Rozdział 16

121 14 7
                                    


No, kochani, udało się. W końcu, podziwiam waszą anielską cierpliwość, ja bym już dawno na waszym miejscu mnie zlinczowała. Dzięki, że czekaliście tak długo i mam nadzieje, że się poprawię, ale rozdziały będą zazwyczaj w weekend, bo moi nauczyciele postanowili wykończyć mój mózg i mam po 6, 7 sprawdzianów tygodniowo ( oczywiście nie licząc prac klasowych i kartkówek ), więc sami rozumiecie. Ale no obiecuję, że potem będzie ciekawiej. Miłej lektury ;) 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Pożar, łzy, strach, krzyki i karetka. Tyle pamiętam, nie do końca zdaję sobie sprawę z tego co się stało, dopóki nie odzyskam w pełni przytomności. Nie leżę w szpitalu, co mnie zaskakuje, bo ból, który czuję jest ogromny. Pulsuje w każdym mięśniu i każdym kawałku skóry mojego ciała. Rozglądam się dookoła. Znajduję w jasnym pokoju, z wielkim oknem na przeciwko łóżka, na którym leżę. Przez szyby do środka wpadają promienie rannego słońca. Nie do końca wiem gdzie jestem, a oprócz mnie nie ma tu nikogo. Chyba jest wcześnie rano. Dolatuje do mnie zapach świeżego pieczywa, mieszający się z zapachem, który czuć w szpitalu. Nie mogłam się podnieść, po wielu próbach usiadłam. Ból był niemiłosierny, ale muszę coś ze sobą zrobić. Po pierwsze oględziny ran, to tak, ręka i noga po biodro w gipsie, bandaży sto tysięcy, kołnierz. Tyle mogę na razie stwierdzić, nie licząc obrażeń na twarzy i tych wewnętrznych. Nie wiem czy chcę o nich wiedzieć. Obok łóżka, stały kule, może nie było to najmądrzejsze.... co ja gadam to było głupie jak cholera, ale oparłam się na nich i wstałam. Szybkością 1 cm na godzinę, doszłam do środka pokoju. Miałam wrażenie, że już tu byłam. Wtedy usłyszałam ciche kroki i skrzypienie drzwi, odwróciłam się gwałtownie i upadłam, uderzając głową w podłogę. No i, jak się domyślacie straciłam przytomność, jednak nie na długo. Ocknęłam się, otworzyłam powoli oczy, w fotelu przy łóżku siedział Percy. Co on tu robi ? Spał, oczy miał zamknięte, a głowę lekko spuszczoną. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie chciałam go budzić. No nic, na szafce obok, leżała książka, którą ktoś już czytał, bo zakładka była założona mniej więcej w połowie. Sięgnęłam po nią zdrową ręką i zaczęłam czytać. 

-----------------------------

Byłam na ostatniej stronie, kiedy obudził się Percy. Ziewnął i przeciągnął się w fotelu, kiedy zobaczył, że nie śpię uśmiechnął się. 

-Miejmy nadzieję, że już nie zaśniesz, przynajmniej na razie.

-Też bym była szczęśliwa - odpowiedziałam cicho, dosyć zachrypniętym głosem i nagle do głowy przyszło mi tyle pytań, że nie byłam w stanie ich zliczyć. - Gdzie jestem ? Co się stało ? Co z Luke'em?...... - Nie zdążyłam dokończyć, bo Percy przerwał mi nagle.

-Opowiem ci wszystko, ale teraz musisz odpoczywać. Jak się czujesz? 

-Ale... 

-Wiem, musisz wszystko wiedzieć, ale uwierz, na razie lepiej nie. - kiwnęłam głową 

-Nie najlepiej. 

-Co nie najlepiej? 

-Pytałeś jak się czuję. 

-Ah..tak. - podszedł do komody i wziął jakiś lek, oraz szklankę wody. 

-Masz, poczujesz się lepiej. -zawahałam się - Nie ufasz mi? - zaśmiał się - przecież jestem lekarzem. Oprzytomniałam, no tak. Uśmiechnęłam się i połknęłam pastylkę. 

-A teraz, możesz mi wszystko opowiedzieć? Co się dzieje? - spytałam podnosząc się, na co Percy, zareagował trochę nerwowo. - Spokojnie, jeszcze nie umieram. Chyba... mów. - usadowił się z powrotem w fotelu. 

-No to... hm... od czego by tu zacząć? 

-Od początku. 

-Ha ha - posłał mi spojrzenie spode łba - No to tak. Byłem u Ciebie, to chyba pamiętasz - potaknęłam- Potem ty poszłaś na górę, nie wracałaś dosyć długo, ale czekałem, po paru chwilach usłyszałem straszny łomot, a ty zaczęłaś krzyczeć. Pobiegłem szybko na górę i zobaczyłem, że płonie cały pokój. I ten, w którym byłaś ty i obok. Nie wiedziałem co robić, wtedy spadła następna część sufitu, prosto na Ciebie. Przeszedłem z lekkim trudem przez płomienie, krztusiłaś się i było pełno krwi. Jakoś dałem radę Cię odkopać i wyciągnąć, ale byłaś w stanie stabilnym, ale nie wyglądałaś najlepiej. Byłaś cała w krwi i nieprzytomna, kiedy schodziłem z tobą po schodach jak najszybciej się da, akurat do domu wszedł Luke. Jak Cię zobaczył, od razu podbiegł, ale ja kazałem mu zadzwonić jak najszybciej po pogotowie i straż. Położyłem Cię na ziemi i sprawdziłem wszystko. Twój puls słabł, ale oddychałaś. Chwilę potem, przyjechali strażacy, usiłowali jak najszybciej ugasić pożar, ale robiło się co raz gorzej. Ewakuowano wszystkich z wewnątrz. Niestety prawie nic nie zdołaliśmy uratować, przykro mi, ale najważniejsze, że ty żyjesz. No i wyszliśmy, wtedy przyjechała karetka. Od razu wzięli Cię do auta, ja pojechałem karetką z tobą, a Luke cały czas jechał za nami. Najpierw jechali normalnie, ale w pewnym momencie. Zaczęłaś tracić puls i przestałaś oddychać, włączyli wtedy sygnał i jechaliśmy jak najszybciej, miałaś krwawienia wewnętrzne, robili Ci defibrylację, ale nic się nie działo. Kiedy dojechaliśmy, od razu trafiłaś na stół. Czekałem, bo nie pozwolili mi operować razem z nimi, po chwili przyjechał Luke i czekaliśmy razem. Nie mogliśmy usiedzieć, operacje trwały do 2 w nocy. Lekarze wyjechali z tobą i trafiłaś na OIOM, miałaś tyle obrażeń, że nie będę Ci ich wymieniać. Włożyli ci to co połamane w gips, lekarze byli w szoku, że żyjesz i nic się nie stało z kręgosłupem. Miałaś wielkie szczęście - a to coś nowego, pomyślałam - leżałaś w szpitalu trzy tygodnie w śpiączce i teraz przenieśliśmy cię tu, do mnie. Możesz zostać ile chcesz, bo przykro mi na prawdę, ale z waszego domu, nie zostało za dużo. Zajmowałem się tobą w każdej wolnej chwili, Luke też tu był, ale został wezwany w pilnej sprawy do Warszawy. - jak zawsze - Pomagam Piper i Jasonowi w weselu, bo mają tutaj, ale zawsze ktoś przy tobie był. Nie budziłaś się już czwarty tydzień, dzisiaj mieliśmy Cię wieść po południu do szpitala, na kontrolę, ale dobrze, że się obudziłaś. 

No nie powiem, byłam w lekkim szoku, ale byłam też wdzięczna Percy'emu. 

-Dziękuję - powiedziałam tylko, łza pociekła mi po policzku. Będę silna, a przynajmniej się postaram. Usiadłam całkowicie i pomimo protestów bruneta, ustałam na kulach. Dam radę. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wasza Pantherka :* ( czekając na widły i pochodnie pod domem ) 

Co znaczy kochać ?Where stories live. Discover now