Rozdział 13 | Harry

6.3K 461 180
                                    

Colares, Brazylia. Piątek, 19 lipca, 12:21

- Louuuuuuiiisssss!- krzyczałem, biegnąc w stronę furtki. Otworzyłem ją jednym ruchem ręki i chyba zaskakując mojego przyjaciela, rzuciłem mu się z ramionami na szyję. Biedny, drobny chłopaczek zachwiał się, po czym objął mnie w pasie i klepiąc po plecach zaczął się śmiać.
- Hej, wariacie- uniósł brwi. Uznałem, że jestem mu coś winien za ten nagły przypływ emocji i wziąłem jego torbę oraz walizkę do domku, żeby nie musiał dźwigać tymi swoimi wątłymi ramionkami.
- Ej, przecież sam mogę to zabrać- rzucił pretensjonalnie, próbując zdjąć mi z ramienia torbę.
- No i co z tego?- uśmiechnąłem się łobuzersko, powodując, że jego udawany twardy facet pękł i wybuchnął śmiechem.
- Skoro chcesz- odpowiedział, wzruszając ramionami.
Poprowadziłem go do sypialni na górze, bo dzięki temu, że nie lecieliśmy razem miałem dodatkowy czas na zapoznanie się z terenem. Po pierwsze- Cowell mnie okłamał. Nie zostałem skierowany do hotelu, a otrzymałem do dyspozycji na trzy dni domek, parter i pierwsze piętro, z tarasem i w dodatku w odległości jakiś 100 metrów od plaży. Po drugie- nie mogliśmy przylecieć razem, z oczywistych przyczyn- nikt oprócz mnie i Louisa nie wiedział, że spędzimy ten czas razem, dlatego zachowując wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa rozdzieliliśmy się na dwa samoloty na przestrzeni czterech i pół godziny i wynajętymi samochodami każdy z nas dojechał do małego miasteczka Colares, gdzie z pewnością mało kto by nas kojarzył, gdybyśmy mieli zamiar je zwiedzać.
- Twoja sypialnia- obróciłem się dookoła, rozkładając ręce i śmiejąc się. Na ogromny balkon, usytuowany na piętrze, można było wejść zarówno z mojej, jak i Louisa sypialni, które były oddzielone jedną ścianą.
- W końcu coś wygodnego- sapnął, rzucając się na wielkie łóżko małżeńskie. Zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się lekko a mi zrobiło się cieplej na sercu.
- Rozgość się a jak już powtykasz te swoje garniturki do szafy to czekam na dole w kuchni z obiadem- mrugnąłem do niego, naciągając bluzkę z nad pępka, która podwinęła mu się, gdy opadł na łóżko. Sam chyba nie wiedziałem, czemu to zrobiłem.
- Co mi ugotujesz?- krzyknął, gdy schodziłem po schodach.
- Coś paskudnego- odpowiedziałem, ukrywając śmiech. Właściwie to pozostało mi jedynie podgrzać to, co wcześniej przygotowałem. Dzięki mojej przewadze czasowej nie miałem problemu z przygotowaniem risotto z kurczakiem. Teraz wystarczyło tylko włożyć je na pięć minut do piekarnika, a potem na pięć minut z serem...
Wykonałem pierwszą czynność, kiedy zadzwonił telefon leżący na blacie jednej z szafek. Nie kojarzyłem numeru, mimo to odebrałem.
- Tak?
- Styles?- rozpoznałem głos Cowella.
- Przy telefonie.
- Dojechałeś? Wszystko okej?- dopytywał się. Simon się o kogoś martwił? Zabawne.
- Tak, dzięki za wszystko- powiedziałem wesoło.
- Nie ma za co, miłego dnia- rozłączył się.
Zwięźle i rzeczowo. To nie było do niego podobne.
Domek był jakby w ogóle nieużywany lub zamieszkiwany bardzo rzadko- sprzęty były bardzo nowoczesne, wystrój modernistyczny, nigdzie nie dało się znaleźć żadnego znaku upływu czasu. Zadbany ogród świadczył o tym, że całkiem niedawno przed naszym przyjazdem ktoś tu był.
Promienie oślepiającego słońca padały na czarne blaty szafek, uwydatniając spoczywające na nich drobinki kurzu. Pogoda dzisiaj była przepiękna- bezchmurne niebo, temperatura powyżej 25 stopni Celsjusza, żyć nie umierać. Jeszcze zanim tu przyjechałem, postanowiłem wieczorem wyjść na plażę i napić się czegoś, a i byłem pewny, że Louis chętnie się do mnie przyłączy. Nigdy nie odmawiał wypicia ze mną drinka czy czegokolwiek innego.
Wyświetlacz piekarnika zaczął migać pokazując, że czas się skończył. W misce obok mikrofalówki stał także przygotowany wcześniej starty ser, którym posypałem risotto i ponownie nastawiłem czas na pięć minut. Już po jednej z nich w kuchni zaczął się unosić przyjemny, doskonale znany mi zapach potrawy z dzieciństwa. Sprawiło to, że poczułem się poniekąd jak w domu rodzinnym przed kilkoma laty- przytulne, żółte ściany kuchni, miłość i życzliwość unosząca się w każdym kącie każdego pokoju, mama wyciągająca z pieca przezroczyste naczynie żaroodporne z parującym obiadem...
Zamrugałem gwałtownie i wciągnąłem głośno powietrze. Nagle dookoła zrobiło się absolutnie pusto, a tłumiome od kilku lat uczucie samotności wydostało się niespodziewanie z zewnątrz z taką siłą, że musiałem oprzeć się rękami o szafki, żeby nie zwinąć się w kłębek na wyłożonej czarnymi kaflami podłodze i nie zacząć płakać.
- Hej, młody- podskoczyłem, słysząc głos Louisa pół metra za sobą. Nie słyszałem, kiedy wszedł do kuchni.
- Hej, stary- uśmiechnąłem się delikatnie, odzyskując rezon.
- Posłuchaj, te trzy dni- złapał mnie za ramiona, jakby chciał mną wstrząsnąć.- Te trzy dni mają być zajebiste, rozumiesz? Zapomnij o tym, że jesteś modelem, ja zapomne o swoich hotelach, okej? Spędźmy ten czas równie zajebiście jak mający wyjebane na wszystko ludzie w naszym wieku, jasne?
Patrzył mi tak głęboko w oczy, że nie znalazłem innej odpowiedzi niż wymamrotane Oczywiście. Jeśli oczy naprawdę są zwierciadłem duszy... To powiedzenie nabrało w tym momencie sensu. Przyciągnąłem Louisa do siebie i zamknąłem w żelaznym uścisku, żeby nie uciekł. Wiedziałem, że te trzy dni będą zajebiste. Bo mogłem bezkarnie uciec od całego syfu, w jakim siedziałem na codzień. I miałem ze sobą przyjaciela.
Czy mogło być lepiej?
Piekarnik zadzwonił, oznajmiając, że czas się skończył. Puściłem Louisa, zerkając na niego kątem oka. Uśmiech, jaki zawitał na jego wydawał się rozświetlać wszystko dookoła.
- Więc- odchrząknął, zasłaniając usta. Oparł się jedną ręką o wiszącą szafkę obok okapu.- Co tam w końcu upichciłeś?
- Risotto z kurczakiem- powiedziałem dumnie, wyciągając z piekarnika naczynie żaroodporne z nieziemsko pachnącym obiadem. Wyciągnąłem z jednej z szafek dwa talerze i nałożyłem na każdy po połowie przygotowanego jedzenia.
- Naprawdę myślisz, że tyle zjem?- spytał Lou, wskazując palcem na swoją porcję.
- Nie będziesz miał wyboru- powiedziałem, biorąc talerze w ręce i zanosząc je do jadalni zaraz obok salonu.
- Co tam dodałeś, że tak pachnie?- spytał, zaciągając się zapachem.
- Sam spróbuj- zachęciłem go, kładąc sztućce na serwetkach.- Smacznego!

Let Me Be Your GoodnightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz