Koncert stał się czymś więcej, niż koncertem. Niesamowitym było patrzeć z góry na potężną salę skąpaną w czerwieni i złocie oraz pełną zamyślonych, oczarowanych i często wzruszonych ludzi.
Kiedy grały dziewczęta widownia była poruszona, że osoby w tak młodym wieku potrafią stworzyć coś tak pięknego, owianego dobrą aurą. Przestali się ekscytować obecnością kamer, obgadywać innych. Teraz liczyła się tylko muzyka.
Olek z Tomkiem zagrali najlepiej jak potrafili i niestety tylko to mogłam stwierdzić, bo Wiktor co chwilę zagadywał na teleporcie o trzymanie nagłośnienia w odpowiednich proporcjach, dlatego nie mogłam skupić się na ich grze.
Tak jak przewidziałam, Eliza poradziła sobie wyśmienicie. To nic, że gdy wchodziła na scenę, ze zdenerwowania potknęła się o własne nogi. Ludzie o tym zapomnieli, kiedy tylko oklaski ucichły i zaczęła grać Chopina. Tylko przy niej tato miał małe problemy techniczne, bo delikatne nuty grane przez pianistkę w pewnych momentach były prawie niesłyszalne. Wtedy wydawało się, że nawet widownia wstrzymuje oddechy, by lepiej słyszeć.
Koncert trwał już ponad dwie godziny i na polu bitwy pozostało tylko dwóch uczestników. Długo próbowałam przekonać dyrektora, by umieścić ich w środku wystąpień, ale ten uparł się, że jego najlepsi uczniowie muszą zagrać na samym końcu, bo przeważnie ostatni są najlepiej zapamiętywani. Po wyczytaniu krótkiej prezentacji kolejnego artysty, spikerka poprosiła na scenę Łukasza.
Byłam bardzo ciekawa jak mu pójdzie, bo tak naprawdę nigdy nie słyszałam jego skrzypiec. Od razu rzuciło mi się w oczy opanowanie chłopaka. Szedł przez deski sceny zdecydowanym, ale lekkim krokiem. Był skupiony i piękny. Jego czarny frak idealnie dopasowywał się do zgrabnej sylwetki. Kiedy się ukłonił, posłał widowni jeden krótki uśmiech. Wtedy ludzie zaczęli ponownie bić brawo.
Nie wiem dlaczego, ale patrząc na niego zdałam sobie wreszcie sprawę, jakie to mogłoby być piękne. Kiedy każdy patrzy na ciebie i oczekuje z niecierpliwością, aż pokarzesz im siebie poprzez muzykę. Słysząc te kilka setek par rąk, przeszły mnie dreszcze i zaczęłam się denerwować za niego. Tak jakbym to ja miała zaraz wystąpić przed tłumem.
Łukasz przystawił skrzypce do obojczyka i rozpoczął grę. Henryk Wieniawski - Polonaise Brillante No.1, Opus 4. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką precyzją i interpretacją.
Utwór był porywający, zachowany w szybkim tempie. Zahipnotyzował mnie. Wiktora także. Skrzypek przewyższał swoich poprzedników talentem i umiejętnościami. Było to widać, słychać i czuć w sercu, bo po prostu ugięły się pode mną kolana. Musiałam usiąść.
Sylwetka Łukasza, aż przechylała się, kiedy miał do zaprezentowania wyjątkowo trudną lub wysoką partię. Nie wyglądało to jednak niewłaściwie. Wręcz przeciwnie. Był ujmujący. Utalentowany i przystojny. Kiedy skończył, sala utonęła pod deszczem aplauzu i okrzyków.
Dobrze jeszcze nie wyszłam z szoku, a już na deski sceny wszedł Alan. On także dostał długie i entuzjastyczne oklaski. Ludzie uwielbiali tych dwóch ostatnich artystów. Nie dało się tego ukryć. Wtedy zrozumiałam, co miała na myśli Eliza, mówiąc, że Łukasz i Alan są skazani na sukces.
Kiedy tylko usłyszałam jego skrzypce, powstałam i podeszłam do okna obserwatorskiego. Wiktor domyślił się, jak bardzo zależy mi na wysłuchaniu jego utworu, dlatego pozwolił mi się wyłączyć z pracy.
Alan był daleko, ale i tak widziałam jego zimną, pełną spokoju twarz. Rzucał krótkie spojrzenia na widownię, jakby kogoś szukał, ale gdy tylko ułożył instrument w ramionach, zapomniał o wszystkim. Liczyły się teraz tylko skrzypce i muzyka.

CZYTASZ
Cello
Teen FictionPola zakochana w muzyce od dzieciństwa, pomaga ojcu w przygotowaniach do Koncertu Zimowego w prywatnej szkole muzycznej, która kształci przyszłych wirtuozów oraz światowej sławy kompozytorów. Już podczas pierwszego spotkania zyskuje sobie sympatię u...