Londyn. Sobota, 3 sierpnia, 12:43
Dziś wielki dzień. Właściwie to dzień jak każdy inny, ale to właśnie dzisiaj odbywał się doroczny bal charytatywny, na który zostali zapraszani najbardziej wpływowi ludzie w Londynie. Byłem jednym ze szczęściarzy, który pewnego kwietniowego dnia otrzymał mailowe zaproszenie na tę imprezę.
Dlaczego właśnie szczęściarzem?
Bo mam tyle pieniędzy, że mogę się nimi dzielić w szczytnych celach i to jest właśnie najlepsze w byciu bogatym. A już w ogóle sam fakt, że zostałem zaproszony na taki bal, był dla mnie powodem do dumy.
Jedyny problem, jaki miałem, polegał na tym, że powinienem zabrać ze sobą osobę towarzyszącą, bo:
a) tak było napisane w mailu
b) tego wymagał dobry obyczaj.
Harry odpadał od początku, bo wzbudzilibyśmy za duże interesowanie razem, zresztą nadal nie miałem nikogo sensownego, kogo mógłbym ze sobą zabrać. To niestety były chwile, w których uświadamiałem sobie, jak bardzo odizolowałem się od ludzi na rzecz swojej pracy- jasne, mógłbym napisać do znajomych ze studiów, ale jaki w tym sens, skoro nie odzywaliśmy się do siebie kilka lat? Jakoś w połowie maja wpadłem też na pomysł, żeby zaproponować pójście ze mną którejś z dziewczyn z kierownictwa, ale to byłoby słabe, biorąc pod uwagę, że wszystkie były albo narzeczonymi, albo już mężatkami. Innymi słowy: słabo trafiłem.
I to dlatego pewnie postanowiłem pójść sam. Najpierw jednak miałem w pracy do załatwienia kilka rzeczy, między innymi naszła mnie ochota na sprawdzenie stanu losowo wybranych pokoi. Wiedziałem, że wszystko z nimi jest w porządku, bo ufałem swojej załodze, ale poczułem potrzebę bycia bliżej tego wszystkiego, prawie tak silną jak na studiach, kiedy cały ten hotelowy świat był fascynujący.
- Dzień dobry- przywitałem się z Caroline na recepcji.- Jakie apartamenty mamy teraz wolne?
- Dzień dobry- spojrzała na mnie roztargnionym wzrokiem. Gdybym był hetero, pewnie uznałbym to za idealny znak do umówienia się z nią.- Konkretne piętro czy losowe?
- Obojętnie- stwierdziłem.
Muszę częściej zaglądać do recepcjonistek, żeby tak dziwnie na mnie nie reagowały. Swoją drogą, byłem ciekaw czy ich zachowanie bierze się z faktu, że stosunkowo rzadko z nimi rozmawiam, czy po prostu z powodu tego, że jestem włascicielem hotelu i jednocześnie ich najwyższym szefem.
Dziewczyna chwyciła do ręki długopis i napisała mi na kartce 10 numerów. W tym czasie zdążyłem dostrzec, że trzyma się dresscodu.
- Dziękuję bardzo- stwierdziłem, biorąc od niej karteczkę. Nie pamiętałem jej z rozmowy kwalifikacyjnej, ale to nic.
Skierowałem się w stronę wind i wszedłem do pierwszej wolnej. Kiedy drzwi się zamknęły wpisałem numer piętra 11 i przyglądałem się sobie w lustrze. Włosy niby zaczesane na prawo, ale w nieładzie, biała koszula rozpięta na dwa guziki u góry, z podwiniętymi do łokci rękawami i kremowe spodnie. Łańcuszek na szyi z obrączką. I ten tatuaż, tak ładnie kontrastujący z ekstrawaganckim, srebrnym zegarkiem. Wyglądałem dzisiaj naprawdę korzystnie.
- Dzień dobry panie Tomlinson- podał mi rękę Jason, chłopak od obsługi klientów, gdy wsiadł na szóstym piętrze.
- Dzień dobry, dobry- uśmiechnąłem się do niego, kiedy wstukał 17. piętro.- Jak ci mija dzień?- spytałem.
- Nie wypada mi powiedzieć, że źle, szefie- chyba go trochę zdenerwowałem tym pytaniem.
- Masz jakieś problemy? Coś jest nie tak?- chciałem być dobrym szefem.
- Rodzinne- pokiwał głową.- Ale poza tym wszystko okej.
- Jakby co to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Oby wszystko wyszło na prostą- klepnąłem go po ramieniu, gdy wychodziłem z windy.
- Wzajemnie- usłyszałem tylko, zanim drzwi się zamknęły.
W moich hotelach panował taki zwyczaj, że numery apartamentów zaczynały się liczbą od numeru piętra- i tak na przykład apartament 17 na piętrze 11 miał numer 1117, apartament numer 4 na piętrze 7- 704 i tak dalej. Moim celem był apartament numer 1106, w którym akurat przebierana była pościel.
- Dzień dobry- odezwałem się, nie zamykając drzwi po wejściu do środka. Czwórka, czyli czteroosobowy, dwupokojowy apartament z łazienką i kuchnią.
- Dzień dobry- odezwała się dziewczyna, przekładając kołdry.- Oh- jęknęła, kiedy na mnie spojrzała. Uśmiechnąłem się. To miłe, że ludzie jednak na mnie reagują w jakiś pozytywny sposób.
- Jestem Louis, właściciel całej tej inwestycji- podałem jej rękę.
- Miranda- uścisnęła mi lekko dłoń, wyraźnie speszona moim najściem.
Miranda miała krótkie czarne włosy związane w kitka, była szczupła ale uniform ładnie na niej leżał.
- Spokojnie, nie przyszedłem patrzeć ci na ręce. Myślę nad wprowadzeniem jakiś nowości w pokojach- poinformowałem ją, przechodząc do pomieszczenia obok. Gdyby zamontować obok telewizora półkę, możnaby umieścić na niej jakąś konsolę z czujnikiem ruchu. Zrobiłem zdjęcie tego miejsca, żeby wiedzieć o czym mówiłem.
- Panie Tomlinson?- zawołała Miranda. Zrobiłem dwa kroki i stanąłem w progu pokoi.
- Tak?
- Dlaczego niektórzy ludzie, którzy tu śpią, zostawiają taki syf, że płakać się chce?
Zaśmiałem się. Ciemna strona hotelowania, z którą musiałem się liczyć, ale nie spotykać na codzień.
- Bo są rozwydrzeni i niewychowani- odpowiedziałem jej jak małemu dziecku. Rozejrzałem się jeszcze po łazience ale w sumie tam było wszystko w porządku.
- Bogaci ludzie to jakaś pomyłka tego świata- prychnęła, układając poduszki.
- Bogaci ludzie... No cóż, czasem mają różne kaprysy i zachcianki. Ale wiedzą, że są nieznośni, uwierz mi- puściłem do niej oko, dochodząc do wyjścia.
- Załóżmy, że wierzę- odburknęła.
- Życzę miłego dnia i mniej bogatych ludzi na pani drodze- uśmiechnąłem się, a kątem oka dostrzegłem, że ona także.
No cóż, chyba będę musiał częściej wybierać się na wycieczki po własnych hotelach.
CZYTASZ
Let Me Be Your Goodnight
Fiksi Penggemar"Czy sukces cię w jakiś sposób zmienił?" "Oczywiście, że nie. Nadal jestem tym samym chłopakiem, który przyszedł na casting 4 lata temu"- odpowiedział z uśmiechem Harry, wchodząc do Range Rovera z zaciemnionymi szybami. Razem z zamknięciem drzwi z j...