Quite Silence

130 12 0
                                    

Przegadałyśmy ze Stephanie ponad dwie godziny. Stęskniłam się za jej głosem i naszym głupkowatym poczuciem humoru. Miałyśmy swój własny język, swój własny świat, którego nikt nie rozumiał. Potrafiłyśmy śmiać się wniebogłosy przez pół godziny, a potem nie pamiętać z czego to wynikało, co powodowało jeszcze większe salwy śmiechu. Kiedyś spędzałyśmy ze sobą cały wolny czas, nawet mimo, iż mieszkałyśmy razem w mieszkaniu i miałyśmy osobne pokoje to bywały noce, że spędzałyśmy je w jednym. Byłyśmy nierozłączne, każdy to widział i każdy o tym wiedział. Dzięki temu, że miałam Steph, moi rodzice bez żadnych skrupułów zostawili mnie samą w Londynie, a oni przeprowadzili się do Dubaju. Mieszkałyśmy razem ponad 2 lata, wcześniej pomieszkiwałam z babcią. Moi rodzice, od zawsze non stop bywali w delegacjach. Nowy Jork, Pekin, Paryż, Oslo, Sydney... mało ich widywałam, ale miałam przyjaciółkę i ona była dla mnie wszystkim. Dlatego teraz, kiedy oznajmiła mi, że dowiedziała się, iż od 4 miesięcy jest w ciąży byłam prze szczęśliwa. Moje serce radowało się niezmiernie, Steph z Jessym spotykali się od liceum, każdy tylko czekał na ich ślub, jednak nigdy im się nie spieszyło. A tu proszę ! Moja kochana Stephanie w ciąży. Mimo wielkiego szczęścia łzy napływały mi do oczy, podczas rozmowy, żałowałam, że byłam tak daleko, że nie mogłam jej przytulić, pomóc. Chciałam chodzić z nią po Oxford Street i wybierać ciuszki, zabawki i akcesoria do pokoju. Chciałam w papierowej czapce malować pokój dla dziecka. Jednak byłam prawie dziewięć tysięcy kilometrów od niej i na daną chwilę było to nierealne. Jutro zaczynaliśmy długo wyczekiwane zdjęcia do teledysku przez który w ogóle znalazłam się w LA. Kiedy tu przyjechałam, przeczytałam scenariusz i podpisałam umowę, traktowałam ten projekt bardzo poważnie z pełnym profesjonalizmem. Bez emocji, ot kolejna rola, w prawdzie rola, która bardzo mogła mi pomóc w rozwoju mojej kariery, ale tylko rola. Parę intymnych scen z przystojnym kolesie i the end. Jednak w dniu podpisania umowy wszystko się zmieniło, a co najważniejsze na przełomie ostatnich dni zmienił się mój stosunek do tego „przystojnego kolesia". Karciłam się w myślach, że byłam tak uległa, że tak łatwo dałam się zaplątać w to wszystko. Miałam skrajne uczucia. Pragnęłam go jak nikogo innego, ale obawiałam się. Nie mówię, że mam parcie na męża, dzieci, rodzinę. W sumie nawet o tym nie myślę, nie byłabym na to gotowa, ale nie chciałabym też, żeby mnie zranił, nie chce byś w przyszłości zmieszana z błotem przez ten „związek", jeżeli kiedykolwiek coś takiego miałoby mieć miejsce. Starałam się o tym nie myśleć, jednak nie mogłam usnąć, mimo, iż było już po pierwszej w nocy to zaparzyłam sobie zieloną herbatę i układając się wygodnie w łóżku włączyłam bardzo trafioną do sytuacji Steph komedię – „Jak urodzić i nie zwariować". Natarczywy alarm budzika wyrwał mnie z głębokiego snu. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć czy obejrzałam film do końca. Niechętnie wstając z łóżka udałam się do kuchni i ustawiłam ekspres do kawy. W międzyczasie wzięłam szybki prysznic i założyłam na siebie wygodne ubranie. Makijaż był zbędny, gdyż zaraz po dotarciu na plan miała się mną zająć masa stylistów. Kiedy kawa była już gotowa przelałam ją do kubka termicznego. W biegu zrobiłam bananowo-malinowe smoothie i byłam gotowa do wyjścia. Dzisiejszy dzień nie był ciepły, na całe szczęście w samochodzie miałam sweter, który uratował mnie od zamarznięcia. Nie mogłam ogarnąć pogody w LA. Niby non stop było ciepło, w porównaniu do Londynu na przykład, jednak raz można było założyć shorty, a dwa dni później trzeba było mieć kurtkę. Istne szaleństwo. Ciekawił mnie dzisiejszy plan zdjęciowy, nie wiedziałam czego się spodziewać, które sceny będą kręcone i jak będzie się współpracować z braćmi Leto i Tomo. W prawdzie miałam już za sobą parę scen do nieszczęsnego trailera, ale dopiero teraz miałam naprawdę mieć pole do popisu. Wcześniej zarezerwowany parking był już w połowie zastawiony samochodami, w przeważającej mierze dużymi, dostawczymi. Niedługo po mnie na parking wjechał czarny Range Rover Shannona. Gdy go zobaczyłam moje serce mimowolnie zaczęło bić szybciej. Powoli wysiadłam z samochodu i sącząc mojego śniadaniowego shake'a skierowałam się w stronę Shannona. Dzięki temu, że dzień wcześniej ostrzegł mnie, że przynajmniej przez jakiś czas musimy się ukrywać, byłam spokojna odnośnie sposobu powitania. Dzięki temu bez większego skrępowania podeszłam do samochodu i rzuciłam wesołe „Cześć".

Charmante chickOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz