OPUS 16

182 16 3
                                    

Alan stał jak zawsze zwrócony twarzą do okna. Kiedy tylko weszłam do sali przestał opierać się o parapet i podszedł krok do przodu. W swoim nieskazitelnie czystym mundurku wyglądał po prostu wspaniale. Jak zawsze zresztą.

- Dzwoniłem do ciebie dzisiaj rano, ale nie odbierałaś - powiedział z minimalną pretensją w głosie.

Przyglądał się mojej twarzy, marszcząc lekko czoło. Potarłam swój policzek zastanawiając się, gdzie w ogóle posiałam komórkę. Wydawało mi się, że zabrałam ją ze sobą, ale gdy pogrzebałam w torbie, okazało się, że jej tam nie ma.

- Przepraszam, ja... Ostatnio jestem trochę rozkojarzona - przyznałam się, choć wcale nie musiałam tego robić. Mój wygląd mówił sam za siebie, czego Alan nie omieszkał mi oznajmić.

- Zauważyłem.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu żeby znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogłabym usiąść i wtedy odnalazłam wzrokiem futerał z wiolonczelą Alana. Stała na stojaku, a promienie słoneczne oświetlały jej ciemno czekoladowe oblicze.

- Wziąłem ją. Pomyślałem, że na niej zagrasz - wyjaśnił, a ja nadal patrzyłam na wiolonczelę, jakby nic nie powiedział. Dopiero po kilku chwilach dotarł do mnie sens słów.

- Że co? - zapytałam, siadając na stołku pod ścianą.

- Ale to był chyba zły pomysł, bo nie jesteś w dobrej formie, jak sądzę...

- Co ty nie powiesz... - odpowiedziałam zgryźliwie, na co chłopak uniósł delikatnie jedną brew do góry.

- W takim razie... - rozpoczął, rozglądając się dookoła. - ... Ja zagram, a ty patrz i ucz się. W domu to przećwiczysz, a następnym razem zrobimy ewentualne poprawki - rozporządził, co mnie bardzo urządzało.

- Grasz na wiolonczeli?

- Od dziecka. To był pierwszy instrument, na którym zagrałem. Dopiero w gimnazjum przeniosłem się na skrzypce.

Nie miałam na nic ochoty. Nie chciało mi się nawet słuchać muzyki, co było bardzo dziwnym zjawiskiem. Nic jednak nie powiedziałam. Podkuliłam tylko nogi i wsparłam się brodą na kolanach. I wtedy przypomniałam sobie tą ważna kwestię do omówienia. Miałam przecież zrezygnować z konkursu...

- Alan?

Gdy tylko wypowiedziałam jego imię zdałam sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie zwróciłam się do niego w ten sposób. Chciałam sprawdzić jego reakcję. Czy w ogóle zwrócił na to uwagę?

Na pewno. Gdy usłyszał swoje imię z moich ust, zamarł i powoli odwrócił się w moją stronę. Jego wyraz twarzy zasłoniło światło słoneczne padające zza jego osoby.

- Tak? - odpowiedział. W jego głosie pobrzmiewała jakaś łagodna nuta.

- No powiedz mu, idiotko! - próbowałam siebie zmusić do podjęcia tematu, ale po prostu nie mogłam tego zrobić. Z jednej strony chciałam zakończyć ten cały cyrk, ale z drugiej...

- Nieważne... - odpowiedziałam. On jednak nie dał za wygraną.

- A mi się wydaje, że jest całkiem odwrotnie - powiedział z naciskiem.

- Właśnie, tylko ci się wydaje.

- Mów - zażądał.

Szczerze mówiąc spanikowałam. Musiałam mu coś powiedzieć, bo wiedziałam, że nie ustąpi, ale nie mogła to być prawda. Zdołałam z siebie wydobyć  bliżej nieokreślony stęk.

- Tylko nie kłam. Od razu to zauważę - uprzedził, biorąc w ręce smyczek i szmatkę żeby go wyczyścić przed grą.

- Myśl, kobieto, myśl! - mówiłam w duchu, co znaczyło tyle samo co: Kłam, kobieto, kłam!

CelloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz