11| To był tylko żart!

260 24 8
                                    

Rozdział 11

***Zuzia***

Podążałam za robotycznym głosem, któremu towarzyszył ciężki oddech dobiegający z Parts and Service. Uchyliłam lekko drzwi zaglądając jednym okiem do środka przez wąską szparę i od razu przywitał mnie migający błysk wydobywający się z lampy, która niewyraźnie oświetlała pomieszczenie. Otworzyłam je bardziej, żeby lepiej się przyjrzeć kto mnie wołał, ale nikogo tu nie było z wyjątkiem obrzydliwych, biegających szczurów. Na biało-czerwonych kafelkach widniała świeża ciecz czerwonego koloru w której mogłam zobaczyć swoje odbicie. Żarówka zaczęła migać dając bierny błysk na pomieszczenie. Podczas przygasającego światła zdążyłam zobaczyć czyiś poruszający się cień. Brak światła spowodował niedogodności z zobaczeniem tajemniczej postaci czającej się obok mnie.

-Kim jesteś? -zapytałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. -Możesz zapalić światło? Nic nie widzę.

Na moją prośbę z lampy wydobył się blask oświetlający obszar wokół mnie. Całe pomieszczenie spowijał cień na którego tle odcina się wyraźnie biały uśmiech lisa.

-Ugh. Foxy? -zawołałam, żeby upewnić się, że to naprawdę on. Zauważyłam w ciemności błysk srebrnego ostrza, które robot posiada zamiast prawej dłoni.

-Nie rób mi krzywdy. -przełknęłam ślinę. -Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.-kilka stróżek łez spłynęło po moich lodowatych policzkach, a mój oddech stał się cięższy.

-Póki co nie mam wyboru. -powiedział, a w jego głęboko czarnych oczach zamigały białe punkty dając dodatkowy blask światła.

-Ja wiem, że ty nie jesteś zły. Wsłuchaj się co ci mówi serce. -spojrzałam na jego srebrny hak po którym kapały kropelki krwi.

-Ja nie mam serca. -stwierdził ozięble robot, a jego ciało przemieszczało się szybko w ciemności pozostawiając za sobą w oświetlonych miejscach cień.

-Masz! Ono bije bardzo szybko w twojej klatce piersiowej. Posłuchaj jego głosu, ponieważ serce się nie myli!

Zapadła cisza jakby animatronik zastanawiał się nad czymś, lecz po paru chwilach o moje uszy ponownie obiły się jego ciężkie kroki.

-Ono mówi, że pragnie zrobić ci krzywdę. -z mroku wyłoniła się sylwetka lisa, ale twarz nadal spowijała ciemność.

-Foxy, błagam! -zalałam się łzami, lecz animatronik cały czas podążał w moim kierunku wyłaniając z cienia swój srebrny hak.

-Ja nie zamierzam cię zabić. -stwierdził, ale po minie zauważyłam, że on sam nie wie co mówi. -Ja cię tylko u-uszkodzę. -jąkał się, a jego głos zmienił się w dziecięcy, tylko, że zniekształcony.

-Co się dzieje? -wstałam z zakrwawionych płytek skupiając się na gniewie w jego oczach.

-Nic takiego! -warknął złowieszczo starając ukryć się w zaczernionych miejscach w których go nie zobaczę. -To nie twoja sprawa!

-Ugh. Posłuchaj, chcę ci pomóc. Masz pomoc na wyciągnięcie ręki, dlaczego z niej nie skorzystasz?! -zmarszczyłam czoło patrząc w świecące punkty białego koloru w jego przeszklonym wzorku.

-Daj żyć. -westchnął głęboko. -Nie potrzebuję nikogo do szczęścia. -stwierdził dumnie.

-Zabijając dzieci i pracowników potrzebujesz wsparcia i osoby której bezgranicznie ufasz. Ja mogę być tym kimś. -zaproponowałam szukając lisa w ciemności, lecz ujrzałam tylko blask kłów z których kapała krew.

-To miłe. -usłyszałam jego robotyczny głos gdzieś w mroku. -Ja naprawdę nie mogę się powstrzymać i nie wiem co robię. Coś mnie zmusza do czynienia tych potwornych rzeczy. Czuję się jakbym miał rozdwojenie jaźni, wiesz? Taka podwójna osobowość nad którą nie potrafię zapanować, ponieważ jest silniejsza. -przybrał robotyczny ton ukrywając się w cieniu.

-Wiesz coś może o tych zabójstwach? Odtworzyłam taki dyktafon i dziecięce głosy śpiewały wraz z chwytliwą melodią, że to mój tata zabił jakieś dzieci.

-To nie Mike. -rzekł stanowczo. -Co prawda nigdy nie lubiłem tego wrednego faceta, ale on nie jest winien żadnym morderstwom, tylko ktoś psychicznie chory o niezrównoważonym i nieprzewidywalnym umyśle takim jak......-w czerni oczów Foxy'ego przygasły białe punkty zostawiając mnie bez odpowiedzi.

***Mike***

Siedziałem z nogami założonymi na biurku i rękoma splecionymi w oparcie obrotowego krzesła, a ten nowy pracownik obserwował pizzerię dopomagając sobie srebrnym tabletem w którym pokazuje się obraz wyświetlany przez monitoring kamer zainstalowany w różnych pomieszczeniach.. Rzuciłem okiem na zegarek, a na nim widniała dopiero dwudziesta czwarta.

-Ej, ty. Przecież jest północ, więc nie musisz nic robić. Siadaj i odpręż się, a potem o drugiej będziesz odwalał te całą robotę. -zamknąłem oczy, a z moich ust utworzył się uśmiech.

-No niby racja, ale co jeśli one już teraz się włączą?! Nie chcę zginąć! Mam dopiero dwadzieścia trzy lata! -powiedział spanikowany Alan.

-Co z tego? Jeremy ma dziewiętnaście i też tutaj pracuje, ale on jest bardziej znośny od ciebie. -ziewnąłem patrząc na jego wlepiony we mnie wzrok. -Na co się gapisz? -zmarszczyłem czoło.

-Nieważne już. Jestem pewien, że nas nie obronisz przed animatronikami tylko uciekniesz z płaczem. -westchnął. -A ja zostanę tutaj sam.

Wybuchnąłem na jego słowa niekontrolowanym śmiechem, ponieważ nie boję się ani trochę tej kupy złomu. Pracuję tutaj już zbyt długo, żeby przestraszyć się tego ruszającego się gówna służącego do zabawiania dzieci.

-Bardzo zabawne. -burknąłem pod nosem. -Ty nie lepszy. -przewróciłem oczami.

-Ja jestem wzorowym pracownikiem i wykonam idealnie ten fach bez twojego poparcia, Mike. -stwierdził dumnie, ale widziałem w jego oczach przerażenie.

-Na pewno? -uniosłem jedną brew triumfalnie się uśmiechając. -Założę się tchórzu, że nawet jednej nocy tu nie wytrzymasz i odejdziesz.

-Wcale nie! -wykrzyknął- Nie boję się!

-Jaki cwaniak. -prychnąłem mówiąc cicho do siebie. -Okej, skoro sobie poradzisz... -wstałem leniwie z krzesła.

-Gdzie idziesz? -zapytał zestresowany i jednocześnie zdezorientowany.

-Do domu. Mówiłeś, że dasz radę, więc ja nie jestem ci potrzebny. -wszedłem w ciemny hol, lecz Alan nie miał odwagi iść za mną.

-Mike! Chodź tu! -zawołał, a ja schowałem się niezauważalnie za ścianę i wydawałem jakieś straszne dźwięki.

-Mike! Animatroniki się włączyły! Pomóż! Schmidt! -krzyknął chowając się za krzesło i biorąc latarkę do ręki.

Alan zaświecił narzędziem w mroczny hol, ale światło nie dało rady mnie wykryć. Wstał powoli zmierzając w ciemny korytarz z przestraszoną miną.

-Gdzie tu jest wyjście? -spytał spanikowany. -Co ja zrobię jak Mike'a tu nie ma?! -rozglądnął się dookoła kierując urządzeniem z którego wydobywał się jasny błysk.

Szedł powoli w moją stronę, a ja zakryłem swoje usta dłonią, ponieważ nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

-Mike! Przepraszam! Potrzebuję cię! RATUNKU! -wykrzyczał świecąc latarką.

Szturchnęłam łokciem w ścianę, żeby zrzucić mu pod nogi jakieś zdjęcie ze szklaną ramką.

-Co to?! -odskoczył patrząc na kawałki szkła leżące na podłodze. -To jest Bonnie? -podniósł obrazek przyglądając się animatronikowi na zdjęciu. W tym czasie kiedy on był zajęty analizowaniem stłuczonej rzeczy to ja wyskoczyłem przed nim wydając głośny ryk.

-Aaaaaaaaaaaaa! -wykrzyczałem głośno.

Alan upuścił latarkę krzycząc ze strachu razem ze mną. Jego twarz pokrył blady kolor, a w jego oczach dostrzegłem przerażenie. Zacząłem się z niego śmiać, ponieważ zabawnie wyglądał.


•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•

Ilość słów: 1077

Data opublikowania rozdziału: 10:30 / 22.07.2016


Five nights at Freddy's [PL]Where stories live. Discover now