Rozdział 7 | Harry

6.6K 461 47
                                    

Rzym. Wtorek, 2 lipca, 8:19

- Harry, wstajemy- pisnęła mi do ucha Rachel, jak co rano od 5 dni. Mam nadzieję, że dałem jej odczuć jak bardzo się cieszę, że dzisiaj wracam do Londynu.

Rachel to moja nowa broda. W sensie dziewczyna. Dla mnie do poprawienia wizerunku, część kontraktu. Ja z kolei mam ją wypromować sobą. Rachel podpisała kontrakt z Vanity! pół roku temu i nie wiedzie się jej jako aktorce, a że ja jestem a) o milony dolarów popularniejszy i b) jej crushem od 3 lat, jak sama przyznała, to jestem idealnym materiałem na promo. Poza tym, Rachel jest cholernie wygadana i potrafi wymyślać różne rzeczy na poczekaniu.
I to chyba ta jej cecha mnie najbardziej wkurwiała. Nie wiem, czy grała, czy naprawdę tak bardzo mnie uwielbiała, ale to jej Harry, wstajemy! Harry chodźmy na zakupy! Harry kup mi to! Harry chodźmy na lody! Harry to tamto sramto kurwa! Gdyby jeszcze nie miała tak wkurwiającego, piskliwego głosu... Szlag mnie trafiał.

- No Harry, wstawaj, ostatni dzień przed nami!- całe szczęście. Jeszcze jeden dzień tutaj i poprosiłbym o osobny apartament.
- Spieprzaj- syknąłem.
- Masz być grzeczny, nie pamiętasz? Inaczej powiem Michaelowi, a to się dobrze nie skończy, bo ten...
- Dobra, zamknij się, okej? Nie mam dłużej zamiaru wysłuchiwać twoich jęków- odrzuciłem z impetem kołdrę i nic nie robiąc sobie z tego, że siedzi na brzegu, zszedłem z łóżka i wszedłem do łazienki.
Kurwa. Dłużej z nią nie wytrzymam, a to dopiero początek tego całego gówna, które zgodnie z kontraktem ma trwać do końca roku. Ja pierdole.
A co było najgorsze w tym wszystkim? Że nawet nie miałem z kim porozmawiać, bo pomijając fakt, że musiałbym to zrobić, gdy Rachel przy mnie nie ma, a nie mogę się spotkać z nikim innym niż ona, mój super przyjaciel Louis miał mnie w dupie, Liam jest zawsze napieprzonya inni ludzie nie kwalifikowali się jako materiał do słuchania zwierzeń. Wkurwiało mnie jeszcze jedno- to, że miałem kategoryczny zakaz picia i nie mogłem pójsć sobie na imprezę bez obstawy, nie wspominając o dziewczynie. Nawet jak próbowałem zamówić coś do apartamentu to nic z tego nie wychodziło, bo Michael dogadał się z nimi w sprawie niesprzedawania mi alkoholu. Dogadał się, na pewno nie argumentami.
Zamknąłem się od środka i zdjąłem majtki, w których spałem. Kolejny przyjebany dzień przed tobą, pomyślałem, gdy wchodziłem pod prysznic i odkręcałem gorącą wodę. Musiałem wymyślić, jak się stąd wymknąć, żeby móc porozmawiać z kimkolwiek byle nie z Rachel.
Umyłem się szybko i wytarłem ręcznikiem, po czym ubrałem na siebie przygotowane wczoraj ciuchy- niebieskie szorty do kolana, białą bluzkę bez rękawów i bieliznę. Przesuszyłem włosy, związałem w koka i gdy rozwiesiłem ręcznik na wieszaku wyszedłem z łazienki.
- Rach, łazienka!- krzyknąłem. Dziewczyna leniwie przeszła z jednego pokoju do drugiego, otwierając teatralnie szafę i wyciągając z niej kolejną krótką, opinającą jej zgrabne ciało sukienkę. Dzisiaj bordową.
- Zaraz wracam, kochany- mruknęła, ocierając się o mnie, gdy szła do łazienki. Zaczekałem, aż puści wodę do kąpieli i kiedy usłyszałem, jak wchodzi do wanny, po cichu wziąłem telefon i portfel z szafki nocnej mojego pokoju i na paluszkach wyszedłem z apartamentu.

***

9.58

Poproszenie taksówkarza o zawiezienie mnie do jakiegoś cholernie niepopularnego pubu było strzałem w dziesiątkę. Wylądowałem w jakiejś średnio żywotnej części miasta, gdzie w kamienicy na parterze był pub otwarty 24/7. Byłem po serii szotów i w trakcie picia drugiej szklanki whisky z lodem, gdy do środka lokalu weszła pierwsza osoba od kiedy tu przyszedłem, jak się później okazało współwłaścicielka. Ludzie biznesu wszędzie.
- Czemu macie tak mało ludzi?- zapytałem, odkładając telefon. Miałem tak gównianą listę kontaktów, że trudno było wybrać kogoś normalnego.
- Możesz powtórzyć?- poprosił młody chłopak, który nalewał mi wcześniej alkoholu.
- Dlaczego nikt tu nie przychodzi?- powiedziałem wolniej.
- Jest wtorek rano, poza tym to średnio popularne miejsce- mówił z silnym włoskim akcentem.
- Jestem Harry- przedstawiłem się bez entuzjazmu.
- Giano- uśmiechnął się, wycierając blat pod barem.
Właczyłem sobie stronę plotkarską. Zdjęcia moje i Rachel były pierwszym, co rzucało się w oczy. Harry Styles i Rachel Destiny! Kim jest nowa wybranka łamacza damskich serc?
Zaśmiałem się, ale dla jeszcze większej rozrywki kilknąłem na nagłówek. Czytając artykuł doszedłem do wniosku, jak zawsze przy PR, że ludzie wierzący w to są albo głupi albo mają wyjebane na nasze związki. Komentarze rozbawiły mnie jeszcze bardziej. Pasują do siebie idealnie! Są cudowni! Shippuję! Ble. Mnie z Rachel?
- Poproszę jeszcze raz to samo- rzuciłem do Giano w przerwie między śmianiem się. Chwilę później stała przede mną szklanka pełna whisky i lodu.
- Wiesz, młody, fajnie tu macie w tych Włoszech- powiedziałem mając świetny humor.- Whisky chyba też macie lepsze niż my w Anglii.
- Cieszę się- chłopak uśmiechnął się nieśmiało, opierając o przeszkloną szafkę z alkoholem.
- Uważaj, bo wpadniesz tam i...- zadzwonił telefon, który trzymałem w dłoni. Michael Manager.
- HARRY GDZIE DO CHOLERY JESTEŚ- wrzasnął, gdy odebrałem.
- We Włoszech- mruknąłem rozbawiony jego wkurwieniem.
- GDZIE?
- W Rzymie.
- NIE ŻARTUJ SOBIE STYLES! GDZIE DO JASNEJ CHOLERY JESTEŚ?
- Nie wiem- odpowiedziałem szczerze.
- GDZIE DO KURWY JESTEŚ?- darł się w niebogłosy, jakby nie wiadomo co się stało.
- Spokojnie, zdążę na samolot- powiedziałem wyluzowany.
- HAROLD EDWARD STYLES, CZY MOŻESZ PRZESTAĆ ZACHOWYWAĆ SIĘ MAŁY BACHOR I ZACZĄĆ WSPÓŁPRACOWAĆ? CO ROBISZ I GDZIE JESTEŚ?
- Chilluję w barze z Giano- łechatałem jego złość. Wyobrażałem sobie jak od jego krzyku pęka mi telefon i zacząłem się głośno śmiać.
- DAJ. MI. TEGO. GIANO- wysyczał. Podałem zaskoczonemu chłopakowi telefon, a ten z przerażeniem zaczął grzecznie rozmowę tym swoim łamanym angielskim. Po jakiejś minucie oddał mi telefon z obojętnym wyrazem twarzy.
- Znajdą mnie?- spytałem.
- Co?
- Przyjadą po mnie?
- Chyba tak- odpowiedział.- To źle?
- Muszę wrócić do Rachel, więc tak. Ale potem lecę do domu, więc chyba nie tak źle- mamrotałem, kładąc głowę na barze.
- Przepraszam, nie wiedziałem- mruknął, idąc na zaplecze. W lokalu zapanowała absolutna cisza, która tworzyła miejsce do popisu moim pijackim zdolnościom wokalnym.
- I'm coming home, coming home, tell the world that I'm coming home...- śpiewałem sobie. Miałem tak świetny humor, że jak już siłą mnie wepchną do hotelu to będę przedrzeźniał Rachel i ten jej słodki, piskliwy głosik od którego dostawałem szału. To będzie zabawne, oj tak. Blondi nie lubi jak się jej coś wytyka albo wypomina. Wczoraj powiedziałem jej, że ma za bardzo wyciętą sukienkę w dekolcie to gdyby nie otaczające nas papsy najprawdopodobniej wylądowałbym pod kołami pierwszego lepszego samochodu. Najwyraźniej Rachel nie lubiła prawdy, a to że ubierała się czasem jak dziwka było bardzo prawdziwe.
- E młody!- krzyknąłem, podnosząc się. Usłyszałem, jak ktoś idzie i wyciągnąłem z kieszeni portfel. Pogrzebałem trochę w pieniądzach i wyciągnąłem trzy banknoty o wartości stu funtów.- Płacę. Reszta dla ciebie za bycie super kolesiem- uśmiechnąłem się szeroko, widząc szok na twarzy Giano.
-Dz.. dziękuję. Naprawdę dziękuję- powiedział zaskoczony.
- Drobiazg- mruknąłem, wystukując nerwowo rytm na barze. Usłyszałem przejeżdżający samochód i już wiedziałem, że to po mnie. Nie musiałem patrzeć na drzwi wejściowe żeby wiedzieć, kto przyszedł. Stanowcze kroki i wkurwione dzień dobry wystarczyły mi, żeby grzecznie się pożegnać z nowo poznanym kolegą i pójść jeszcze grzeczniej z Michaelem, który wepchnął mnie na tylne siedzenie dużego Audi.
- Cześć- powiedziałem zadowolony z siebie, że już na pierwszym wyjeździe PR pod jego kierownictwem udało mi się pokazać jak bardzo szanuję jego decyzje i postanowienia wobec mnie.
- Koniec dobrobytu- rzucił ostro, zapinając pas, gdy usiadł z przodu obok ochroniarza Rachel, Johna.
- Szybko przyjechaliście, nie zdążyłem wszystkiego wypić- mówiłem, byle bardziej ich wkurwić. O ile kierujący John wydawał się być niewzruszony moim zachowaniem, o tyle manager aż kipiał złością.
- ZAMKNIJ SIĘ HARRY!- odwrócił się na moment, po czym zapadł w swoim fotelu. Żeby być jeszcze bardziej nieposłusznym, zacząłem sobie śpiewać, absolutnie nie reagując na jakiekolwiek protesty z jego strony. Czułem, że ostro za to oberwę ale miałem gdzieś konsekwencje.

***

16:23

- Jedz, Harry- wciskała we mnie jedzenie Rachel. Miałem ochotę powtórzyć to, co zrobiłem po powrocie z pubu i poprzedrzeźniać ją aż zrobi się czerwona, ale dookoła byli ludzie i papsy a ja musiałem dobrze grać, żebym nie miał holocaustu po powrocie do Anglii. Dziękowałem Bogu za to, że w tej restauracji, w której jedliśmy dawali tak malutkie porcje jak w tych wszystkich Masterchefach, bo gdybyśmy dostali normalne dania to albo bym zwymiotował albo najzwyczajniej w świecie tego nie zjadł. Ta restauracja miała też taki plus, że po drugiej stronie ulicy znajdował się nasz hotel. W sumie to Michael powinien być mi wdzięczny za to, że rano spieprzyłem, bo teraz przynajmniej miałem w sobie ostatki chęci do kontynuowania tej popierdolonej gry.
- Harry, wsuwaj- mrugnęła dziewczyna, a ja posłusznie włożyłem do ust kawałek brokuła.- Więc jak ci minął dzień beze mnie?
- Świetnie- powiedziałem.- Nie był bez ciebie, bo tylko jakieś 2 godziny mnie było.
- 2 godziny bez ciebie to prawie wieczność- weszła w rolę.
- Bez ciebie też- mruknąłem, popijając wodą. Jeszcze połowa.
- Co będziemy robić w Londynie, hm?- ciągnęła.
- Możemy iść do kina- zaproponowałem banał.
- Na co?
- Na co tylko będziesz chciała- puściła mi oko w odpowiedzi.
- Może pójdziemy na imprezę?
- Świetny pomysł!- ucieszyłem się, nadziewając fasolę.- Zaprosimy przyjaciół, wynajmiemy salę na jedną noc i zrobimy taką imprezę, jakiej dawno w Anglii nie było!- entuzjazm mnie nie opuszczał. Impreza= picie.
- Kogo chcesz zaprosić?
- A ty?- zapytałem, unosząc brwi. Po ułamku sekundy Rachel wiedziała, że to średnio wygodny temat, gdy nie jesteśmy sami, poza tym znała doskonale założenia mojego nowego kontraktu.
- No nie wiem, możemy wziąc moją siostrę i kilka koleżanek ze studiów... Annie, Leigh, może jeszcze Steven...
- Ten Steven?- zapytałem, nie wiedząc kim jest Steven. Show must go on, jak śpiewał Mercury.
- Tak, ten- Rach uśmiechnęła się szeroko. Wziąłem do ust ostatni kawałek kurczaka i wytarłem usta satynową serwetką.
- Chodź, idziemy się spakować- powiedziała, gdy zostawiałem pieniądze za obiad. Wstaliśmy, złapałem ją za rękę i w milczeniu szliśmy powoli do hotelu, otoczeni kilkoma papsami. Miałem nadzieję, że szatański plan Mike'a zakładał kilka dni przerwy, bo jak na jutro znowu coś zaplanował to ja pasuję. Mam dość tego PR jak żadnego innego przed tym, a najgorsza w tym wszystkim była myśl, że to dopiero początek góry lodowej.
- Oj Harry jesteś taki wiarygodny, jak są wokół nas aparaty, a kiedy jesteśmy sami jesteś tak cichy i opryskliwy na zmianę, że zwariować z tobą można- jęczała blondyna w windzie.
- Wybacz, że nie jestem taki jak sobie mnie wyobrażałaś- rzuciłem sarkastycznie, wysiadając pierwszy.
- Nigdzie nie wyglądałeś na tak... nieatrakcyjnego z charakteru.
- To przykre. Przepraszam, że cię zawiodłem- prychnąłem, otwierając z impetem drzwi. Wziąłem przygotowaną przez obsługę walizkę i bezmyślnie wrzucałem do niej wszystkie swoje ubrania, nie przejmując się tym, czy się pogniotą czy nie. Potem spakowałem torbę podręczną i jako ostatnią, na sam wierzch włożyłem książkę, żeby móc ją skończyć w samolocie. Poszedłem do łazienki, gdzie umyłem ręce i poprawiłem włosy. Kilka minut później pakowaliśmy się do samochodu, który zawiózł nas na lotnisko. W końcu.

***

19:04

Co prawda nie potrafiłem jeszcze wyczuć, czy mój ochroniarz, Daniel był w porządku, ale wydawał się mniej posłuszny niż ten Rachel. Nie wiem czemu, ale tak czułem. On przynajmniej próbował jakoś rozmawiać, a nie 10 cenymetrów bliżej, żebyście się stykali ramionami, powiedziałem coś, jak mawiał John. Kiedy wysiedliśmy w Londynie wciągnąłem mocno ciężkie od wiszącej w powietrzu burzy powietrze, czując zbliżający się dom. Całe szczęście, samochody podjechały po mnie i Rachel pod sam samolot, dzięki czemu nie musieliśmy niczego udawać w hali lotniska.
- Hej- szepnęła dziewczyna, całując mnie w policzek. Bez słowa poszedłem do przyznanego mi Range Rovera, którego i tak nie mogłem prowadzić. Poczekałem chwilę na Daniela a kiedy wsiadł zapytałem:
- Znasz adres?
- Owszem znam.
- To jedź tak, żebyś zajechał na minutkę pod Palatial- poprosiłem zestresowany tym, że odrzuci moją prośbę.
- Mam cię odwieźć prosto do domu- powiedział, odpalając samochód.
- Minutka, dosłownie. Muszę coś załatwić.
- Ale ani słowa Michaelowi, jasne?
- Dzięki- odetchnąłem z ulgą, podekscytowany.

Let Me Be Your GoodnightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz