Rozdział 19

155 17 1
                                    


Podjechaliśmy pod dom weselny. Jason wniósł Piper na rękach jak przystało nowożeńcom, jednak coś poszło nie tak i kiedy przekroczyli próg oboje leżeli na ziemi i śmiali się. Cieszyłam się ich szczęściem. Luke położył mi rękę na talii i spojrzeniem dał znać, że wchodzimy. Czy wspomniałam już, że kocham śluby i wesela. Gdyby nie to, że bardziej kocham zwierzęta, pewnie organizowałabym śluby. Weszliśmy do pięknie przystrojonej sali, z sufitu zwisały biało czerwono złote girlandy, złote i czerwone balony latały po całym parkiecie. Stoły nakryte pięknie, porcelanową zastawą stały na przeciw parkietu. Nowożeńcy właśnie wlewali szampana. Podeszliśmy z Luke' em do stolika i Jason uśmiechając sie psychopatycznie wręczył nam po kieliszku. Oddałam swój Luke'owi. Wszyscy odśpiewaliśmy sto lat i para zatańczyła pierwszy taniec. Cieszyłam się ich szczęściem. Kiedy skończyli, wszyscy zasiedli do stołu. Z racji, że razem z Thalią byłyśmy świadkowymi siedziałyśmy obok nich ja z Luke'em, a Thalia przyprowadziła swojego nowego chłopaka ( oczywiście upierała się, że to tylko kolega) - Sam'a. Wyglądali razem cudownie.  Kiedy już wypili toast i zjedliśmy pierwsze danie, wszyscy ruszyli na parkiet. Luke też poprosił o taniec. Kołysaliśmy się najpierw do wolnych, potem szybszych piosenek. Nie opiszę wam całego wesela, w końcu to cała noc. No więc,  Luke poszedł na papierosa, na co nie bardzo się zgadzałam. 

-Wiesz co o tym sądzę - powiedziałam kiedy oznajmił mi, że idzie zapalić. 

-Ann, spokojnie to tylko jeden raz. - próbował się usprawiedliwić

-Tylko jeden... -powtórzyłam - wiesz ile ten jeden raz zmienia. 

-Proszę cię - odwróciłam się, chwycił mnie za ramię - nie kłóćmy się znów. 

-Idź - powiedziałam, nie chcąc pogarszać sytuacji. 

Wyszedł na zewnątrz. Luke wie co sądzę o paleniu. Dym tytoniowy jest szkodliwy. Mocno szkodliwy, nienawidziłam kiedy palił. Rok temu mówił, że rzuci, kiedy postanowiliśmy założyć rodzinę,  ale od czasu do czasu zdarzało mu się zapalić. 

Jakieś dziesięć minut później nie wracał. Dziwne, zawsze pali szybciej. Odeszłam ze zmartwioną miną. Zatrzymał mnie Percy. 

-Coś się stało Ann ? 

-...Nie.., tak, widziałeś może Luke'a. 

-Właśnie przed chwilą, palił przy samochodzie. 

-Dziękuję - rzuciłam mu przez ramię i wyszłam przed budynek. Od razu dostrzegłam wysoką sylwetkę narzeczonego. Wyglądał na zdenerwowanego i rozmawiał przez telefon. Kiedy się zbliżyłam, właśnie skończył rozmowę. Chciał rzucić telefonem, powstrzymał się. Złapał dwoma rękami za głowę i przeczesał nerwowo włosy,i zaczął klnąć. 

-Co się stało Luke ? 

-O, to ty. Ann muszę ... - ewidentnie było mu ciężko 

-Co ? - podeszłam bliżej 

-Słuchaj, to bardzo ważne. Muszę jechać do Warszawy. 

-Wiem, mówiłeś, że pojutrze wyjeżdżasz. - przytuliłam się i kaszlnęłam od dymu, chwycił mnie za obie ręce i odsunął na odległość swoich. 

-Nie rozumiesz - patrzyłam na niego zdziwiona - muszę jechać teraz. -spojrzałam na niego przetwarzając informacje 

-Jak to teraz? - puścił mnie odwrócił się plecami i oparł dłońmi o maskę. 

-Normalnie mam zebranie, w ważnej sprawie. 

-Rozumiem. - powiedziałam ze złością - Praca jest dla ciebie ważniejsza niż rodzina. - nie wytrzymałam - Wszystko zawsze jest ważniejsze ode mnie. Tylko ciągle praca, praca, praca. Zawsze wyjeżdżasz, kiedy ostatnio spędziłeś ze mną chociaż tydzień bez wyjazdu do Warszawy. I zgaś tego papierosa. 

Co znaczy kochać ?Where stories live. Discover now