Rozdział XV

4.7K 446 159
                                    

W końcu nadszedł wyczekiwany dzień wigilii. Było grubo po godzinie dziesiątej, gdy Harry zwlekł się z łóżka z lekkimi wyrzutami sumienia, spowodowanymi długim snem, ale Malfoy to chyba zrozumie, prawda? W końcu są święta, mógł pospać. W domu Dursleyów nawet w wakacje musiał wstawać o godzinie siódmej, a czasem nawet o szóstej, by przygotować całej rodzinie śniadanie, bo oczywiście nikt nie raczył ruszyć dupska i zadbać o to samemu. Rzadko martwili się, czy coś zostanie dla Harrego; zazwyczaj całą zawartość lodówki rano pochłaniał Dudley, a Potter jeszcze przed dziesiątą musiał pędzić do sklepu po składniki na obiad i drugie śniadanie, bez którego ten obleśny knur nie był się w stanie obyć. Szybko wziął poranny prysznic i wygrzebał ze skrzyni granatową bluzę, którą i tak za chwilę odłożył, stwierdzając, że dzisiaj jest wyjątkowy dzień i może wypadałoby się ubrać ładniej, schludniej, a nie paradować w starej i znoszonej bluzie. Upolował ciemnoszary sweter, pod który założył białą koszulę; nigdy nie ubrałby się tak z własnej woli, ale to dom Malfoyów, a tutaj - jak się Harremu wydawało - obowiązywał określony dress code o każdej porze dnia i nocy. Zszedł na dół, spodziewając się zastać tam zniecierpliwionego Draco z książką w ręku, ale po obejściu całego parteru, nikogo nie spotkał. Jedynie z kuchni dobiegał kuszący zapach pieczonego ciasta, ale tam krzątały się sprawnie skrzaty, które widząc Harrego krzyknęły chórem "Dzień dobry, panie Potter" i ukłoniły się nisko, odstępując na krótki moment od pracy. Malfoy pewnie siedział w swoim pokoju i wypadałoby tam pójść, zapukać, zameldować się, że się żyje, albo że się nie uciekło - bo o to też można by Pottera podejrzewać. Stanął przed drzwiami gospodarza i zapukał cicho w ciemne drzwi. Po minucie czekania zastukał jeszcze raz, bardzo nie chcąc być natrętnym, ale może za pierwszym razem Draco po prostu nie usłyszał. Kolejny raz nie odpowiedział mu żaden dźwięk i Harry nie byłby sobą, gdyby nie wlazł do środka; ciekawość bowiem kolejny raz nad nim zwyciężyła, a on zdecydowanie zbyt łatwo jej się poddawał. Uchylił ostrożnie drzwi i najciszej, jak tylko potrafił wszedł do środka, rozglądając się. Ściany były w kolorze ciemnej zieleni, meble standardowo hebanowe, na środku rozciągał się duży, futrzany, jasny dywan, zrobiony pewnie z kolejnego niewinnego zwierzęcia. Ściany pokrywało mnóstwo ruchliwych zdjęć w białych, czarnych i srebrnych ramkach, na starannie uporządkowanym biurku stała czarna maszyna do pisania, a obok niej równy stosik pożółkłych kartek i pergaminu. Sufit był czarny, a na nim zakreślona była cała mapa nieba północnego i południowego ze wszystkimi konstelacjami i gwiazdami. Każdy gwiazdozbiór był podpisany i wyraźnie zaznaczony, ale spośród tego tysiąca maleńkich punkcików, dostrzegł jedną, najjaśniejszą gwiazdę w konstelacji Wielkiego Psa - Syriusza. Momentalnie ogarnął go niewyobrażalny żal po stracie ukochanego ojca chrzestnego, ale nim zdążył się rozczulić jeszcze bardziej, zawiesił oko na kolejnym interesującym obiekcie. Rzecz, która zdziwiła go w tym pokoju najbardziej, to piękny, duży fortepian stojący przy szerokim oknie, przez które wpadało do pokoju mroźne, grudniowe światło. Draco grał? A może to zwykła, kosztowna ozdoba, na którą jego ojciec mógł sobie pozwolić? Harry miał zamiar się dowiedzieć, tylko... W sumie, lepiej nie przyznawać się, że był w jego pokoju pod jego nieobecność; to może się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Już miał zamiar wyjść, gdy na wielkim łożu z jasnym baldachimem spostrzegł jakąś postać zaplątaną do połowy w czarną pościel, którą bez wątpienia był Draco. Spał aż tak długo? Dochodziła już pierwsza, a on zdawał się smacznie spać bez zamiaru budzenia się. Harry mimowolnie zrobił parę kroków naprzód i jego oczom ukazało się chude szczupłe, blade ciało Malfoya; jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie, co było czystym dowodem snu. Był bez koszulki, a ledwie od brzucha owinięty był bez ładu kołdrą, która stanowiła perfekcyjny kontrast z jego mlecznobiałą skórą. Jego równie jasne włosy rozsypane były na poduszcze i opadały na zrelaksowaną twarz. Wyglądał... oszałamiająco, jeśli można tak powiedzieć. Harremu na moment zabiło szybciej serce, ale zaraz się opanował i zastanowił, czy powinien budzić to śpiące dzieło sztuki, czy zostawić go takiego idealnego dalej na pastwę losu. Ta pierwsza opcja wydała się o wiele bardziej interesująca i ryzykowna, toteż wybrał właśnie ją, nie przejmując się późniejszymi konsekwencjami. Podszedł do łóżka i szepnął cicho:

Unbloomed - Harry Potter // DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz