Rozdział 21

138 15 2
                                    


Obudziło mnie słońce wpadające przez okno. Bezczelnie raziło mnie prosto w twarz. Zakryłam się kołdrą, jednak nie dość, że dalej mi świeciło, to jeszcze coś ciężkiego uniemożliwiało mi tę czynność. Odwróciłam się i zobaczyłam Percy'ego. Przypomniało mi się jak wczoraj byłam w Warszawie. Wydarzenia wróciły ze zdwojoną siłą i pomimo słonecznego dnia, teraz nie miałam zamiaru wstawać. Byłam wykończona psychicznie. Powiedzcie ile złych rzeczy może się przytrafić człowiekowi na raz. To jakieś kpiny. Łzy napłynęły do oczu mimowolnie, jak tak dalej pójdzie, to się odwodnię. Czułam się strasznie, a jednocześnie chciało mi się śmiać. Moje życie nadaje się na komedię romantyczną. Do tego prześladują mnie koszmary.  Takie wahania podchodzą pod chorobę psychiczną. Na serio jestem w strasznym stanie. Wstałam, po cichu poszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Odkręciłam wodę, kiedy weszłam pod gorący strumień poczułam się trochę lepiej. Nie trwało to długo. Gdy wyszłam i się ubrałam, dotarła do mnie pewno myśl. Co zrobię,  jak Luke przyjedzie?  Wpadnę w panikę? Strzelę go po pysku?  Zacznę płakać? Nie mam pojęcia. Dam radę. Zeszłam na dół, chcąc zrobić śniadanie. Jednak dałam za wygraną, wszyscy wiedzą, że kiepsko gotuję, a po drugie, była 4 rano. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, wzięłam herbatę, chwyciłam koc i wyszłam z domu. Było dość chłodno. Słońce dopiero wychylało się zza horyzontu, muskając promieniami trawę pokrytą rosą. Kolory nieba były przecudne. Odetchnęłam świeżym, porannym, rzeźkim powietrzem. Gdzieś daleko zdało się słyszeć pianie koguta. Przy restauracji nikogo jeszcze nie było. Okna w domu i pokojach były zasłonięte. Piękny poranek na wsi. Postanowiłam przejść się nad jezioro. Lubiłam tam siedzieć dawniej. Największym błędem było to, że wyszłam na boso. Kiedy dotarłam, weszłam na pomost otoczony trzcinami, usiadłam na jego skraju, chwyciłam mocniej kubek i szczelnie okryłam się kocem. Patrzyłam jak świat powoli budzi się do życia i rozmyślałam nad swoim. Co ja takiego zrobiłam, że złe rzeczy czepiają się mnie, jakbym co najmniej była seryjnym mordercą. Otuliłam nogi rękami. Cisza i spokój to właśnie to, czego mi potrzeba. Siedziałam i zdawało mi się, że minęło co najmniej dwie godziny, kiedy słońce całkowicie oświetlało ziemię. Ktoś chwycił mnie za ramię, wystraszyłam się strasznie i zepchnęłam tego, kogoś do wody. Tym kimś okazał się Percy.

-Oszalałeś!? - krzyknęłam - mogłam Cię zabić.

-Ty? Mnie? - zaczął się śmiać, wstałam

-Ciesz się, że skończyło się tylko na kąpieli. - Podpłynął do pomostu

-Ann, pomóż mi proszę... - wyciągnął  rękę, a ja głupia, mimo dobrze znanego mi błysku w jego oczach, chwyciłam jego dłoń. Automatycznie wciągnął mnie do wody. Wynurzyłam się i zachłysnęłam wodą.

-Dzięki... - powiedziałam chlapiąc bruneta.

-Polecam się - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - chlapnęłam jeszcze raz,  on mi oddał. Ma szczęście, że koc nie wpadł do wody, bo kiedy wyszliśmy było mi dosyć chłodno. Słońce, zaczynało coraz mocniej grzać.

-Przejdziemy się gdzieś? - spytał Percy

-Gdzie?

-Nie wiem. Gdzieś... - popatrzyłam na niego z uwagą, jednak nie patrzył mi w oczy

-Jestem w piżamie.

-Mi to nie przeszkadza.

-No, dobra. Prowadź - zgodziłam się.

Prowadził, tak jakby wiedział, gdzie chce iść. Doszliśmy na niewielką polankę, nim zdążyłam cokolwiek zobaczyć, Percy stanął przede mną i kazał zasłonić oczy.

-Czemu?

-Jesteś strasznie ciekawska, musisz wszystko wiedzieć.

-No, jakbyś nie wiedział. Pokazuj.

Co znaczy kochać ?Where stories live. Discover now