50.

309 55 2
                                    

– To naprawdę wielka tragedia. Mam nadzieję, że chłopcu nic się nie stało. – Współczucie w głosie Pixisa nie pozostawiało żadnych wątpliwości, co do swojej autentyczności, a jednak jego spojrzenie mówiło jasno, iż wiedział, co było grane.

– Na szczęście już dochodzi do siebie – odpowiedział ostrożnie Fotland. Wiedział, że stąpa po bardzo, bardzo grząskim gruncie.

Sprawa morderstwa Prunela Raymonda musiała prędzej czy później trafić przed sąd. Nie był w stanie tego uniknąć, ale mógł przygotować się na obronę Rivaille'a.

Widząc ślepe zauroczenie, jakim darzył go Erwin, spodziewał się naprawdę wiele po synu jednego ze swoich bliskich przyjaciół. Niestety, przez pierwsze kilka dni miał nieprzyjemność poznać go jako zimnego, złośliwego i pedantycznego gbura, który nie robił nic poza narzekaniem i sprzątaniem. Doszło nawet do tego, że sam miał ochotę się go pozbyć.

Trwałoby to zapewne dalej, gdyby w pewnym momencie nie zapytał go, co właściwie zamierza robić w oddziale zwiadowców.

– Czy to nie oczywiste? Skoro miałem być asystentem Prunela Raymonda, to teraz będę asystować zwiadowcy, który przejmie jego badania. Cieszę się również, że wziął pan pod uwagę sugestię swojego przyszłego adiutanta. Hange Zoe naprawdę nadaje się na to stanowisko.

Słysząc tę odpowiedź, ledwie udało mu się zachować spokój. Nie wiedział, czy powinien chłopaka spoliczkować za taką zuchwałość, roześmiać się czy też udawać, że nic się nie stało. Po chwili namysłu postanowił wybrać tę trzecią opcję.

Doszedł również do wniosku, że ta wersja wydarzeń bardzo dobrze wypadnie na rozprawie. Nie spodziewał się jednak, że Dot Pixis tak gorąco go poprze.

– To musi być dla niego wielka trauma – zauważył starszy żołnierz. – I to w jego pierwszym dniu pracy... Przypomnij mi, Fotland, gdzie go znalazłeś?

Pięknie. Przecież nie mógł mu powiedzieć prawdy. A coś musiał powiedzieć. Pixis był zbyt bystrym człowiekiem. Bystrym i odrobinę przerażającym. Sam fakt, że jego zdanie szanowała większość wysoko postawionych żołnierzy, był w tej sytuacji co najmniej niepokojący. Zaczął już otwierać usta, aby spróbować obrócić wszystko w żart, gdy jego przyszły adiutant przybył mu z pomocą.

– To ja go znalazłem – wyznał Erwin, z niemal komicznie poważnym wyrazem twarzy. – Gdybym wiedział, co go spotka, wstrzymałbym się jeszcze przed wysłaniem go do dowódcy Fotlanda.

– Nie spiesz się tak z braniem całej winy na swoje barki, nieopierzony dowódco kadetów – Pixis pouczył go bardzo poważnym tonem, ale jego oczy błyszczały przy tym szczerym rozbawieniem. – Bardzo chciałem cię poznać, Erwinie Smith.

– Mam nadzieję, że pana nie rozczaruję, dowódco Pixis.

Wszystko stało się jasne. On i Rivaille byli po prostu siebie warci. Na szczęście Dot uznał to za wyborny żart i roześmiał się głośno.

– Będę miał cię na oku, młody dowódco – obiecał mu. Fotland znał Pixisa na tyle dobrze, aby wiedzieć, że pod tym pozornie beztroskim tonem kryła się zarazem groźba i jedyna w swoim rodzaju obietnica przyjaźni.

Nie wiedział jednak, czy powinien Erwinowi pogratulować, czy też serdecznie mu współczuć.

Ani słowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz