Rozdział XXI

4.6K 422 193
                                    

Harry czuł, że coś, czemu przed chwilą dali początek i wolną drogę, właśnie się skończyło. Prawdopodobnie bezpowrotnie. Brunet zerknął w lustro wiszące obok niego i zrobiłby wszystko, byle tylko cofnąć czas o parę sekund i nie, nie dlatego, że ten pocałunek był czymś, czego nie chciał. Powód był jeszcze nieznany i jak przypuszczał, życie postanowi go o nim uświadomić w niedalekiej przyszłości. Jego serce sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało wyskoczyć z jego piersi podczas tych nadnaturalnie długich sekund oczekiwania na nieznane.

Draco nie zaszczycił go słowem. Swoim spojrzeniem również. O dziwo, nie winił w tej całej irracjonalnej sytuacji Pottera; winił siebie. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że to on był prowodyrem. Gdyby jego ojciec to widział... Draco miał ochotę sprzedać sobie soczystego plaskacza w twarz, byle tylko powstrzymać się od płaczu, wyrwać włosy, by odciągnąć swoje myśli od myślenia o tym, jak bardzo wstydził się za to, kim się stał. Sam już nie wiedział, co było w jego życiu lepsze; to przesadne aktorstwo nierozerwalnie połączone z brakiem serca i wypruciem z głębszych emocji, czy to, jaki był naprawdę. Zdawało mu się, że nigdy wcześniej nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale teraz, gdyby ktokolwiek mu je zadał, bez zastanowienia wycedziłby przez zaciśnięte zęby: jestem obrzydliwym pedałem, który pocałował pierdolonego Pottera, brzydzę się sobą i nigdy nie podejrzewałem siebie o coś tak plugawego. Według siebie przekroczył tą graniczną linię moralności, której nigdy nie powinien był nawet dotykać palcem. Nie tak go wychowano. Nie tak to wszystko miało wyglądać.

Potem nie było już słów. Droga minęła im w drażniącej ciszy, a ich rozstanie było boleśnie surowe, przedwczesne. Żaden z nich w głębi duszy nie rozumiał, jak w ciągu paru dni można było poznać drugiego człowieka do tego stopnia, że przyszłość bez niego wydawała się dosłowną karą. Harry jeszcze przez długi czas stał nieruchomo w miejscu, obserwując, jak chłopak o platynowych włosach znika na końcu zamkowego korytarza, który w tym momencie dzielili tylko oni. Podświadomie dotknął swoich własnych ust, usiłując przywołać to chaotyczne wspomnienie sprzed paru godzin, które w tym momencie oddalone było lata świetlne od chwili obecnej. Może tak miało właśnie być? Harry niepotrzebnie robił sobie nadzieję, przecież to było do przewidzenia. Tak jest zawsze. O dziwo, Potter nie myślał o Malfoyu jak o skrajnej nieprawidłowości miłosnej. Nie nawiedził go ten sam wstręt do siebie, który miał miejsce jakiś czas temu i... tak, owszem, wstydził się faktu, że mu się podobało, że gdyby Draco zaoferował mu więcej, ten by się chętnie zgodził, ale poza tym wypełniało go to nieopisane, miłe uczucie, którego nie czuł tak dawno. Może nawet nigdy. Bolał go tylko fakt, że blondyn prawdopodobnie już nigdy nie uraczy go przychylnym spojrzeniem, a przyjaciele nie będą mogli nawet wiedzieć, przez co będzie przechodził. Rozdarcie. Udręka. Ból. W końcu... Harry Pieprzony Potter, no nie? Cierpienie było zapisane dla niego w gwiazdach.

Pierwszy przystanek, o jaki miał zamiar zahaczyć, to pokój główny. Było naprawdę bardzo wcześnie i większość uczniów miała się znaleźć w szkole dopiero za jakieś półtorej godziny, także Harry miał czas na absolutnie wszystko. Mówiąc wszystko, miał na myśli oczywiście wymyślenie wiarygodnej opowiastki, którą można by wcisnąć przyjaciołom. Nie, nie chciał tego robić. Nie czuł się dobrze z faktem, że okłamuje własnych przyjaciół dla własnej wygody, ale jak miałby się z tego wytłumaczyć? Jakimi słowami? "Nie spędziłem z wami świąt, bo wolałem chlać i flirtować z waszym największym wrogiem?" Nawet w jego głowie brzmiało to paskudnie i odrzucająco.

A Malfoy? Cóż. Wrócił do dormitorium najszybciej, jak tylko potrafił. Gdy tylko zniknął z zasięgu wzroku Pottera, zaczął biec przed siebie jak opętany. Był to prawdopodobnie przykry akt desperacji, który miał odwrócić jego uwagę od zimnych łez, które zaczęły się hektolitrami wylewać z jego podkrążonych, zmęczonych oczu. Miał wątpliwości co do ich przyczyny. Miotał się między stwierdzeniem, że jest gejem, a między "Podobało mi się, Potter" i to właśnie bolało go najbardziej. Przerażający brak alternatyw. Brzydził się w tej chwili własnym ciałem, własnymi dłońmi, które były tam, gdzie nie powinny, własnymi oczami, które tak rozpaczliwie szukały siebie w spojrzeniu tego drugiego. Już kolejny raz kończył przez Harrego zamknięty w toalecie, próbując się uspokoić i opanować histeryczny płacz, który ostatnio stawał się coraz częstszym zjawiskiem. Za to też siebie nienawidził. Za bezsilność wobec oczywistego uczucia, za paraliżującą słabość, o której nie mógł się dowiedzieć jego ojciec. Zacznijmy od tego, że Lucjusz nie powinien wiedzieć o czymkolwiek, nawet o parach dobranych do tworzenia eliksiru. Draco przez całe życie gonił za wypruciem z emocji, za osiągnięciem totalnej władzy nad swoim zachowaniem, gestami, uczuciami, a teraz zwijał się na zimnej, wyłożonej czarnymi kafelkami podłodze, nie radząc sobie ani z życiem, ani ze sobą. Z innymi ludźmi również, głównie z Potterem, ale teraz z kompletnie innej przyczyny.

Unbloomed - Harry Potter // DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz