Godzina trzynasta – czas próby. Za zimno na spacer, za wcześnie na samotne kąpiele w basenie. Jednak nie mogłam usiedzieć w pokoju. Wiedziałam, że nikogo nie spotkam, bo cała dziewiątka ćwiczyła. Zostało jeszcze pół godziny do obiadu, a ja dostawałam świra. Chodziłam po pokoju w te i z powrotem.
Tak, byłam tchórzem. I co z tego?! Bałam się różnych rzeczy i jakoś mi to nie przeszkadzało. Unikałam swojego byłego chłopaka, bałam się psa sąsiadki, wyrywałam rękę, gdy ktoś chciał ją ucałować, uciekałam przed urzędnikami z banku, nienawidziłam publicznych wystąpień i krytyki. Taka byłam i już. A on nie miał prawa mnie obrażać.
- Bezczelny typ!
Ta cisza wokół mnie była nie do zniesienia. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na schody prowadzące do salonu. Po kilkunastu krokach usłyszałam znajomy dźwięk fortepianu. Odetchnęłam z ulgą, myśląc o Elizie i nieśmiało stanęłam w drzwiach.
Siedziała na stołku przy fortepianie tak, że widziałam jej lewy profil. Od razu rozpoznałam melodię, którą wygrywała niezbyt dokładnie, jakby znudzona żmudnymi ćwiczeniami, specjalnie pokazywała swoje zmęczenie poprzez nienaturalne, wręcz sztywne nuty.
Kiedy zauważyła, że podchodzę, uśmiech rozjaśnił jej twarz. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że nie będę jej przeszkadzać.
- Właśnie szukałam kogoś lub czegoś, co odwróciłoby moją uwagę od gry – przyznała.
- O nie, moja droga. To, że tu jestem wcale nie oznacza, że masz przestać grać – pogroziłam jej palcem.
Usiadłam na pobliskiej sofie. Była nieziemsko miękka, a ja zmęczona kolejną nieprzespaną nocą. Gdyby nie gra dziewczyny, zasnęłabym na niej.
- W takim razie, pobawmy się w listę życzeń. Zagram ci wszystko co chcesz, ale proszę, nie zmuszaj mnie do koncertowego Chopina, bo przysięgam, że zwymiotuję na klawiaturę.
Zaśmiałam się cicho na jej słowa i próbowałam wyszukać w myślach utworu, który chciałabym usłyszeć. Było tego tyle, że nie mogłam się zdecydować.
- Zagraj jakiś utwór swojego ulubionego kompozytora – zaleciłam, a koleżanka uśmiechnęła się, wystawiając swoje wszystkie białe ząbki. Wyglądała jak szczęśliwy, mały chochlik.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy rozpoczęła grę melodią przewodnią La Campanelli Franciszka Liszta. Aż podniosłam się z miejsca i stanęłam koło niej.
- Nie, nie wierzę! – zaświergotałam wraz z wysokimi dźwiękami. – Cicha woda brzegi rwie!
Charakter i uosobienie Elizy wydawały mi się raczej spokojne, łagodne, choć czasem zaskakiwała śmiesznymi komentarzami. Porównywałam ją raczej z muzyką Chopina, która była nastrojowa, często spokojna. Jego utwory nie wymagały fizycznej udręki, bo dłonie dosłownie muskały o klawisze podczas gry, a fortepian wydawał dźwięki delikatne i pełne powabu.
Natomiast Franciszek Liszt był artystą rewolucyjnym. Jego utwory często zaczynały się niewinnie, ale w miarę przechodzenia w kolejne partie utworu stawały się porywiste i gwałtowne. Nijak nie mogłam sobie wyobrazić tej małej osóbki walącej w klawisze z wielkim impetem i burzliwością, której nie brakowało w muzyce jak i w życiu kompozytora. Jednak La Campanella nie była aż tak nasycona gwałtownymi uczuciami. Chyba tylko dlatego, że nie stworzył jej sam Liszt. Zrobił to wyborowy skrzypek Paganini, a węgierski pianista tylko przetworzył zapisy nutowe, by można było je zagrać również na fortepianie.
- Tutaj każdy ma swoje małe tajemnice – zaśmiała się i zakończyła utwór dość obcesowo, bo po prostu w pewnym momencie przestała naciskać na klawisze.
![](https://img.wattpad.com/cover/35000317-288-k410617.jpg)
CZYTASZ
Cello
Teen FictionPola zakochana w muzyce od dzieciństwa, pomaga ojcu w przygotowaniach do Koncertu Zimowego w prywatnej szkole muzycznej, która kształci przyszłych wirtuozów oraz światowej sławy kompozytorów. Już podczas pierwszego spotkania zyskuje sobie sympatię u...