12.

618 68 3
                                    

Led Wilbrom zmierzył ich średnio przytomnym spojrzeniem, świszcząc niemiłosiernie przy każdym oddechu. Wypadek sprzed kilku lat dość boleśnie obszedł się z jego nosem, który niezbyt dobrze się zrósł, zapewniając swojemu właścicielowi przydomek "Wichura". Niestety, poza charakterystycznymi dźwiękami w niczym nie przypominał porywczego wiatru. Przeciwnie – wszystkie jego decyzje cechowała rozwaga, momentami granicząca nawet ze skrajnym lenistwem. Mimo to, posiadał doświadczenie w misjach poza murami i był jednym z niewielu żołnierzy, którzy mieli ochotę przekazać swoją wiedzę młodszemu pokoleniu.

- Żadnych brawurowych akcji – tłumaczył im po raz kolejny. – Macie trzymać się wyznaczonych grup. Każdy, kto nie dostosuje się do moich poleceń, będzie mógł pożegnać się z armią. Czy to jasne?

- Tak, sir! – odkrzyknęli zgodnym chórem, podnieceni perspektywą wyruszenia poza mury.

- Świetnie! W takim razie za mną! – Wichura wbił pięty w boki swego konia, obrócił go w miejscu i ruszył w stronę pierwszej bramy.

To miała być bardzo krótka misja – do najbliższego gigantycznego lasu i z powrotem. Była to trasa, od której zazwyczaj zaczynali młodzi zwiadowcy albo, tak jak właśnie oni, kadeci kończący swoje szkolenie.

Erwin trafił do grupy z Hange Zoe, Odelem Badrią, Alanem Rickettem i Felis Holm. Chociaż, nie licząc Zoe, budził w członkach swojej grupy znaczne zniesmaczenie, jednogłośnie okrzyknęli go swoim dowódcą. Każda piątka miała takowego posiadać, a on miał przecież wrodzony talent do takich rzeczy.

Tak przynajmniej mu się zawsze wydawało.

Zaczął w to wątpić, gdy tylko wyjechali poza mury.

Otwarta przestrzeń uderzyła w niego całą swoją mocą. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Przed nimi rozpościerały się łąki i torfowiska nieskażone ludzką ręką. Drzewa, których wzrostu nic nie ograniczało, pięły się dumnie ku niebu. Ich cel, rzekomo taki bliski, wydał się Erwinowi jedynie maleńką plamką na horyzoncie.

Chwycił mocniej wodze i popędził swojego konia. Pragnienie wyzwolenia wkradło się do jego ciała przez oczy, chłonące te bajeczne widoki, oraz płuca, po raz pierwszy oddychające tak świeżym powietrzem. Stamtąd blisko mu już było do żył, które doprowadziły to dzikie marzenie prosto do jego umysłu i serca.

Pięćdziesięciu czterech kadetów i jeden doświadczony żołnierz. To nie była armia, o której marzył. Gdyby tylko miał do dyspozycji kilka oddziałów doświadczonych zwiadowców...

- Jak tu pięknie! – krzyknął ktoś z sąsiedniej grupy.

Fakt. Ten krajobraz mógł przypominać idyllę, ale mimo to ani na chwilę nikt nie powinien zapominać o niebezpieczeństwie. Dopiero miarowe dudnienie ziemi uświadomiło im, że to nie była zwykła misja treningowa. Naprawdę byli poza murami.

- Tytani atakują...!

Ani słowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz