OPUS 22

196 18 2
                                    

W milczeniu ruszyliśmy w stronę ruchomych schodów i zjechaliśmy na parter, gdzie niewielka kwiaciarnia zapraszała w swoje progi świeżo ciętymi kwiatami. Ekspedientka sprzedała Alanowi trzydzieści krwiście czerwonych róż, które wyglądały tak imponująco, że mijani przechodnie aż oglądali się za Alanem z głośnym zachwytem. Byłam dumna jak paw, mogąc iść przy jego boku.

Gdy stanęliśmy przy windach czekając, aż któraś z nich nadjedzie, nagle odezwał się mój brzuch. Przypomniał, że tego dnia nie jadłam obiadu. Na ten dźwięk Alan popatrzył na mnie, mrużąc oczy.

- Chodź, zjemy coś... - oznajmił i skierował się do pierwszej lepszej budki z fast foodami. Niestety młody chłopaczek obsługujący kuchnię miał w ofercie tylko lody, gofry i szejki.

- Poproszę waniliowego - mruknęłam, do sprzedawcy.

- Przykro mi, ale w tym momencie waniliowe są niedostępne.

Alan zajęty był poszukiwaniem portfela. Bardzo utrudniały mu to róże, które trzymał pod pachą. W końcu postanowił posłużyć się mną.

- Potrzymaj je przez chwilę - powiedział, podając mi wielki bukiet i w końcu wyciągnął go z tylnej kieszeni spodni.

- Poproszę dwa czekoladowe szejki.

Usiedliśmy na pobliskiej ławce. Róże leżały tuż koło mojego boku, a Alan usiadł z drugiego. Milczeliśmy sącząc zimny napój i obserwując ludzi przechodzących obok. Chwilę potem usłyszałam jego ciche westchnienie.

- Zadowolona? - zapytał w końcu, choć nie bardzo wiedziałam, o co mu chodziło. Spojrzałam mu w oczy, robiąc pytającą minę.

- Co mam jej powiedzieć? 

Patrzył wprost na mnie, od czasu do czasu wkładając rurkę do ust i pociągając łyk.

- Ty to musisz wiedzieć - odpowiedziałam. - To twoja mama.

- A twoja? - zapytał nagle.

Tylko on miał umiejętność zmieniania mojego nastroju z zadowolenia do skrajnego smutku. Wystarczyło, że wypowiedział te dwa niewinne słowa, a zrobiło mi się przykro. Od razu zauważył tą zmianę.

- Co się z nią stało? - dopytywał.

- Mama... - powiedziałam i urwałam, bo czułam, że za chwilę głos mi się załamie. Odchrząknęłam cicho. - To taki mój kolec, o którym mi opowiadałeś...

Alan milczał. Wiedziałam, że rozumie, o co mi chodziło. Nic nie mówił. Czekał, aż ja powiem coś więcej. Dlatego wzięłam potężny oddech.

- Mama była dyplomowaną wiolonczelistką. Poznała ojca, gdy jeszcze mieszkała z moimi dziadkami. Wiktor pochodził z blokowisk i kiedyś nie był taki potulny, jakim go znasz teraz. Pobrali się wbrew wszystkiemu i wszystkim... Któregoś wieczoru, miałam wtedy pięć lat i była zima, okropnie się pokłócili. Wiktor uderzył mamę i wyszedł z domu. Położyła mnie do łóżeczka, a sama zaczęła pić. Jedna butelka za drugą. Zasnęła z papierosem w dłoni i w ten sposób podpaliła dom  - wyznałam i pociągnęłam łyk szejka. 

Alan milczał jak zaklęty.

- Wiktor po tej tragedii długo obwiniał siebie. Gdyby nie ta kłótnia, do niczego by nie doszło. Sama zaczęłam w to wierzyć... Nie było między nami dobrze. Wiktor obrał sobie za punkt honoru odbudować dom, zaszedł w potężne długi. Długo też zastanawiałam się dlaczego nas to spotkało? Dlaczego nie mogli rozwiązywać problemów w inny sposób? Zrozumiałam co nie co, gdy poznałam swojego pierwszego chłopaka... Miłość to bardzo dziwna rzecz. Skłania cię do robienia rzeczy, które kiedyś wydawały ci się szalenie absurdalne, których nie mogłeś wcześniej pojąć - wyjaśniłam, a Alan uśmiechnął się nieznacznie, jakby chciał mi przyznać rację.

CelloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz