Kolejnego popołudnia ojciec oznajmił, że idzie do GCM'u i po raz kolejny namawiał mnie, żebym udała się tam razem z nim. Zdecydowałam, że bez względu na wielką chęć zwiedzenia tej szkoły i pomocy ojcu, moja noga tam nie postanie.
Wspięłam się po schodach na górę i ruszyłam prosto do swojego pokoju. Przebrałam się, wyciągnęłam z regału nowe romansidła i przeszłam do kuchni z zamiarem zjedzenia jakiegoś porządnego obiadu. Kiedy tylko do niej wkroczyłam, moim oczom ukazało się spore zawiniątko położone na blacie stołu. Był to podwieczorek Wiktora, którego najwyraźniej zapomniał. Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem ojciec specjalnie nie zostawił tutaj swojego posiłku wiedząc, że miałam opory wybrać się z nim. To było do niego podobne.
- A niech to szlag! - pomyślałam i zostawiając książki, wzięłam reklamówkę z jedzeniem. - Przecież nie może nic nie jeść! - powtarzałam sobie w duchu, ale wiedziałam, że gdybym naprawdę nie chciała tam pójść, to nie zrobiłabym tego.
Włożyłam jedzenie do koszyczka mojej szarej, kupionej z czwartej ręki vespy i ruszyłam. Czułam, że ta wycieczka bardzo odbije się na moim poczuciu własnej wartości, ale postanowiłam przetrwać ten czas z podniesioną głową.
Skierowałam się na drogę, którą zawsze chodziłam do mojego dawnego liceum. GCM mieścił się mniej więcej w jej połowie. Trzeba było jedynie na skrzyżowaniu skręcić w Dzielnicę Sław, gdzie znajdowały się prywatne przedsiębiorstwa i park dla mieszkańców ekskluzywnych willi.
Rzadko tu bywałam. Domy były bardzo obszerne i utrzymane w wysokim standardzie. Każdy następny posiadał coraz to wymyślniejsze ozdoby, baseny i pogrążone w śnie zimowym ogrody.
Po piętnastominutowej jeździe, moim oczom ukazała się szkoła. Był to bardzo wysoki i nowoczesny budynek, stylizowany na renesansowe europejskie pałace. Jego białe ściany zaślepiały swoim blaskiem. Przed wejściem, do którego prowadziły kamienne schody, rozciągały się trawniki, a gdzieniegdzie ustawiono kamienne rzeźby przypominające posążki greckich bogów.
Ostrożnie minęłam bramę i wielki plac. Wspięłam się po kamiennych schodach, zostawiając swój pojazd pod ścianą szkoły i przeszłam przez potężne drewniane drzwi. Otworzyły się jak wrota upiornego zamczyska.
Kiedy znalazłam się w środku, aż zaparło mi dech w piersiach. Był to chyba najpiękniejszy hall, jaki w życiu widziałam. Składał się z wysokiego na kilkanaście metrów łukowatego sufitu. Z każdej strony lśnił szaroczarny marmur. Jakby tego nie było dość, pośrodku zwisał kryształowy żyrandol mieszczący ze sto żarówek o formie płomieni.
Zamknij buzię i zachowuj się, dziewczyno! - pomyślałam zestresowana, kiedy kilkanaście osób stojących pod ścianami popatrzyło na mnie wymownie, jakbym była intruzem. Poniekąd byłam.
Rozejrzałam się jeszcze raz mając nadzieję, że znajdę jakiś znak, który poprowadzi mnie do sali koncertowej, ale niestety niczego takiego nie wypatrzyłam. Pozostało mi zapytać kogoś o drogę.
- Przepraszam, mogłabyś mi pomóc? Szukam sali koncertowej – zwróciłam się do najbliżej stojącej dziewczyny. Wyglądała na miłą i miała niesamowicie rude włosy. Przez chwilę zastanawiałam się czy są farbowane, ale odrzuciłam tę myśl, kiedy zauważyłam na jej twarzy drobne piegi.
- Oczywiście! – powiedziała uśmiechnięta. – Jak chcesz, to cię tam zaprowadzę – zaoferowała. Przyjęłam jej pomoc natychmiast. Wolałam mieć kogoś przy sobie.
Przez całą drogę nadawała jak najęta i zasypywała mnie pytaniami.
- Byłaś tu kiedyś? Nigdy cię nie widziałam.

CZYTASZ
Cello
Teen FictionPola zakochana w muzyce od dzieciństwa, pomaga ojcu w przygotowaniach do Koncertu Zimowego w prywatnej szkole muzycznej, która kształci przyszłych wirtuozów oraz światowej sławy kompozytorów. Już podczas pierwszego spotkania zyskuje sobie sympatię u...