Następnego dnia zeszłam do biura będąc pewną, że zastanę Wiktora za biurkiem. Niestety, kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi zrozumiałam, że to jeszcze nie czas na wcześniejsze powroty ojca do domu.
Jak to miałam w zwyczaju, najpierw pomaszerowałam do kanciapy. Ruszyłam w stronę szafy i wyciągnęłam firmową koszulkę w kolorze wściekłej czerwieni z wielkim napisem "Maestro". Przypięłam do niej złotą plakietkę: Pola – manager . Oczywiście zapomniałam wziąć z kuchni jakiejś przekąski, ale na szczęście pan Franek - nasz wieloletni wspólnik, zaproponował mi pączki, które upiekła jego żona.
Lubiłam Profesorka. Miał najbardziej pomarszczoną twarz jaką kiedykolwiek widziałam. Staruszek był emerytowanym nauczycielem muzyki w szkole podstawowej i - zdaniem taty - doskonale pasował na stanowisko opiekuna biblioteki. Pan Franek w przeciągu kilkudziesięciu lat zebrał tak wielkie zasoby książkowe, że mógł pozwolić sobie na otwarcie niepublicznej biblioteki muzycznej. Ku naszemu zadowoleniu do współpracy wybrał Maestro.
- Dzięki Profesorku, uratowałeś mi życie tymi pączkami! – podziękowałam, po czym rzuciłam się chytrze na opakowanie.
- Jedz, jedz. Jesteś chuda jak patyk – odpowiedział i poczochrał mi włosy na głowie. – Niestety dziś nie zostanę dłużej. Mamy gości i muszę pomóc Stefci z przyszykowaniem kolacji – usprawiedliwił się. Uśmiechnęłam się tylko i pomachałam ręką na znak, że rozumiem. Miałam tak zapchaną buzię, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.
Usiadłam za ladą, a pan Franek zaczął ubierać na siebie swój stary płaszcz z wielkimi guzikami i śmieszny staromodny kaszkiet. Wyszedł, ja zostałam sama.
Już dawno przyzwyczaiłam się do ciężaru odpowiedzialności za całe Maestro. Odruchowo spojrzałam pod ladę, na kamery przemysłowe. Nikt w nich nie urzędował. Ucieszyłam się, bo mogłam w spokoju poczytać książkę. Gdy tylko ją otworzyłam, do sklepu wszedł mój pierwszy klient.
- Dzień dobry! – przywitał się siedmioletni Szymon. Był to bardzo miły i śliczny chłopiec. Miał blond loki i niebieskie oczka, co upodobniało go do aniołka. Na dodatek uczył się grać na skrzypcach, które trzymał w futerale w swojej lewej ręce.
- Witaj Szymek! Nadal ćwiczymy do konkursu? – zapytałam z przejęciem. Uwielbiałam słuchać, jak mały w kółko powtarza jeden i ten sam utwór, z którym sobie nie radził.
- Tak, ale myślę nad tym, żeby zmienić repertuar – powiedział z lekką rezygnacją w głosie. Podał mi kartę biblioteczną i ruszył sam w stronę schodów do piwnic.
Było mi go szkoda. Już drugi miesiąc próbował okiełznać swoje skrzypce w utworze Bacha Gavotte, który był naprawdę prostą formą. Pozostawało mi tylko wierzyć, że w końcu po wielu próbach mu się uda.
Kilka kwadransów później zorientowałam się, że do środka wszedł kolejny klient. Spojrzałam w tamtą stronę i odrobinę mnie zamurowało.
W drzwiach stanął chłopak mniej więcej w moim wieku, przyodziany w bardzo charakterystyczny strój. Był to garnitur z dziwnym krawatem, który wyglądał jak połączenie muchy i apaszki. W rękach trzymał czarny futerał na instrument. Zgadywałam, że znajdowały się w nim skrzypce.
- Dzień dobry – przywitałam się grzecznie, pomimo iż był moim rówieśnikiem. Teraz mogłam przypatrzeć się dokładniej jego twarzy.
Natychmiast zahipnotyzowały mnie jego oczy. Były dziwnie niebieskie, wręcz niesamowite. Ciemne obwódki, które w miarę zbliżania się do źrenic okalała coraz większa bladość. Z jego mocno zarysowanych kości policzkowych biły powaga oraz duma. Gdy usłyszał moje przywitanie, odwrócił się i spiorunował mnie spojrzeniem. Był bardzo nieprzyjemny, jakby zły, że się do niego odezwałam.
![](https://img.wattpad.com/cover/35000317-288-k410617.jpg)
CZYTASZ
Cello
Novela JuvenilPola zakochana w muzyce od dzieciństwa, pomaga ojcu w przygotowaniach do Koncertu Zimowego w prywatnej szkole muzycznej, która kształci przyszłych wirtuozów oraz światowej sławy kompozytorów. Już podczas pierwszego spotkania zyskuje sobie sympatię u...