlochem nabrać powietrza do płuc i odetchnąć. Pierwsza przy nim łza spłynęła prosto na jego niedawno upraną koszulkę. Zmuszona byłam zacisnąć usta, które i tak zaczęły drżeć. Niespokojny oddech potrzebował ujścia w moich ustach, ale skończyłoby się to zbyt głośno i gwałtownie. Nie chciałam tego. – Spokojnie. – dodał takim samym tonem, jakiego ode mnie oczekiwał. Jednocześnie używał tak cichego i intymnego głosu, że czułam się jak we śnie. Schowałam twarz głębiej w jego piersi. Powieki ciasno zamknięte tak czy inaczej zaczęły wypuszczać kolejne słone kropelki. – Proszę, nie płacz.
            Jego prośba się nie spełniła. Rozpłakałam się powoli, wychodziło ze mnie wszystko co możliwe. Odrobinę się trzęsłam, szloch co chwila opuszczał moje usta. Było mi wystarczająco ciepło i dobrze w jego ramionach, lecz potrzebowałam jeszcze przynajmniej chwili na uspokojenie.
- Co się dzieje? – musiał obchodzić się ze mną jak z dzieckiem. Nie lubiłam w sobie tego, że w chwilach załamania po prostu zachowywałam się jak niezadowolony przedszkolak.
- Za dużo miałam w głowie... - wyłkałam. Wciąż przyciskałam ciało do niego, bałam się głębszych wyjaśnień. Nie wiedziałam też w jaki jasny sposób udałoby mi się wiarygodnie i rzetelnie przekazać zawartość mojej głowy, która płatała mi figle.
- Ciii, mała... - mruknął. - Wszystko jest w porządku. – mruczał, delikatnie mną kołysał w swoich objęciach. Nie raz w podobnych sytuacjach widziałam, że nie umiał się odnaleźć. To przy mnie uczył się reakcji na większość trudnych lub nietypowych życiowych sytuacji, co jednocześnie było mu przydatne ale i zbędne. Na jego miejscu gdybym miała wybór, chętniej nauczyłabym się powiedzmy jak uprawiać kite surfing, niż pocieszać słabą emocjonalnie dziewczynę. Pozornie silniejszą, faktycznie wciąż słabą i pełną tych mniej lub bardziej spodziewanych załamań.
- Nienawidzę tego. – cicho wypłakałam do niego, odnosząc się do moich niekontrolowanych i chaotycznych myśli i zmartwień.
- Wiem kochanie, wiem. – mocniej mnie do siebie przytulił. Zaczęłam głębiej oddychać przez usta, z uwagi na zakatarzony już nos. Uniósł klatkę piersiową, jakby miał zamiar coś jeszcze powiedzieć. Przez chwilę jednak wypuścił z siebie jedynie drżący oddech. Oznaczać to mogło jedynie, że czuł się niezręcznie, nie wiedział co zrobić lub.. nie wiem co jeszcze. – Chcesz.. – zaczął powoli, bardzo niepewnie. Cholera, to wszystko przeze mnie. – Chcesz może powiedzieć mi, co najbardziej cię męczy? – Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, czy będę w stanie, czy w ogóle będę pewna tego, co wyznać. – Może będzie nam obojgu łatwiej. – wypuścił z siebie powietrze razem z odrobinę głośniejszym westchnięciem. Zasługiwał na odrobinę szczerości z mojej strony, wystarczająco niepewnie zachowywał się i na pewno czuł z mojej winy. Głupia słabość Annie.
- Wiesz, że wszystkim się martwię z wyprzedzeniem. – mruknęłam. Powstrzymałam drżenie głosu i z całych sił próbowałam się opanować przed kolejnym płaczem. Tyle tygodni, wręcz miesięcy trenowania swojej wewnętrznej siły poszłoby aż tak na marne?
            Pokiwał głową w odpowiedzi i zachęcił mnie tym samym, bym kontynuowała.
- Martwię się moją pracą, wszystkimi planami jakie mam w głowie i tym, że po prostu one mnie przerosną... - szloch, uspokojenie oddechu. – Chciałabym dużo zrobić i udowodnić, że potrafię.
- Nie musisz nikomu nic udowadniać, wszyscy których znam doceniają wszystko to, co... - zaczął.
- Niall.. – przerwałam mu. To było dla mnie za dużo, każde stanowcze zapewnienie, że jest inaczej niż moja wredna strona podświadomości mi mówi, wyciskało trzy kolejne łzy spod powiek i zagryzało spuchniętą wargę. Zamilkł widząc moją reakcję i znów westchnął. Byłam dla niego ciężkim orzechem do zgryzienia i był to kolejny powód do obwiniania się choć wiedziałam, że muszę z tym przestać.
- Przepraszam. Mów dalej. – Na udobruchanie musnął moje czoło swoimi ciepłymi ustami i zacieśnił swój uścisk. Chwilę milczałam, zanim postanowiłam zebrać w sobie więcej siły potrzebnej dla nas obojga i kontynuować.
- Poza tym, że ambicje mnie przerastają... martwię się o wszystkich, których kocham. Mamę, nawet jeśli dobrze się czuje. O ciebie się martwię bardzo, chyba teraz najbardziej. – Myślałam, że mi znów przerwie ale się powstrzymał. Odetchnęłam głębiej. – Na dobrą sprawę, gdy nie jestem razem z wami w trasie,  jestem tu sama. Wszyscy, których znam są zajęci, dlatego i ja dla siebie ciągle szukam pracy i zajęcia. Potem się okazuje, że jestem zbyt zarobiona i zmęczona, co też jest niedobre... - pociągnęłam kilka razy nosem, bo prawda wypowiedziana na głos jednocześnie sprawia ulgę ale i boli. – Ciągle jest coś, o czym za dużo myślę, przejmuję się nawet głupią opinią publiczną,  która nie powinna mieć dla mnie żadnego znaczenia. – wypuściłam z siebie drżącym głosem, ale i coraz bardziej zdeterminowanym. Powoli byłam na siebie zła za to wszystko, do czego dopuściłam własny umysł. Nie potrafiłam kontrolować tego, co męczy najbardziej i złościło mnie to, doprowadzało do frustracji.
            Wydaje mi się, że wdzięczna byłam mu za ciszę. Nie chciałam, żeby padły żadne niewłaściwe słowa. Obawiałam się też, że postawię go w jeszcze trudniejszej sytuacji wymagając, by cokolwiek powiedział. Mimo wszystko był jednak pierwszym, który przerwał przytłumioną atmosferę.
- Weź się w garść, Ann. – nie wiem dlaczego ale miałam wątpliwości, w jaki sposób miało to zabrzmieć. Wierzyłam z całego serca, że chodziło mu o pocieszające słowa otuchy. Nie mogłam tak czy inaczej wyrzucić z siebie myśli, że być może w ten sposób narzekał na to, w jakim stanie się znajdowałam. Bądź co bądź miałam nadzieję na odrobinę zrozumienia, więc trzymałam się tego pierwszego. Niall nie byłby aż taki wredny, prawda? Co prawda miewał to w swoim zwyczaju, bywał zniechęcony do niektórych rzeczy ale nie posunąłby się aż dotąd, nie?
            Pokiwałam głową w odpowiedzi i z całych swoich sił wytarłam mokre od łez policzki i liczyłam, że żadne kolejne nie popłyną. Mocno pocałował mój policzek i wypuścił mnie ze swoich ramion gdy rzuciłam hasło, że postawię wodę na herbatę. Chciałam iść drogą, o którą mnie poprosił i zebrać się w sobie.

Those Lovely MomentsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz