Rozdział 1
***Zuzia***
Rozejrzałam się dookoła próbując namierzyć źródło odpowiedzi, ale całe pomieszczenie spowijała ciemność. Jechałam rękoma wzdłuż ściany, żeby znaleźć włącznik od światła, który oświetli wszystko wokół swoim jasnym blaskiem wydobywającym się z lamp. Poczułam pod dłonią guzik, więc bez wahania go nacisnęłam, żeby przepędzić ten mrok otaczający mnie ze wszystkich stron. Pomieszczenie nie było duże, wręcz przeciwnie, znajdowało się tutaj parę głów animatroników postawione na drewnianych półkach i jeden, duży, śnieżnobiały stół przypominający kształtem prostokąt. Żarówka zaczęła migać, następnie całkowicie zgasła powodując pochłonięcie pomieszczenia przez ciemność. Usłyszałam dziwne szumy dobiegające zza mnie, którym towarzyszyły ciche jęki bólu, które stawały się coraz głośniejsze. Poczułam zimne dreszcze na moim ciele oraz gęsią skórkę z powodu czyjeś obecności.
-Kto tu jest? -zapytałam przestraszona. -Halo!?
-It's me. -odpowiedź się powtórzyła.
-Jak się nazywasz? -próbowałam znaleźć włącznik od świateł, ale bez skutku, zamiast tego natrafiłam na klamkę od jakiś metalowych drzwi.
-Sophie Moore.
-Sophie, jesteś tam? -powoli przekręcałam gałkę w moją stronę odwracając głowę za siebie czy ktoś za mną nie stoi. Żarówka zaczęła migać dając blask na mnie i na otoczenie znajdujące się obok. -Jesteś? -powtórzyłam pytanie.
-Tak, jestem. -zapewnił tajemniczy głos.
-Skrzywdzisz mnie jeśli wejdę? -uchyliłam lekko drzwi zaglądając jednym okiem przez wąską szparę, ale nic nie zdołałam zobaczyć przez mrok.
-Nie. -rzuciła krótko postać.
-No to wchodzę. -oznajmiłam przełykając ślinę.
Otworzyłam szeroko drzwi oglądając tajemnicze pomieszczenie. Wkroczyłam powoli do środka, ale ujrzałam zaschniętą maź na biało-czarnych, matowych płytkach układających się w szachownice. Nastała absolutna cisza dająca mi więcej niepokoju, postanowiłam znaleźć włącznik od świateł, żeby jasny blask oświetlił wszystko dookoła. Szłam dalej, ale uderzyłam brzuchem o coś twardego. Zauważyłam latarkę, więc ją natychmiast chwyciłam do ręki naciskając guzik powodujący światło. Nagle ktoś złapał mnie za rękę, a ja w wyniku paniki odskoczyłam na bok. Skierowałam urządzenie na tym miejscu, żeby dojrzeć co to dokładnie było. W kałuży gęstej krwi siedziała dziewczyna w długich, prostych, kruczoczarnych włosach z postrzępioną grzywką zasłaniającą całe czoło i ognistoczerwonych tęczówkach ze zmniejszonymi źrenicami. Ubraną miała białą sukienkę, która w okolicach brzucha była pomazana jakąś czerwoną cieczą.
-Co ci się stało?! -spytałam zmartwiona przykucając przy niej.
-Nie przejmuj się mną. On i tak za to zapłaci. Nie zawracaj sobie mną głowy. -jej wąskie wargi ułożyły się w delikatny uśmiech.
-Ty krwawisz! Pomogę ci! -chwyciłam jej zimną dłoń chcąc podnieść ją z zakrwawionych kafelek.
-Nie możesz. -rozkazał niski, męski głos wywodzący się z ciemności.
-Uciekaj! -kazała dziewczyna popychając mnie w stronę drzwi, a sama szła w stronę mroku i tajemniczego głosu.
-Co ty robisz!? Chodź ze mną! -nalegałam, żeby poszła, ale zniknęła w ciemnościach. -Sophie!-zawołałam głośno, ale odpowiedzi nie usłyszałam, tylko wybiegłam z pomieszczenia.
Biegłam jak najszybciej przez bardzo długi hol potykając się o własne nogi, odwróciłam się i zobaczyłam blask latarki wycelowany prosto we mnie. Postanowiłam przyspieszyć, bo usłyszałam głośne krzyki i ciche jęki bólu. Kilka rysunków autorstwa dzieci spadło z pomalowanych na szary kolor ścian z dodatkiem czerwonej barwy, która je ożywiała. O moje uszy obiły się bardzo szybkie kroki zmierzające w moją stronę oraz głośne, krótkie oddechy.
Wybiegłam z ciągnącego się kilometrami korytarza do jadalni. Od razu gdy weszłam drogę wraz z widokiem zagrodził mi tłum ludzi obserwujących jakieś zdarzenie. Popatrzyłam przez wąską szparę, a tam stał czerwony lis z zakrwawioną szczęką, skierowałam wzrok niżej, a u stóp animatronika leżała w kałuży czerwonej cieczy jakaś mała dziewczynka. Mój tata jednak podpierał ścianę z obojętną miną. Nagle podszedł do animatronika jakiś młody mężczyzna o cudnych, zielonych oczach w jasnoniebieskim uniformie służbowym z przyczepioną po lewej stronie klatki piersiowej złotą plakietką na której widniało imię Jeremy. Jego część brązowych włosów przysłaniała czarna czapka z białym napisem Security. W ręku trzymał białą chusteczkę, żeby wytrzeć zakrwawioną szczękę robota, ale ona w tym momencie wydała niepokojący dźwięk zaraz po tym zatrzasnęła się na biednym chłopaku. To był straszny widok! Natychmiast w głęboko czarnych oczach Foxy'ego przygasła ta złość i nienawiść, wraz z nimi białe punkty pozostawiając wyłącznie czerń.
Mężczyzna leżał przy maszynie, a z jego głowy wypływała krew prosto na połyskujące płytki. Inne animatroniki stały na scenie bez ruchu, a ich oczy zamieniły się w takie same jak u pirackiego lisa. Tłum ludzi odsunął się od robota, żeby nie skończyć podobnie jak młody mężczyzna wraz z małą dziewczynką o długich blond włosach i różowej sukience, którą ozdabiały duże plamy krwi. Podeszłam do taty, a w moich oczach zdążył zobaczyć łzy, które po paru chwilach spływały zygzakiem po policzkach zostawiając za sobą przezroczysty ślad.
-Ile lat miał ten chłopak? -szepnęłam do jego ucha, a moje słowa drgały.
-Dziewiętnaście. -odparł bez żadnych emocji poprawiając swoją firmową czapkę.
-Czemu Foxy zaatakował?! Tato! Dlaczego się tym nie przejmujesz?!
-Kurwa! -zdenerwował się.- Przez tego jebanego lisa i tych przybłędów mam plamy od krwi na służbowej koszuli! - starał się wyczyścić czerwoną ciecz swoją ręką, ale ślady już dawno zaschły.
-Jak możesz tak się zachowywać!? Nie żyją chyba dwie osoby, a ty martwisz się tylko i wyłącznie o swoją bluzeczkę!? -nakrzyczałam na niego, a małe kropelki łez zamieniły się w nieujarzmiony strumień.
-Nie pozwalaj sobie Zuziu! Trzeba było tam nie podchodzić tylko trzymać się jasno zasad! Nie przekraczać żółtej linii bezpieczeństwa! Aż tak trudno zapamiętać!? -przypomniał Mike o regulaminie- I tak nigdy nie lubiłem Jeremy'ego! Wkurwiał mnie zawsze! Był taki miły! Argh!
-Skoro jest taki dobry to nie zasłużył na śmierć! -powiedziałam patrząc w cudne, połyskujące niebieską barwą oczy mojego taty jednocześnie szlochając i ocierając małe kropelki słonej wody z mojej twarzy.
Nagle podszedł do nas jakiś wysoki mężczyzna o piwnych oczach i ciemnoczarnych włosach. Ubrany był w wyprasowaną, białą koszulę, która wciągnięta była w szare spodnie dżinsowe. Jest to chyba pracodawca mojego obojętnego ojca.
-Panie Schmidt. Musimy porozmawiać, to bardzo ważne. -zwrócił się do mojego taty na co ja skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, bo byłam z nim w trakcie rozmowy.
-Już idę panie Fazbear. Pogadamy później Zuziu. -przybrał znudzony ton, przewrócił oczami i podążał za swoim szefem prosto do jego biura.
Westchnęłam patrząc na rannego mężczyznę i dziewczynkę zabieranych na noszach przez funkcjonariuszy pogotowia do karetki. Skupiłam wzrok na mechanicznym zabójcy, a jego lewe oko zasłonięte było czarną, piracką opaską, a w prawym migał mały, czerwony punkcik.
•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•
Data opublikowania rozdziału: 14:42 / 05.07.2016.
Ilość słów: 1023
Hmm....mnie się osobiście rozdział nie podoba, ale wasze opinie na ten temat są dla mnie najważniejsze, więc prosiłabym, żebyście komentowali czy wam się podobają i dodawali w komentarzach wasze przemyślenia co do następnych rozdziałów. Dla mnie to liczy się najbardziej i motywuje mnie do pisania, więc pozdrawiam i do next'a!
*Przepraszam was za przeklinanie Mike'a, ale sądzę, że on by postąpił w podobny sposób, no wiecie. Widzi tylko i wyłącznie czubek własnego nosa.*

YOU ARE READING
Five nights at Freddy's [PL]
Fanfic●Five nights at Freddy's - ,,Golden Heart" PL: ,,Złote serce"● Nie wszystko jest takie jakie zapragniemy, prawda? Nie wszystko idzie po naszej myśli. Czasami ciekawość bierze górę nad człowiekiem, jest silniejsza niż strach czy inne emocje. Odkryci...