Veronique

76 10 0
                                    

Fajerwerki nie były już tak zachwycające, jak wcześniej, ich odgłos nie powodował przyjemnych dreszczy na ciele, a kolory nie były już tak piękne. Wręcz przeciwnie, zaczęły być irytujące, pozbawione magii i szybszego bicia serca. Przeszkadzały. Przeszkadzały myślom, którymi moja głowa była w tym momencie przepełniona, jak za mała walizka na długi wyjazd, która nie chce się dopiąć. Przeszkadzały również rozmowie, a raczej naprzemiennym krzykom, które towarzyszyły nam tej nocy. Nie wiedziałam czy bardziej powinnam się złościć, czy martwić. Miałam mętlik w głowie, jak chyba jeszcze nigdy. Nieważne ile razy przytrafiłaby mi się jakaś sytuacja, z nim i tak zyskiwała innej barwy i była jak nowa. Nie chciałam tego dłużej ciągnąć, nie w taki sposób.

- Shannon – usiadłam naprzeciwko niego i wpatrywałam się w te piękne ciemne oczy, w danej chwili pozbawione codziennego blasku.

- Odpowiedz mi.

- Ale ja nie wiem co ja mam ci powiedzieć. Nie wiem co z nią robiłeś. Widziałam jedynie jak – wzięłam głęboki wdech, tak będzie lepiej – rozmawialiście ze sobą przy samochodzie. Wsiedliście i odjechaliście. Nie odbierałeś telefonu, impreza się kończyła, wróciłam do domu. Jay wiedział, że nie byłam w najlepszym nastroju, więc zaoferował, że pojedzie ze mną i tam na ciebie poczekamy. Tyle.

- Tylko z nią rozmawiałem? – zapytał, a ja przed oczami miałam ich „rozmowę", ale byłam twarda.

- A mogłeś coś jeszcze z nią robić?

- Nie ! Na pewno nie ! – uniósł głos, żeby za chwilę chwycić mnie za rękę. – Przepraszam Chloe za to co się stało. To już się nie powtórzy. – był szczery, a przynajmniej wyglądał na szczerego. Chciałam, żeby to już nigdy nie miało miejsca, ale jaką miałam pewność? Teraz jednak bardziej liczyło się coś innego.

- Co to za operacja Shann? – ze spokojem w głosie zadałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.

- Barku. Od poprzedniej trasy jestem na lekach przeciwbólowych. Na początku pomagały, czułem się jak młody bóg, ale z każdym kolejnym tygodniem było coraz gorzej. Stanley, mój lekarz, zalecił zastrzyki, z którymi było podobnie. Teraz konieczna jest operacja. – beznamiętne słowa wypadały z jego ust, a ja oszołomiona słuchałam tego.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – był to niczym cios w plecy. Nie wiedziałam zupełnie nic, ani o tabletkach, ani o zastrzykach, ani o wizytach u lekarza. Poczułam się, jakbym nic nie znaczyła.

- Nie chciałem żebyś wiedziała. Chciałem sobie sam z tym poradzić. Nie wiem no, może wtedy byś nie chciała za mną być. Nie dość, że po czterdziestce, w sumie przy pięćdziesiątce, to jeszcze schorowany. Mogłaś trafić dużo lepiej.

- Słucham ?! Shannon, co ty w ogóle wygadujesz? Czy ty słyszysz samego siebie? Kocham tylko ciebie, nikogo innego, nie młodszego, starszego, bardziej lub mniej schorowanego, tylko ciebie! I przykro mi, że nie powiedziałeś mi o tym, bo byłoby ci łatwiej. Jak chciałeś sobie sam z tym poradzić, jak ukryć to przed wszystkimi? Jared ani Tomo nie wiedzą, prawda? Constance też nie?

- Nie – odparł i zwiesił głowę.

- Niewiarygodne, ale zostawmy to na razie. Najpierw trzeba porządnie zająć się tym barkiem. Rano zadzwonisz do lekarza, pójdziemy na wizytę i dowiemy się wszystkiego. A teraz chodź do domu, bo zimno się robi i czekają na nas.

**

Noc i poranek nie należały do najprzyjemniejszych. Ani na chwilę nie zmrużyłam oka, czuwałam, rozmyślałam, jednak bez większych rezultatów. Przed 8 Shannon zadzwonił do kliniki i umówił się z dr Willisem na wizytę w jego prywatnym gabinecie niedaleko Beverly Hills. Gdy wróciliśmy wczorajszego wieczoru wszystko było już sprzątnięte i posegregowane, a goście zbierali się do wyjścia, tak więc nie miałam dużo do zrobienia tego ranka i zaraz po śniadaniu udaliśmy się do lekarza. Gabinet mieścił się w bogatej dzielnicy, w dużym dwupiętrowym budynku zagrodzonym wysokim murem przed okiem wścibskich fotoreporterów. Gdy weszliśmy do środka powitała nas sympatyczna recepcjonistka oznajmiając, że pan Willis już czeka w pokoju 103. Nie mogłam stwierdzić kto bardziej się denerwował, czy ja, czy może Shannon, a może denerwowaliśmy się jednakowo mocno? Po uchyleniu białych mlecznych drzwi, naszym oczom ukazał się starszy, na oko 60 letni, siwawy z pogodną twarzą i równie przychylnym nastawieniem, pan Stanley, bo tak też się przedstawił.

Charmante chickOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz