OPUS 27

286 21 7
                                    

Wieczorem wychodząc z łazienki miałam jeszcze większy mętlik w głowie, ale przynajmniej byłam świeża i czysta. Założywszy swoje koty Sylwestry na nogi, od razu skierowałam się do kuchni. Cisza jaka nastała po wyjeździe Wiktora bardzo mi przeszkadzała, dzwoniła w uszach jak nigdy. Cały czas wydawało mi się, że ktoś za mną stoi. Nie byłam aż takim wielkim tchórzem, żeby bać się zostawać sama w domu, ale dzisiejszego wieczora czułam niepokój. Moja wyobraźnia działa przeciwko mnie.

Szukając czegoś do jedzenia w jednej z szafek kuchennych, cały czas wydawało mi się, że ktoś dzwoni do drzwi Maestro. Spojrzałam na zegarek wskazujący godzinę jedenastą w nocy, jakby miał mnie utwierdzić w przekonaniu, że to naprawdę tylko moja wyobraźnia. Kto o tej porze mógłby mnie odwiedzić?

PUK, PUK, PUK!

To już nie było zabawne. Naprawdę ktoś pukał. Przerażona podeszłam do okna, żeby sprawdzić kto to mógł być, ale niestety. Musiałabym się mocno wychylić poza ramy okna, by cokolwiek zobaczyć. Postanowiłam zignorować pukanie, ale natręt zaczął dzwonić dzwonkiem.

- A może to Wiktor? – powiedziałam do siebie i ruszyłam na schody.

Kiedy byłam na dole, wychyliłam się ostrożnie, by sprawdzić kto stoi za drzwiami Maestra. Pomimo, że wmawiałam sobie, iż to tato, ręce zaczęły mi drżeć z przerażenia. Prawie zleciałam ze schodów, kiedy zobaczyłam te mrożące krew w żyłach niebieskie tęczówki. Moje serce jak zawsze najpierw zatrzymało się, a potem zaczęło bić ze zdwojoną siłą.

Nie widziałam go od trzech tygodni, a wydawało mi się, że minęła cała wieczność od naszego ostatniego spotkania. Jego osoba zdawała mi się teraz być jak przywidzenie, rozmyty obraz. Stał tam przyodziany w szarą kurtkę, która dodawała jeszcze większej niebieskości jego szafirowym oczom. Ciemnoorzechowe włosy sterczały pod różnymi kątami, jakby Alan przebiegł całą drogę do mojego domu, a delikatnie zaróżowione policzki tylko to potwierdzały.

Podeszłam do drzwi spokojnie, z pytaniem w oczach, bo Alan zdawał się być mocno skruszony. Czyżby przyszedł mnie przeprosić?

- Cześć – prawie, że wyszeptał. Miał ze sobą jakąś papierową reklamówkę.

- Co tu robisz? O tej godzinie! – przywitałam go pytaniami. Nie potrafiłam ukryć zadowolenia z faktu, że przyszedł. Natychmiast to wyczuł.

- Wpuścisz mnie? – zapytał, lustrując mnie od stóp do głów.

- Jasne, wchodź!

W milczeniu wdrapaliśmy się po schodach na górę. Milczeliśmy również, kiedy ściągał buty i kurtkę. Chciałam od razu zaprowadzić go do mojego pokoju, ale sam skierował się do kuchni. Zdziwiło mnie to, ale nie powiedziałam ani słowa.

Po prostu cieszyłam się, że tu jest. To było jak sen. Przyszedł. Jak gdyby nigdy nic. Miałam taki mętlik w głowie, że potrafiłam tylko gapić się na niego, jak głupia. Wręcz pożerałam go wzrokiem, jakbym miała go nigdy więcej już nie zobaczyć.

Położył torbę na szafce i odwrócił się w moją stronę. Ja nie ruszałam się z przejścia, oparta o framugę drzwi. Patrzyłam na niego w oczekiwaniu, aż coś powie. Trwało to z dobrą minutę.

- Jestem dupkiem – wymamrotał i przeczesał ręką włosy w geście zakłopotania. Jego speszony wzrok był dla mnie najpiękniejszym widokiem pod słońcem. Poczułam jak kamień spada mi z serca. Zaczęłam potakiwać głową.

- Tak, jesteś – prychnęłam, choć w duchu skakałam ze szczęścia. – Jak mogłeś pomyśleć, że ja i on... Że my... I jak mogłeś zostawić mnie samą?! – wyrzucałam mu chaotycznie wszystko, co mnie bolało, choć już dawno wybaczyłam.

CelloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz