13. Christmas time.

682 41 8
                                    

- Madziuu! Wstawaj! - krzyczała mama z kuchni. - Musisz mi pomóc.

- No już idę, idę. - Zwlekłam się z łóżka i próbowałam się dobudzić, lecz marnie mi to szło.

Wigilia. Najpiękniejszy dzień w roku, rodzinna kolacja, sianko pod obrusem i tak dalej. Lubię święta Bożego Narodzenia, lecz nie cierpię przygotowań do nich. Nie lubię sprzątać i gotować, jestem zaprzeczeniem kobiecej natury.

Wczoraj ubraliśmy choinkę i posprzątałyśmy, zostało tylko przygotowanie kolacji wigilijnej i zabicie karpia, który jak to przystało na polską rodzinę, pływał sobie jeszcze w wannie. Tata miał się nim zająć z rana. Na święta, jak zwykle przyjeżdżają do nas dziadkowie. Fajnie, naprawdę się za nimi stęskniłam. Może przy okazji przywiozą coś fajnego.

Ubrałam się i zeszłam na dół, gdzie mama już krzątała się gorączkowo przy jedzeniu. Dwanaście potraw do czegoś zobowiązuje. Zauważyłam, że karp już zakończył swój żywot. Trochę szkoda.

- Hej - przywitałam się. - Czemu tak się denerwujesz, mamo? - spytałam, kiedy mama z pośpiechu upuściła łyżkę.

- Bo będziemy mieli gości na wigilii - stwierdziła jak oczywistość. Że co?!

- Jakich znowu gości? Babcia i dziadek to sami swoi - wzruszyłam ramionami.

- Nie o nich mówię. Dawid z tatą przyjdą.

- Co?! - wydarłam się. Tylko nie to! - Z jakiej racji to oni przychodzą?! - nadal nie ściszyłam głosu.

- A z takiej, że ich zaprosiłam i nie dyskutuj! - teraz to matka podniosła głos.

- Dobra - westchnęłam i zabrałam się za śniadanie, które miało postać placków, bo post ścisły niestety obowiązuje.

Mama jest niesprawiedliwa. Alka to mi nie pozwoliła zaprosić, a Dawidka to sama przygarnęła. Jezuu!!! Mam nadzieję, że Dawid nie przyjdzie. Może tylko jego tata zaszczyci nas swoją obecnością. Od naszej ostatniej rozmowy, a raczej jego przeprosin prawie nie gadaliśmy. On unikał mnie, a ja unikałam jego. Lecz dziś mamy usiąść przy jednym stole. To będzie męczarnia. Przynajmniej mam dla niego prezent, oby nie poznał, że to ode mnie.

Pomogłam mamie w przygotowaniach do kolacji. Zrobiłyśmy dokładnie dwanaście potraw. Widziałam, że mama była skonana. Nie dziwię się, też nie dałabym rady tak od kilku dni zasuwać. Starałam się trochę jej ulżyć, ale moja rodzicielka jest strasznie uparta, wszystko chce zrobić po swojemu. Chyba ma to po mnie albo odwrotnie.

Około godziny piętnastej usłyszeliśmy samochód na podjeździe. Dziś nie padało, więc dziadkowie mieli dość dobre warunki na drodze. Tata z Maksem wyszli szybko, aby im pomóc z bagażami, a my czekałyśmy na nich w holu.

Weszli, a ja zauważyłam, że babcia nie była w najlepszym stanie. Pamiętałam ją jako uśmiechniętą, miłą staruszkę. Teraz jej zmarszczki się pogłębiły i widać, że była sterana życiem. Zrobiło mi się jej trochę szkoda.

- Hej babciu - podbiegłam do niej i ją uścisnęłam. - Dziadku - jego również.

- Hej, cukiereczku. Ależ wyrosłaś - powiedziała babcia i pogłaskała mnie po włosach. - Patrz Stasiu, jak oni wyrośli. Maksiu! - uścisnęła wnuczka.

Po wylewnych powitaniach pomogliśmy rozpakować się dziadkom i musieliśmy nakryć do stołu. Dziadek przywiózł nam sianka pod obrus, takiego typowo wiejskiego, bo oni właśnie tam mieszkają. W dzieciństwie jeździłam do nich na wakacje. Pamiętam, jak kąpaliśmy się w strumyku i graliśmy w piłkę.

Z zamyśleń wyrwało mnie tłuczone szkło. Maks rozbił talerz na malutkie kawałeczki.

- Ha-ha, idiota! - skomentowałam i zaczęłam się śmiać.

I love you, my friendOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz