Kto by pomyślał, że kolejny raz będę musiała walczyć o życie, u boku Peety.
Do pewnego czasu nie przeszkadzało mi udawanie "NASZEJ MIŁOŚCI", wspólne wywiady, udawane narzeczeństwo i zamieszkanie w tym samym domu, ponieważ władze Dystryktu i całego Panem zabili moją matkę i siostrę tydzień po zakończeniu 74. Igrzysk.
Ludzie z Kapitolu pragnęli coraz większej sensacji a ja potrzebowałam wolności i myślałam, że robiąc to co Haymitch karze, dostanę to czego pragnęłam.
Bo ja tylko pragnęłam tej wolności, nie tylko takiej zwykłej ale nawet wolności słowa. Słuchając rad mentora myślałam, że uczę się a błędy które popełniałam miały dodawać mi skrzydeł. Teraz z chęcią założyłabym jakiekolwiek skrzydła i odleciałabym jak najdalej od Peety i Haymitcha oraz całej tej zgrai Kapitolińskiej.
-Daleko jeszcze? - spytałam bawiąc się guzikami przyszytymi do sofy, na której siedziałam w obszernym salonie znajdującym się w pociągu, który prowadził nas prosto do Kapitolu.
Tak jak myślałam, odpowiedziało mi pogardliwe spojrzenie Peety i cichy pomruk Haymitcha, żebym była cicho, bo go głowa bolała. Już miałam się odgryźć ale wolałam nie podsycać dziś już żadnej kłótni, bo wcześniej wywołałam lekką burzę między mną a chłopakiem.
Gdy tylko dowiedziałam się, że znów będziemy musieli stoczyć wspólną walkę na arenie, zamknęłam się w łazience i płakałam niczym mała dziewczynka. Peeta walił pięściami, bym wyszła i przestała płakać, bo na pewno i tym razem wygram. Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło ale co prawda wyszłam jednak narobiłam bałaganu niczym huragan.
Zniszczyłam niemal wszystko co stało na mojej drodze, nawet ściany, podłogę i sufit. A gdy nie pozostało już nic, wyżywałam się na Peecie, który za każdym razem blokował moje uderzenia łapiąc mnie za nadgarstki lub dłonie. W końcu przyciągnął mnie do siebie i pocałował w usta przez co otrzeźwiałam i odsunęłam się od niego tym razem trafiając dłonią w jego policzek.
-Nigdy więcej tak nie rób! Nie jesteśmy razem, to tylko na pokaz a tu nie ma ludzi z Kapitolu! Nienawidzę Cię! - krzyczałam a później pobiegłam na górę.
Od tej pory to nie ja zaczęłam unikać jego a on mnie. Patrzył na co dzień na mnie w taki sposób jakby brzydził się mnie ale było mi to obojętne. Wiedziałam, że po prostu mnie nienawidził za to jak go potraktowałam, bo on z pewnością też wtedy cierpiał,że ponownie wraca na arenę a zaopiekował się mną czego nie doceniłam.
Dwie noce później jednak zapukałam dwa razy do jego drzwi pokoju jednak odpowiedziała mi cisza. Był tam ale zignorował mnie. Nie miałam mu tego za złe, bo w sumie to ja zareagowałam zbyt emocjonalnie. Z resztą często się tak działo.
Gdy weszliśmy wczoraj do pociągu od razu zaczęliśmy sobie dogryzać. Effie zaczęła tak jak rok temu zachwycać się wystrojem wnętrza, a ja ponownie musiałam ugasić jej entuzjazm.
-Cudowne widoki, dla przyszłych trupów. Nie martw się Effie, przynajmniej przed śmiercią będziesz żyła w luksusowym wagonie. Umierać a nie żyć! - wykrzyknęłam sarkastycznie uradowana.
Peeta od razu obronił Effie, przez co tylko bardziej podkręcił mój zły humor i wkrótce rozdzielić nas mógł tylko Haymitch, który gdy tylko szarpnął mną, tym samym postawił mnie do pionu.
Na tych kłótniach zapewne nie skończy się ta podróż i pobyt w Kapitolu. Haymitch odszedł do Effie na drugim końcu dużego pomieszczenia imitującego salon. Słyszałam nasze imiona i kilka słów typu "sojusz", "muszą razem grać", "wkurzający charakter" a ja uśmiechnęłam się sama do siebie.
Chcą mieć sojusz?
Jeszcze dostaną taki, o którym im się nawet nie śniło!
______________
Witajcie, tutaj Veronica!
Ten rozdział napisałam sama, kolejną część prologu stworzy dla was Laura :)
Mam nadzieję, że Wam się spodobała ta część i zostaniecie tutaj by obserwować dalsze losy Katniss i Peety :)
Buźka, V.
CZYTASZ
Don't Let Me Down II T.H.G || Igrzyska Śmierci || ZAWIESZONE
FanfictionOczami Peety i Katniss. Co jeśli udawana miłość w pierwszych Igrzyskach, przerodzi się w nienawiść do drugiej osoby? Katniss i Peeta po 74. Igrzyskach Głodowych jeszcze bardziej nie potrafią siebie zaakceptować. Na co dzień unikają się wzajemnie ja...