OPUS 5

281 19 2
                                    

Nastało popołudnie w przeddzień wyjazdu, a ja nadal nie mogłam się nadziwić jak bardzo los mógł być dla mnie nie łaskawy. Nie dość, że musiałam spełnić życzenie Mari i pójść na dyskotekę do Loftu, to jeszcze czekało mnie pakowanie i wyjazd następnego dnia. Kilka godzin w autokarze zaraz po imprezie było naprawdę złą decyzją, ale przyjaciółka uparła się tak mocno, że nie miałam wyjścia. Wcale się jej nie dziwiłam, był to nasz ostatni wspólny wieczór przed rozstaniem.

- Weź jakąś sukienkę. Chłopcy padną jak cię zobaczą! – prosiła, kiedy siedziałyśmy w moim pokoju. Powoli kończyłam pakować swoją walizkę, a Mari sterczała przed lustrem nakładając tusz na rzęsy.

- Zwariowałaś? Ja tam jadę do pracy, a nie na podryw! – upomniałam ją, ale przyjaciółka nie dawała za wygraną.

- Chociaż jedną. A nóż ci się przyda. Kobieta zawsze powinna mieć w swojej walizce chociażby spódnicę. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy! – pouczała mnie, kiwając palcem w moim kierunku.

- No dobrze, wybierz mi jedną – rzuciłam dla świętego spokoju.

Mari szybciutko podbiegła do starej szafy i bez zastanowienia, jakby myślała nad tym od dłuższego czasu, ściągnęła z wieszaka spódnicę i rzuciła na moją głowę. W tym samym momencie do pokoju wszedł ojciec.

- O mój Boże! Wyglądasz jak... jak... - zaciął się. Poirytowana wstałam z klęczków i ściągnęłam z głowy spódnicę.

- ...jak dziunia – dokończyłam za niego. – Wiem.

Ojciec zamilkł na chwilę zdumiony moją bezpośredniością, co oznaczało, że zgadza się z moją własną opinią na ten temat.

Miałam na sobie ciemne, maksymalnie obcisłe jeansy i bawełnianą bluzkę na ramiączkach w odcieniu butelkowej zieleni. Na nogach spoczywały czarne, szpilki na kilometrowej platformie, a włosy miałam upięte w wysoki koński ogon. Może i całość ładnie współgrała, ale czułam się jak pani lekkich obyczajów. Zresztą Mari wcale nie wyglądała lepiej.

- Nie wymyślaj Pola, wyglądasz szałowo! Tak się właśnie chodzi na dyskoteki – powiedziała przyjaciółka, zadowolona ze swojego dzieła.

- Tato, zrób coś. Chyba nie pozwolisz mi tak pójść? – poskarżyłam się.

- Cóż... Z tą diablicą – tu wskazał na Mari – wolę się nie sprzeczać. Zresztą co ja mogę? Jesteście pełnoletnie – skwitował i podał mi żółtą teczkę, którą trzymał w dłoni. – To ci się może przydać – oznajmił i obrzucając nas ostatnim spojrzeniem, wyszedł z pokoju.

- A co z ukochaną córeczką tatusia, której nikt nie może skrzywdzić? Małym aniołkiem, który nie powinien pokazywać się w takich miejscach? – krzyczałam demonstracyjnie, ale Wiktor całkowicie mnie zignorował.

Jak zwykle robiłam dobrą minę do złej gry. W duchu śmiertelnie bałam się konfrontacji z tym miejscem i Mari o tym doskonale wiedziała. Robiła to specjalnie myśląc, że jak odnowię stare przyjaźnie, znów zacznę korzystać z życia, kiedy jej już nie będzie.

- Ile ja bym dała za takiego ojca! – skomentowała, wzdychając głośno.

***


Stanęłyśmy przed wielkim neonowym szyldem Loftu około godziny dziesiątej, kiedy połowa towarzystwa już od dobrych kilku godzin bawiła się w jego wnętrzu.

Teraz mogłam przyznać się przed samą sobą. Obawiałam się konfrontacji z przeszłością. Spotkania tych wszystkich ludzi, których kiedyś uważałam za najlepszych przyjaciół, a najbardziej jego - Mateusza. Wiedziałam, że będzie. Zawsze tam był. Jakby Loft był jego domem.

CelloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz