bitter sweet symphony

154 10 0
                                    

Po paru minutach od przebudzenia otworzyłam dopiero oczy, wcześniej tak mnie bolały, że każda próba była bezskuteczna. Rozejrzałam się po pokoju, w którym aktualnie nie wiadomo z jakich przyczyn się znajdowałam. Ogromne dwu albo nawet trzyosobowe łóżko, piękna pachnąca pościel, kwiaty w wazonie na stoliku nocnym obok drogo wyglądającej lampy. Okay, chyba jestem w niebie. Tak przynajmniej sądziłam przez chwilę, bo zaraz potem doszły do mnie wydarzenia z poprzedniego wieczoru. O fuck, czy ja? Musiałam zajrzeć pod kołdrę, żeby się upewnić, tak, byłam naga, a moje ubrania rozrzucone były prawie po całym pokoju. W jednej chwili dopadł mnie strach i czym prędzej zaczęłam się ubierać. Na całe szczęście nie było nikogo w pokoju, spojrzałam na zegarek, było parę minut po 12. Przez cały czas próbowałam przypomnieć sobie co się stało wieczór wcześniej i jakim cudem tu trafiłam. Ostatnie co pamiętam to rozmowa z Shannonem na korytarzu, pocałunki...O nie,nie,nie to nie mogło się tak skończyć. Nigdy w życiu nie zrobiłam czegoś tak głupiego, nie byłam taką dziewczyną. Nawet facetów nie miałam za wielu, a jednorazowe akcje już na pewno nie były w moim stylu. Podeszłam jeszcze do stolika, żeby wziąć mój telefon i oniemiałam. Na stole leżały pieniądze, parę studolarowych banknotów. Lekko zaczęłam się trząść z nerwów, a w jednym momencie człowiek, którego wcześniej podziwiałam przestał dla mnie istnieć. Jak on mógł? Jak można być takim dupkiem? Dodatkowo w międzyczasie, kiedy sprawdzałam, czy nic nie zostało, w stopę wbił mi się kawałek szkła. Jak najszybciej zabrałam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam z pokoju, który okazało się, że był pokojem hotelowym. Prawdopodobnie nie należał też do najtańszych, patrząc na wszelkiego rodzaju obrazy na ścianach korytarzy, wazy i wielkie donice. Powitana zostałam przez obsługę hotelową bardzo miło, zaproponowano śniadanie, spa i innego tego typu rzeczy, gdyż byłam VIPem, a raczej ten, kto płacił za pokój. Wyszłam z hotelu i włączyłam nawigację w telefonie, żeby wiedzieć gdzie się znajduję i jak dotrzeć do mojego hotelu. Przez cały dzień nie mogłam się ogarnąć, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, płakałam i śmiałam się na przemian, a jak na złość za parę dni zaczynały się próbne zdjęcia do teledysku. Obwiniałam raz siebie, raz Shannona za to co się stało, chociaż w sumie nie byłam nawet pewna z kim spędziłam noc i co tak naprawdę miało wtedy miejsce. Czułam się zrównana z ziemią, a pieniądze były ciosem tak bolesnym, że przez kilka dni nie mogłam myśleć o niczym innym. Rozważałam nawet rezygnację z kontraktu z Marsami, ale po dłuższych dywagacjach doszłam do wniosku, że to jedynie pogorszyłoby moją sytuację i nic by z tego nie wyniknęło. Przerażały mnie jedynie sceny z Shannonem.

Kilka następnych dni, aż do feralnych próbnych zdjęć spędziłam w swoim pokoju hotelowym szukając jakiegoś mieszania do wynajęcia, wiedziałam już, że w Los Angeles zostanę na dłużej dlatego też musiałam mieć coś swojego. Do tej pory hotel opłacany był z mojego kontraktu i wg niego miał być tak opłacany do końca zdjęć, jednak pragnienie posiadania czegoś swojego było silniejsze. Męczyło mnie już przeglądanie ofert, w których jedna była i gorsza i zarazem droższa od drugiej. Aż nagle, znalazłam swój własny kąt. Już po zdjęciach wiedziałam, że będzie mój. Była możliwość wynajęcia, a nawet kupna, co szczerze mówiąc zostawiłam sobie na później. Piękny, nowoczesny dwu piętrowy z dwie sypialniami i łazienkami na Los Tilos Road. Patrząc na położenie i wystrój domu cena nie była wygórowana, więc od razu, żeby jeszcze bardziej poprawić sobie humor zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie.

***

Nastał w końcu ten dzień, zdjęcia próbne do teledysku, których przed poznaniem Shannona nie mogłam się doczekać, jednak po niefortunnym wydarzeniu próbowałam uniknąć. Tego dnia nie czułam się dobrze, nie dość, że denerwowałam się tą całą sytuacja, to jeszcze złapała mnie migrena i przez pierwsze trzy godziny po przebudzeniu nie byłam w stanie nic zrobić. Na całe szczęście plan rozpoczynał się dopiero o 10, więc zwlekłam się z łóżka i narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ubranie, a mianowicie szaro czarne spodnie dresowe, różową bluzkę na ramiączka i białe convers'y. Spakowałam do torebki wszystkie potrzebne rzeczy wraz z zapasowymi tabletkami przeciwbólowymi i bez makijażu i w tzw. nieładzie artystycznym na głowie, ruszyłam złapać taksówkę. Na plan udało mi się dojechać o czasie, jednak pierwsze co mnie tam spotkało to Shannon. Ostatnia osoba, którą miałam ochotę widzieć.

Charmante chickOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz