Londyn. Sobota, 13 lipca, 13:27
Niech ten dzień się skończy, proszę.
Spałem w nocy godzinę, o mało co nie rozjechał mnie samochód na pasach przed moim własnym hotelem i jak na złość miałem dzisiaj dwa spotkania, których nie mogłem odwołać ze względu na to, że były już wcześniej przekładane.
Kończyłem 3 kubek kawy i kiedy wreszcie skończyły mi się plany zawodowe na dzisiaj, mogłem zamknąć gabinet na klucz i wyjść do domu. Stawałem się coraz gorszym szefem.
Nie czułem się rano na siłach, żeby jechać samochodem i Bogu dzięki, że wykorzystałem taksówkę. Tak zrobiłem i teraz.
Powoli wwlokłem się na tylne siedzenie i po podaniu kierowcy adresu odchyliłem się na zagłówek, starając się nie zasnąć w samochodzie. Chwytałem się każdego drobnego szczegółu- kolorów przejeżdżających samochodów, odgłosu silnika taksówki, muzyki w radiu... W końcu kiedy zacząłem odjeżdżać poprosiłem taksówkarza żeby mnie zagadał, jeżeli nie chce mnie budzić.
- A wie pan, że Chelsea gra dzisiaj z Arsenalem?- zapytał.
- Tak, o której?- spytałem całkiem zaciekawiony.
- O 15- odpowiedział a ja się cicho zaśmiałem.
- Na pewno zdążę się wyspać do tego czasu- zauważyłem sarkastycznie.
- Problemy sercowe?- zasugerował, kręcając w ulicę niedaleko mojego domu.
- Nie- odpowiedziałem, w sumie sam nie wierząc w swoje słowa.
- Pamiętaj, chłopcze. Jak kocha to zrozumie wszystko- poradził mi, ale nie doczekał się chamskiej riposty czy cennego spostrzeżenia z mojej strony. Byłem zbyt zmęczony, żeby to porządnie przetrawić, ale z drugiej czułem, że pewnie ma rację.
Zamknąłem oczy i myślałem o wszystkim co mam dzisiaj do zrobienia: o spaniu, obiedzie i może jakimś wyjściu wieczorem. Byłoby świetnie spędzić wolny wieczór w sposób typowy dla 25- latka. W sumie mogę zaszaleć, pojechać do Soho albo do...
- Jesteśmy na miejscu- powiedział staruszek, zatrzymując się przed ogrodzeniem mojego domu. Wyciągnąłem z portfela w marynarce 2 banknoty po 100 funtów, wręczyłem mu je i wychodząc powiedziałem:
- Oby miał pan rację.***
21:01
Przeciągnąłem się ospale, przecierając oczy i wzdychając ciężko. Czułem się zupełnie inaczej niż wcześniej, o niebo wypoczęty i bardziej zadowolony. Chwyciłem telefon spod poduszki i aż się zdziwiłem, bo na wyświetlaczu pokazało mi się 14 nieodebranych połączeń od Harry.
Coś musiało się stać, bo on nigdy nie dzwoni tyle razy a nawet gdyby to zostawia sms-a.
Postanowiłem oddzwonić i nie musiałem długo czekać- po drugim sygnale odezwał się, tak często ostatnio słyszany przeze mnie, cudowny głos.
- Louis do kurwy, w końcu! Co ty odpierdalałeś? Jeśli nie pieprzyłeś się z jakimś modelem od Armaniego to nigdy w życiu ci tego nie wybaczę!- wyrzucał z siebie słowa pretensjonalnie, bez kszty sarkazmu.
- Przepraszam, spałem w nocy godzinę i musiałem sobie to teraz zrekompensować- odpowiedziałem.
- Ja pierdole Louis, już myślałem, że znalazłeś miłość swojego życia czy coś w tym stylu- zaburczał.
- Do rzeczy- zaczerwieniłem się, chociaż on i tak nie mógł mnie zobaczyć.- Co się stało? Bo wiem, że coś ważnego na pewno?
- Zaczekaj- poprosił. Przewróciłem się z prawego boku na plecy.- Musiałem sprawdzić czy ta dziwka śpi- syknął.
- Dziwka? Hazza, co jest?
Zaniepokoiłem się. Doskonale wiedziałem, jakie uczucia żywi wobec Rachel ale mimo wszystko uznałem, że to słowo brzmi naprawdę wulgarnie wobec niej.
- Posłuchaj, Louis- zaczął.- Muszę zejść teraz na dół, bo raczej nie porozmawiamy, okej? Oddzwonie za trzy minutki.
- Jasne- rozłączył się.
Zacząłem się denerwować. Jeszcze ani jedna z naszych rozmów telefonicznych nie przebiegała w tak nerwowej atmosferze. Dosłownie mogłem odczuć, jak spięty był Harry, nie widząc go. Mogłem sobie także wyobrazić jego wyraźnie zarysowaną, piękną szczękę i duże, zielone oczy...
- Już- odebrałem natychmiast, wyrywając się z rozmarzenia.
- Gdzie jesteś?- spytałem, wstając.
- W parkingu podziemnym. Nie wiem, gdzie indziej mógłbym pójść nie wzbudzając żadnych podejrzeń- echo jego głosu niosło się delikatnie.
- Harry, co się dzieje?- zaniepokoiłem się. Coś musiało się stać, przecież w mijającym tygodniu wszystko było okej i rozmawialiśmy przez telefon przy Rachel, Danielu i innych...
- Posłuchaj Louis, ja nie wiem jak to się... Louis, ja...- motał się.
- Hazza, spokojnie, proszę. Powoli- doradziłem mu.
- Przespałem się z Rachel- wyrzucił z siebie z prędkością światła.
- Słucham?- zaśmiałem się nerwowo. Niepokój powoli zacząło zastępować zdenerwowaniu obawom, że mówi na poważnie, przez co zacząłem krążyć po kuchni i salonie.
- Tak, Louis, dobrze słyszałeś. Przespałem się z tą dziwką- powtórzył.
O mój Boże.
- Jak to?- pytałem, czując jak zaczynają mi się trząść ręce.
- Ja... Ja sam nie wiem- pewny głos, jakiego zawsze z przyjemnością słuchałem został zastąpiony przez mieszankę wstydu z cholernym, pełnym zagubienia lękiem.
- Harry, proszę, uspokój się- poprosiłem go jeszcze raz, chyba bardziej dla siebie niż dla niego. To, co czuł źle wpływało w tym momencie na to, co ja czułem.
- Louis, ja... Nie wiem, byliśmy na tym głupim koncercie, wypiłem trochę... Pamiętam tylko jak odpychałem ją od siebie w domu, ona wtedy...- przełknął ślinę.- Zrobiła mi loda i wiem, że coś jeszcze piliśmy.... Rano obudziłem się nagi, z nagą barbie na torsie i Louis... Louis?
- Tak?- wyrwałem się z chwilowej zawiechy.
- Wiesz co jest najgorsze? Że okej, to Rachel, ale to naprawdę fajna fizycznie kobieta, obiektywnie patrząc- mówił to z takim wstydem, jakby mieli go rozstrzelać za to, co myśli.- I ogólnie to mimo, że po pijaku raczej powinienem być zadowolony, że ją zaliczyłem a wiesz co czuje? Jestem wkurwiony i chyba tak, tak, zawstydzony do kurwy!
A ja jak się czułem? Byłem zaskoczony, wręcz wstrząśnięty. A co najgorsze... Miałem ochotę konkretnie skrzywdzić Rachel. Z jednej strony dlatego, że wykorzystała Harry'ego, gdy ten niezbyt nad sobą panował, przypomniałem sobie od razu siebie w identycznej sytuacji i przeszedł mnie dreszcz... To nie była żądza mordu, tylko zazdrość. Że ona mogła. A mi nigdy nie będzie dane zrobić tego, co chciałem od pierwszego razu, gdy się zobaczyliśmy. Wycałować każdy milimetr jego ciała, spędzić z nim konkretną noc pod jedną kołdrą, mieć wspomnienia na resztę życia...
- Louis?- zagadał po chwili niezręcznej ciszy.
- Tak?
- Jesteś zły?
- Nic mi do tego- starałem się grać spokojnego. Naprawdę się starałem.
- Jesteś zły- tym razem stwierdził, nie spytał.
- Nie mogę być na ciebie zły, przecież nie zrobiłeś mi nic złego, prawda?- mówiłem powoli, skupiając się na trzymaniu nerwów na wodzy.
- Niby nie, ale Louis... Sam nie wiem. Czuję, jakbym zrobił coś złego. A przecież to tylko głupi, pijacki seks!- krzyknął, a ja usłyszałem, że w tle coś uległo uszkodzeniu.
- Dlatego nie rób sobie wyrzutów. Nie jesteś... - przełknąłem ciężko ślinę.- Nie jesteś moim facetem, tylko przyjacielem.
- Kurwa!- wrzasnął, dając ujście wszystkiemu co w nim siedziało.- Kurwa mać, Louis mam dość! Mam dość tego całego gówna, nienawidzę Rachel, nienawidzę Michaela, nienawidzę!- krzyczał w niebogłosy, a ja czułem, mimo, że rozmawialiśmy tylko przez telefon, że zaraz pęknie.
- Ciii, Hazza, proszę, uspokój się...
- Louis, ja już naprawdę nie wytrzymuję- słyszałem, jak głos mu się łamie.- Chcę do domu, do Londynu, chcę się tam schować i nigdy nie wychodzić, Lou, ja już nie daję rady- zapłakał, łamiąc mi serce.
Lou Lou Lou Lou Lou Lou Lou Lou Lou Lou.
Serce mi się krajało, kiedy był w takim stanie. Mój sarkastyczny Harry ustąpił miejsca zmęczonemu życiem Harry'emu. Nie mogłem pozwolić mu się poddać, po prostu nie mogłem. Gdybym teraz kazał mu się po raz nasty uspokoić i wrócić do góry, jaki byłby ze mnie przyjaciel?
- A gdybyś poprosił o urlop? Wiesz, my, hotele, mamy urlopy- próbowałem trochę rozweselić atmosferę.
- Mam odejść?- jego głos był wyprany z wszelkich emocji.
To mimo wszystko była jedna z trudniejszych rozmów, jakie z nim odbyłem. Nie wiedziałem, jak się zachować- przestać żartować, ogarnąć mu psychologa czy wysuwać jakieś abstrakcyjne wizje przerwy od życia?
- Nie odejść- powiedziałem powoli.- Wziąć sobie przerwę, kilka dni wolnego.- Szukałem w myślach jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co kiedyś mi powiedział.- Ooo... Właśnie. Jeśli masz plany, informujesz tego swojego sukinsyna trzy dni wcześniej, tak?- przypomniałem sobie.
- Tak... Ale co w związku z tym? Mam pierdolnąć zdjęcia, kampanię CK i wyjechać na Antypody?
- Na przykład- potwierdziłem jego retoryczne przypuszczenia.
- Louis, nie jestem w humorze na żartowanie- oznajmił poważnie.
- Ale Hazz, czy ja żartuję? Przecież na zdjęcia dla Calvina Kleina nie jedziesz jutro, żadnych sesji na razie z tego co mi mówiłeś nie masz, więc w czym tkwi problem?
Nie odpowiedział, dlatego postamowiłem kontynuować, żeby przekonać go do swojego pomysłu.
- Myślę, że odpoczynek ci się należy, ale przede wszystkim potrzebujesz go, Harry. Nie jesteś sobą, nie znałem cię przed Rachel, ale... Zmieniasz się Hazza. Z dnia na dzień jest w tobie coraz mniej... wszystkiego co pozytywne.
- To nie wypali, Louis- nie dawał szans mojemu myśleniu. Jak zwykle.
- Kiedy miałeś do mnie przyjechać też nie wierzyłeś w powodzenie tej misji, a obaj pamiętamy, jak to się skończyło- przypomniałem mu.
- Tak, ale Louis, Michael...
- GÓWNO. MNIE. OBCHODZI. MICHAEL- wysyczałem wkurwiony. Imię tego gnoja działało na mnie jak płachta na byka.- Zadzwoń od razu do Cowella, przedstaw mu sytuację i tyle.
- Cowell jest mniej skory do uciekania od planu- zaprzeczał mi.
- A kto kazał ci dłużej zostać u mnie?
- Cowell...
- No właśnie. Więc wiesz co masz robić.
- Okej, spróbuję. Zadzwonię jak załatwię.
- Jasne- rozłączyłem się.
Wcale nie byłem rozdygotany, serce mi absolutnie nie waliło jak młotem, nie czułem się zmieszany ani zły. Wcale.
Byłem bardziej zszokowany tym, co Harry mówił czy tym, jak się zachowywał?
Zszokowany?
Chyba tak naprawdę zdałem sobie sprawę z tego, jak się czułem, dopiero gdy poczułem słoną łzę na ustach. Starłem ją jednym, zdecydowanym ruchem ręki. To nie jest facet dla ciebie, kretynie.
Lubiłem Hazzę. Bardzo. Zdecydowanie za bardzo, cholery jasnej! Nie powinienem był pozwolić, by ta znajomość się aż tak rozwinęła, skoro dosłownie od pierwszych jej minut wiedziałem, na czym stoję!
Schowałem twarz w dłoniach, skonsterowany i zagubiony. Muszę się ogarnąć, jeżeli jeszcze kiedykolwiek chcę spędzić z Harrym trochę czasu, w innym wypadku ode mnie ucieknie i nigdy nie wróci. Co ze mnie za przyjaciel, kiedy nie potrafię kontrolować swoich działań?
Zrezygnowałem ze zrobienia sobie czegoś do jedzenia. Z tymi trzęsącymi się rękami mógłbym co najwyzej poobcinać sobie palce. Usiadłem na krześle w jadalni obok i położyłem telefon przed sobą, podpierając głowę na rękach.
Wszystko będzie okej. Harry nie zrobił tego umyślnie. Rachel go zmusiła. Rachel nie wyczuła, że on nie chciał. RACHEL NIE BYŁA NA TYLE EMPATYCZNA I NIE PRZEJĘŁA SIĘ TYM, CZEGO CHCE HARRY TAK JAK TY! Harry żałuje, Harry nie chce...
- I jak?- przeciągnąłem zieloną słuchawkę w tej samej sekundzie, w której zaświecił ekran. Starałem się brzmieć pozytywnie.
- Nie chciał się zgodzić ale jak mu opisałem zachowanie Michaela od razu się zgodził- powiedział bez emocji.
- Czemu dopiero po tym?- zmarszczyłem brwi, dziwiąc się.
- Nie mam pojęcia- przełknął ślinę.
- Kiedy jedziesz?- zmieniłem temat.
- Piątek i w niedzielę wracam- oznajmił.- Najpradopodobniej Brazylia. Ma jakiś znajomy hotelik, co od ręki mnie przyjmą.
- To dobrze- powiedziałem, pocierajac kciukiem brodę.
- Słuchaj, Lou, jest sprawa- jęknął.
- O co chodzi?- spytałem, niepokojąc się.
- Pojedziesz ze mną?Nie wiedziałem, że ludzkie serce może bić z taką prędkością.
CZYTASZ
Let Me Be Your Goodnight
Fanfiction"Czy sukces cię w jakiś sposób zmienił?" "Oczywiście, że nie. Nadal jestem tym samym chłopakiem, który przyszedł na casting 4 lata temu"- odpowiedział z uśmiechem Harry, wchodząc do Range Rovera z zaciemnionymi szybami. Razem z zamknięciem drzwi z j...