Rozdział 10 | Louis

6.2K 424 28
                                    

Nowy Jork. Piątek, 5 lipca, 3:08

Nawet w bladym świetle Księżyca Harry wyglądał tak, że myślałem o nocy, kiedy się poznaliśmy, z trudem powstrzymując się od rzucenia się na niego.
Przeszedł mnie prąd kiedy zapytał, czy pogadamy. Chryste, ta znajomość zbyt mocno idzie w jednym kierunku.
- Jasne- odchrząknąłem, wstając. Chyba trochę zgłupiał, bo spojrzał na mnie jak na debila.- Idę po coś do siedzenia dla ciebie- oznajmiłem.
- Leż- powiedział, odwracając się w stronę tarasu. Za moment wrócił z czarnym leżakiem i rozkładając go jak na plaży, zapytał: Jak ci minął dzień?
- Fantastycznie- założyłem ręce za głowę, uśmiechając się szeroko. To dzięki tobie, pomyślałem, ale ugryzłem się w język.- A tobie?
- Całkiem całkiem- oznajmił, lekko unosząc kąciki ust ku górze.
- Co z Rachel?- zapytałem cicho.
- Wkurwia mnie- już się nie uśmiechał.- Jest taka... Pusta. Zwyczajna. Bez takiej- odrzchąknął- iskry, czy jak to nazwać.
- Daj jej czas- zasugerowałem.
- Czas? Louis, o czym ty mówisz do cholery?
- Myślę, że powinieneś dać jej szansę- mówiłem spokojnie.- Jesteś do niej tak...
- Ja pierdole, Louis!- krzyknął, a ja miałem wrażenie, że echo jego głosu słychać w Anglii.- O czym ty do cholery jasnej bredzisz! Jaką szansę? Tu nie ma o czym mó...
- Hazza, uspokój się- szepnąłem. Hazza, kurwa czy ja na prawdę to powiedziałem?
Harry spojrzał na mnie i już myślałem, że usłyszę kilka niemiłych słów, ale tylko mrugnął i o wiele łagodniej kontynuował swój wywód na temat dziewczyny.
- Nie ma o czym mówić.
- Posłuchaj- zwróciłem jego uwagę odchrząkając.- Nie mówię o związku ani niczym takim. Spróbuj się z nią po prostu zbratać, nie wiem, zaprzyjaźnić?
- Ale po co? Przecież to 6 miesięcy, potem w ogóle...
- Właśnie, przecież to 6 miesięcy. Pół roku- stwierdziłem- to jak kilka minut, prawda?
- Do czego drążysz?- spytał, patrząc na piękne, bezchmurne niebo, na którym migotało multum gwiazd.
- Do tego, że nie powinieneś się tak negatywnie nastawiać, bo raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Wiem, co robić przed aparatami i kamerami- rzucił bardziej w te pieprzone gwiazdy niż do mnie.
- Ale życie to nie tylko aparaty i kamery- syknąłem, poirytowany.- Pomyśl o tym, jak czujesz się, gdy wchodzisz do cichego pomieszczenia, gdzie całe show się kończy?- próbowałem przywołać jego porównania z więzieniem.- Nienawidzisz jej, chociaż niczego takiego ci nie zrobiła, z tego co wiem.
- A co ty wiesz?- włączył mu się gwiazdorski tryb wykładowcy.
- To skoro nic nie wiem to na cholerę tu przylazłeś? Na cholerę cię tu ściągałem?- warknąłem, powstrzymując się od krzyku.
Harry był tym typem osoby, która nie tolerowała zdania innych i chociażbym kazał mu skakać z okna w razie pożaru i tak wolałby przejść przez cały dom.
- Przepraszam- powiedział po chwili ciszy o wiele łagodniej.- Co sugerujesz?
- I tak mnie olejesz.
- To ty tutaj jesteś mózgowcem, tak?- uśmiechnął się lekko.
- Na twoim miejscu pewnie próbowałbym jakoś unormalizować wasze stosunki, ale skoro ona chce czegoś więcej po tak krótkim czasie a ty nie, to musisz jej o tym powiedzieć- poradziłem mu.
- Ale jak? Hej barbie, nie ma opcji na wyrwanie mnie?
- Na przykład- zaśmiałem się, siadając po turecku.
- Nie możesz tego załatwić za mnie?- zapytał żałosnym tonem.
- Nie, Harry, jesteś dorosły i sam to możesz zrobić- prychnąłem, ciesząc się że pytanie było żartem.
- Dlaczego?- droczył się ze mną.
- A znajdziesz mi jakiegoś porządnego faceta na resztę życia?- wypaliłem.
- Dobra, sam jej to powiem.
Nie zmienił wyrazu twarzy, ale między nami zapanowała słynna niezręczna cisza. Nie wiedziałem co powiedzieć- w końcu to on przyszedł do mnie porozmawiać, nie ja do niego, a na dodatek nawet nie wiedziałem jakich tematów nie poruszać, żeby nie narazić się na jego fochy.
- Powiedz mi- odezwał się w końcu- jak to jest być takim... Wolnym?
- Wolnym?
- Nikt ci nie ustawia życia, nie pilnuje na każdym kroku... To ty zarządzasz ludźmi a nie oni tobą- stwierdził bardzo celnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo wygodne jest takie życie- odpowiedziłem z dumą.- Jedyne co mnie goni to terminy i spotkania. Moja robota jest cholernie odpowiedzialna ale daje bardzo dużo satysfakcji i przyjemności.
- Zawsze chciałeś to robić?- pytał.
- Nie wiem czy zawsze, ale z pewnością świadomie wybrałem studia. Już w podstawówce wiedziałem, że chcę czymś zarządzać- opowiadałem uśmiechając się do swoich wspomnień.- A potem jakoś tak wyszło, że upodobałem sobie hotele i o, teraz jestem w tym miejscu.
- Wiesz, Louis- nadal na mnie nie patrzył, dzięki czemu miałem okazję podziwiać jego idealne ciało ubrane jedynie w jakieś szorty od Nike.- Ostatnio coraz bardziej zastanawiam się nad tym, jakby to było gdybym nie zdecydował się na modeling. Kim bym był, co bym robił, gdzie bym mieszkał.
- Żałujesz wejścia w ten świat?
- Nie- odparł, zdecydowanie.- Kocham to, co robię. W sensie pokazy i sesje, a nie to gówno, które się teraz odpierdala. To jest chyba najgorsza część tego wszystkiego.
- Za bardzo się przejmujesz- stwierdziłem spokojnie, w przeciwieństwie do jego nerwowej reakcji.
- Dlaczego tak kurwa uważasz?
- Harry, wyluzuj. To tylko ustawka, rozumiem, że laska ci nie pasuje ale musieliście oboje podpisać papiery więc za twoimi plecami raczej się to nie działo.
- Ale wtedy jej nie znałem- wrócił do punktu wyjścia, a ja nie miałem ochoty więcej rozmawiać o Rachel. Walnąłem się na hamak i kładąc ręce na brzuchu wpatrzyłem się w gwiazdy, tak jak on. Wyciszyłem się i po chwili znów wszystko dookoła było idealne- niebo, dom, Harry...
- Louis?- odezwał się po chwili.
- Tak?
- Mogę cię o coś spytać?
Byłem zaciekawiony o co chodzi, bo Harold Edward Styles nigdy nie prosi o pozwolenie w kwestii zadawania pytań.
- Słucham- rzuciłem w stronę Księżyca.
- Masz może jakieś piwo albo wino?
Zaśmiałem się tak głośno, że po kilku sekundach bałem się, że Rachel i ten ich ochroniarz zaraz zaczną się na mnie drzeć z okien. Spodziewałem się raczej jakiś egzystencjalnych pytań, o moją rodzinę albo orientację ale kiedy usłyszałem tak prozaiczną rzecz jak alkohol nie potrafiłem powstrzymać śmiechu. Tak naprawdę mogłem się tego spodziewać, w końcu wiem jak bardzo Hazza lubi procenty.
- Zaraz wracam- oznajmiłem, schodząc z hamaka i klepiąc go w ramię. W podskokach przebiegłem przez trawnik i wszedłem przez salon do domu, a otwierając drzwi barku wyciągnąłem nietykanego jeszcze Jacka Daniellsa. Z kuchni zgarnąłem dwie szklanki i napełniając każdą z nich do 3/4 wysokości, wrzuciłem po trzy kostki lodu i tak przygotowane drinki zaniosłem na nasze miejsce pogawędki.
- Ani piwo, ani wino, Jack Daniells w całej okazałości. Mam nadzieję, że spełni on pańskie oczekiwania- podałem mu trunek, który trzymałem w prawej ręce, przechodząc na drugą stronę jego leżaka i wskakując ponownie na mój ukochany hamak.
- Miałeś rację, hotele nigdy nie śpią, tak samo jak twoja hotelowa kultura-zachichotał, upijając trochę. Uśmiechnął się szeroko i stwierdził, patrząc na mnie ponad szklanką- Idealny.
Skarciłem wyobraźnię za to, że pozwoliła mi przez chwilę uwierzyć, że wcale nie chodzi o Daniellsa, a jednocześnie miałem nadzieję, że Harry nie zauważył dreszczu, jaki mnie przeszedł.
- Grasz w coś?- spytałem ciekawy czy ktoś taki jak on w ogóle ma jakieś pojęcie o sporcie.
- Pytasz mnie o grę zespołową?- wyglądał jakbym wycelował w niego pistolet.
- O sport, ogólnie. Czy coś w ogóle robisz w tej dziedzinie- wyjaśniłem, rozbawiony jego zaskoczeniem.
- Chodziłem na siłownię, standardowo- powiedział, w sumie zbędnie, biorąc pod uwagę to, że siedział metr ode mnie.- Jakiś miesiąc temu rzuciłem ćwiczenia. A jeśli chodzi o sporty drużynowe- skrzywił się- to raczej jestem w tym kiepski, no, chyba że mówimy o Fifie- uniósł prowokacyjnie brwi do góry, biorąc łyka wódki.
- Mówimy o Fifie w realnym życiu- uśmiechnąłem się szeroko, drażniąc go.
- Ja nie wiem, o czym ty mówisz- wzruszył ramionami, grając.
- Co za mężczyzna z ciebie-udałem rozczarowanego. Jego niezorientowanie w sytuacji, taka... sportowa niewinność a jednocześnie brak wyraźnego sprzeciwu wzbudziły we mnie taką wewnętrzną radość. Ten chłopak był momentami naprawdę niesamowicie słodki.
- Przepraszam, że cię zawiodłem- przejechał mi ręką po kolanie, dalej grając zbitego psa. To było tak urocze, że nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Uważaj, kogo dotykasz- powiedziałem tym razem ostro.- Byłem królem strzelców uniwersyteckiej ligi w Anglii- pochwaliłem się.
- Naprawdę?- zrobił tak wielkie oczy jakby chciał, żeby wypadły mu z orbit.
- Naprawdę- potwierdziłem.- Mam chyba nawet tę nagrodę u siebie w domu w Londynie, także jak kiedyś wpadniesz to ci pokażę- obiecałem, dając mu tym samym do zrozumienia, że jest mile widziany w moich progach.
- Nie mogę się doczekać tego momentu, gdy będę trzymał twoje trofeum w moich skromnyc, nieskalanych ciężką pracą dłoniach, mistrzu- zaśmiał się, a ja rozkoszowałem się tym dźwiękiem z uśmiechem na ustach.
Chyba nie mogłem uwierzyć, że tak fantastycznie nam się rozmawiało, że jego pobyt u mnie okazał się takim sukcesem, a przede wszystkim, że między nami w końcu się rozluźniło. Bardzo rozluźniło. Jeśli w grę wchodzi sarkazm, raczej nie można mówić o zwykłym kumplu od picia.
- Niestety mistrzu- powiedział, wstając.- Obowiązki fałszywego chłopaka żądają odrobiny snu, a skoro mam za jakieś 5 godzin być w drodze do Londynu to dobrze byłoby zmrużyć trochę oko- wypił resztkę Jacka Daniellsa, po czym uniósł szklankę w moją stronę.- Dzięki prezesie za drobiazg- uśmiechnął się.
- Nie ma za co- powiedziałem ucieszony.
- Dobranoc, Louis!- krzyknął, biegnąc w stronę domu, nie przejmując się śpiacymi Rachel i Danielem.
- Dobranoc, Hazza- mruknąłem pod nosem, leniwie zwijając się z hamaka. Powolnym krokiem wszedłem do salonu i odstawiając na stolik szklankę skierowałem się na schody i do swojej sypialni. Podłączyłem komórkę i nastawiając budzik z szampańskim entuzjazmem stwierdziłem, że jako dobremu gospodarzowi przysługuje mi dzisiaj nieco ponad 2,5 godziny snu. Super. Wrzuciłem telefon pod poduszkę i zwijając się na prawym boku zasnąłem, wpatrzony w gwiazdy za oknem.

***

6:43

- Wszystko spakowałaś?- spytałem Rachel, znosząc jej walizkę po schodach.
- Chyba tak- pisnęła. Faktycznie miała zabawny głos, tak jak Harry to opisywał.- Kosmetyczka, doczepy, szpilki...- wymieniała, a mi z każdym jej słowem coraz trudniej było powstrzymać śmiech.
Postawiłem walizkę przy otwartych drzwiach wyjściowych i poszedłem na górę po jeszcze jedną torbę blondynki.
- Dałeś zrobić z siebie tragarza?- szturchnął mnie ramieniem Harry, gdy minęliśmy się w korytarzu.
- Głupek- zachichotałem.
Nie wiem, na jaką cholerę Rachel potrzebne są dwie duże walizki na jedną noc, ale z pewnością zabierała ze sobą zbyt wiele wszystkiego.
Kiedy Daniel przejął ostatni bagaż, wyszedłem na zewnątrz i otworzyłem dziewczynie drzwi samochodu, żeby weszła do środka, na co odpowiedziała mi żywą wizytówką gabinetu dentystycznego pod postacią śnieżnobiałego uśmiechu. Ochroniarz rzeczowo uścisnął mi dłoń, a Harry po przyniesieniu swojej torby zrobił to samo z niemym dziękuję. Nie mogę zaprzeczyć temu, że mnie rozczarował. Po naszej nocnej rozmowie liczyłem na coś więcej niż głupi uścisk dłoni prezesa.
Odjeżdżając, Harry nie odrywał ode mnie wzroku, a kiedy wyjechali poza teren mojej posesji wszedłem z powrotem do domu i powoli wdrapałem się na górę po ciuchy do pracy. Zdjąłem spodnie i ubierając koszulę nuciłem sobie jakąś piosenkę, którą ostatnio usłyszałem w radiu. Przy zapiętej do połowy granatowej koszuli i podwiniętych mankietach zdecydowałem ogarnąć włosy, ale kiedy je rozstrzepałem do ułożenia, na dole zadzwonił dzwonek. Kto to do cholery?
Sprawnie zbiegłem po schodach, otwierając drzwi bez namysłu.
- Ooo...- zielonooki otworzył szeroko usta, omiotając mnie wzrokiem, a ja dopiero po sekundzie wpadłem na to, że jestem półnagi.- Eee...- zamrugał trzy razy.
- Tak, Harry?- spytałem, pokazując mu kiwnięciem głowy, żeby wszedł do środka.
- Telefon- wskazał na stoliczek przy dużej szafie z lustrami, w środku której znajdują się moje kurtki, płaszcze i buty.
- Ah, tak- mruknąłem zawiedziony celem jego odwiedzin.
- Louis, Louis, Louis- mamrotał, chowając iPhona do tylnej kieszeni spodni. Momentalnie dopadł do mnie i przycisnął moje drobne przy nim ciało do swojego. Oby nie poczuł, jak wali mi serce, a oddech przyspieszył.
- Koniecznie musimy skończyć tego Jacka Daniellsa- poczułem jego ciepły oddech na włosach.- W całkiem niedalekiej przyszłości- dodał szeptem, po czym puścił mnie, w przeciwieństwie do innych naszych zbliżeń zupełnie nieskrępowany. Jego twarz ozdobił piękny, szeroki uśmiech, gdy do mnie mrugnął.
- Miłego dnia, mistrzu- powiedział wesoło, kiwając gdy wychodził. Nie poszedłem za nim z racji mojego skąpego ubioru ale obserwowałem jak samochód ponownie odjeżdża z mojego parkingu.
- Wzajemnie, Harry- szepnąłem do okna, gdy czarne Audi zniknęło z mojego pola widzenia.

Zdecydowanie czułem, że zaczyna się coś nowego. Lepszego.
Intensywniejszego.
Ale i trudnego.

__________

NIGDY NIE DODAJĘ NOTEK POD ROZDZIAŁAMI, ALE TYM RAZEM MUSZĘ.
Chciałabym Wam z całego serca podziękować za ponad 1,1K wyświetleń. Zaczynając pisać to opowiadanie nigdy w życiu nie pomyślałabym, że przeczyta je tyle osób. Dla mnie to ogromny sukces, biorąc pod uwagę fakt, że to moja pierwsza praca, do której opublikowania praktycznie zmusiła mnie moja ibff (tak, to o tobie karakanie).
Mam nadzieję, że kolejne rozdziały Was nie zawiodą! Zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami o rozdziałach w komentarzach!
Co do rozdziałów, to chciałabym też przeprosić za to, że w ostatnią sobotę nie obudziliście się z powiadomieniem o aktualizacji opowiadania. Staram się jak mogę i z reguły skutecznie zabieram sobie wieczorem/nocą kilka godzin na pisanie, jednak czasem po prostu wiele się dzieje i wszystko inne schodzi na drugi plan.
Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że dalej będzie się Wam podobać! ~ M.

Let Me Be Your GoodnightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz