Starbucks

114 12 0
                                    

Dochodziła godzina 21, kiedy Jamie i Chloe zebrali się do domu, Emma zrobiła to już ponad 2 godziny wcześniej. Wyszło wiec na to, że tak czy siak w gronie siedmiu siedzieliśmy na dywanie w domu mamy Leto. Mimo, iż tak na dworze jak i w domu było ciepło to chłopaki w celu stworzenia przyjemniejszej atmosfery, rozpalili w kominku. W pewnym momencie Larry, stary przyjaciel rodziny, zniknął na chwilę by zaraz potem pojawić się w pokoju z gitarą. Na ten widok Shannonowi i Jaredowi momentalnie rozszerzyły i zaświeciły się oczy. Constance, widząc moje zaciekawienie zbliżyła się i wytłumaczyła.

- Kiedyś, jak chłopcy byli jeszcze mali, zawsze po niedzielnym obiedzie siadaliśmy razem w koło i śpiewaliśmy. Larry zawsze miał przy sobie gitarę, potem Shannon zaczął znosić garnki i miski z kuchni, a Jared razem ze mną śpiewał do szczotki do włosów. Nie robiliśmy tego od wieków. – w oczach kobiety mimowolnie pojawiły się łzy, łzy symbolizujące szczęście, radość. Niezaprzeczalnie był to najlepszy moment tego wieczoru. Pełen magii i wiary w marzenia, to było tworzenie pięknych wspomnień. Shannon nerwowo zaczął się rozglądać, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Wzięłam go więc za rękę i co sił w nogach pognaliśmy do kuchni.

- Co ty robisz? – zapytał zdziwiony.

- Oh nie gadaj, tylko powiedz mi gdzie są garnki.

- Chloe, po co ci garnki? – spojrzał na mnie jak na wariatkę i wskazał szafkę.

- Oh serio? Masz pałki? – zapytałam wyjmując po kolei cały zestaw garnków i patelnie.

- W samochodzie...- powiedział podejrzanie nie domyślając się o co chodzi. W czasie kiedy rozmawiałam z Constance, on był zajęty wygłupianiem się z Tomo, więc nie miał zielonego pojęcia. Wysłałam go więc do samochodu po pałki do perkusji, a sama zaczęłam znosić garnki do pokoju i ustawiać dookoła miejsca gdzie siedział. Gdy mama Leto to zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko przez łzy i skierowała w stronę łazienki, jak się domyśliłam po szczotki do włosów i gitarę dla Tomo. Kiedy starszy Leto wrócił do mieszkania i zobaczył co w czasie jego nieobecności się zadziało, widok był nie do opisania. Jego oczy, wyraz twarzy. Przez przypadek będzie miał niezapomniany prezent urodzinowy. Usadowił się za swoją „perkusją", poprzestawiał garnki według swojego upodobania, uderzył parę razy szukając odpowiedniego rytmu. Podniósł się na kolanach, zbliżył do mnie i pocałował mówiąc wcześniej „jesteś szalona". Pocałował mnie. Przy wszystkich. Przy swojej mamie i Jaredzie. Byłam w szoku, bardzo pozytywnym, ale nadal szoku. Bardzo podobał mi się taki obrót sytuacji. Wyjęłam telefon i kiedy zaczęło się show i Larry zagrał pierwsze akordy „Wish you were here" Pink Floyd, zaczęłam nagrywać. Piosenkę rozpoczęła Constance. Jaki ona miała cudny głos. Chyba zaraz po Shannonie będę ją wychwalać ponad niebiosa. Piękny, czysty głos do którego później dołączył Jared. Razem z mama wyglądali komicznie ze szczotkami w dłoniach, ale jednocześnie byli w stanie rozczulić wszystkich. A Shannon, facet po 40, który siedział na ziemi i uderzał pałkami w garnki i patelnie. Następnie zaśpiewali jeszcze U2, Aerosmith i Queen, żeby na koniec na prośbę mamy zagrać najwięcej znaczącą dla nich piosenkę. Wszyscy ucichli, aby Jared mógł zacząć pierwszą zwrotkę

„There was truth                                                                                                                                                                     There was consequence, against you"

Przy delikatnych gitarowych akordach i pojedynczych uderzeniach Jared wyśpiewywał każde kolejne słowo z miłością i zaangażowaniem. Przy refrenie natomiast do śpiewania włączyła się Connie. Razem z Jaredem dopełniali się idealnie, każdy dźwięk był idealnie osadzony. Myślałam, że już lepiej być nie może, do momentu aż zaczął śpiewać Shannon.

Charmante chickOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz