Dochodziła właśnie trzecia w nocy, a Lily Evans nie mogła spać i kręciła się w łóżku możliwie na tyle, na ile pozwalał jej ogromny brzuch z jej dziewięciomiesięcznym dzieckiem wewnątrz. Nie chciała budzić męża, ale tak strasznie jej się nudziło! Poza tym miała ogromną ochotę na truskawki. Był koniec lipca, więc miała dużo różnych owoców w kuchni na dole. Przecież nic się nie stanie jeśli zejdzie na dół i zje sobie trochę, prawda? Nawet jeśli obudzi James'a, to przecież nic nie szkodzi. W końcu, jeśli ona może nie spać po nocach przez ICH dziecko, to on również. Zignorowała chęć obudzenia go. Wiedziała, że to przez hormony, więc wstała i jak najciszej wyszła z ich sypialni. Tym razem mu się upiekło. Po drodze wzięła z biblioteczki na korytarzu książkę i swoją różdżkę. Przecież nie będzie kroić tych truskawek jak mugol, jeszcze nie oszalała. Dwa machnięcia wystarczyły, żeby napełnić ogromną miskę wszystkimi owocami z lodówki. Usiadła na swoim stałym fotelu i zaczęła czytać powieść zajadając się pysznościami. Właśnie miała włożyć do buzi wielki kawałek ananasa, gdy do jej uszu dotarł zdenerwowany głos James'a.
- Lily? Lily! To nie jest śmieszne! - potem usłyszała serię hałasów oraz wiązankę soczystych przekleństw.
- Uspokój się jestem na dole! - po schodach zbiegł wysoki brunet i westchnął.
- Mówiłem ci przecież, jeśli nie możesz spać, masz mnie obudzić. Której części obudź mnie nie zrozumiałaś? - podparł się pod boki, a na jego twarz wstąpił wyraz głęboki rozczulenia. Patrzył na żonę, która siedzi w środku nocy z zieloną miską owoców położoną na czubku brzucha i czyta jakąś książkę. Popatrzyła na niego wyzywająco i trochę jakby z troską w oczach.
- Mówiłeś, że miałeś ciężki dzień w pracy, jutro też do niej idziesz, więc pomyślałam, że musisz odpocząć! - zaczerpnęła powietrza, a wyraz jej twarzy uległ diametralnej zmianie. Nagle skuliła się w sobie, a łzy napłynęły jej do oczu. James momentalnie pobladł. - Jestem taka okropna! Powinnam cię przecież posłuchać, bo też twoje dziecko! Iii... Merlinie, będę tragiczną matką!
Cholerna huśtawka humorów. Rogacz objął ją natychmiast i zaczął szeptać jej na ucho, że to nieprawda, że ma przestać tak mówić i się uspokoić. Podziałało. Mężczyźnie przyszedł do głowy szalony pomysł.
- To może zrobię ci kakao i pójdziemy na dach, pogadamy.
- Ale twoja praca, przeci... - nie dane było jej skończyć. James wykonał nieokreślony ruch dłonią i wziął do ręki kawałek papieru. Naskrobał parę wyrazów i wręczył Hermesowi - ich śnieżnej sowie. Szef wybaczy mu ten jeden urlop. Ujął rękę swojej żony i pociągnął w swoją stronę. Nie mógł przylgnąć do jej ciała tak blisko, jakby sobie życzył, ale i tak złożył pocałunek na jej ustach, i na nosie, i na czole, i na obojczyku, a na sam koniec cmoknął ją w okolicach pępka. Obładowani kocami wyszli na dach. Rogacz przywołał kubki z gorącą czekoladą i okrył małżonkę pledem. Rozmawiali przez kilka godzin, aż w końcu Lily usnęła. Brunet przeniósł ją do sypialni i położył się obok niej. Już wkrótce dało się słyszeć umiarkowane oddechy dwójki ludzi.
dwa dni później
Nadszedł trzeci weekend miesiąca, więc tradycyjnie wszyscy huncwoci zbierali się na popołudniowe plotki w domu państwa Potter. Lily leżała dosłownie do góry brzuchem i rozmawiała z Remusem oraz Dorcas. Lubiła te ich wspólne spotkania. Dzięki temu ich przyjaźń nie słabła, a nawet wręcz przeciwnie. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi i już po chwili do salonu wpadł uśmiechnięty Syriusz.
- Gdzie jest moja ulubiona ciężarówka? - Black dowiedział się niedawno, że mugole używają takich aut i przy każdej okazji używał tej słownej gry. Z całą pewnością można też stwierdzić, że ciążę Lily Łapa przeżywał równie mocno co James.
- Słuchaj, Łapo. Muszę cię o coś poprosić. - na ustach Lily wykwitł uśmiech na samą myśl o reakcji przyjaciela.
- Dla ciebie wszystko. - spoważniał.
- Zostaniesz ojcem chrzestnym naszego dziecka? - mężczyzna wyglądał tak jak podejrzewała. Zrobił dwa kroki w tył i usiadł na fotelu z wyrazem szoku wymalowanym na twarzy. Po chwili jednak wybuchnął gromkim śmiechem i zaczął skakać jak małe dziecko. - Czyli mam rozumieć, że tak?
- Tak, tak i jeszcze raz tak! - Syriusz był tak podekscytowany, że prawie pocałował kota Jamesa. Później odebrał wszystkie gratulacje, chociaż nikt z wyjątkiem Blacka nie był zaskoczony.
Nagle przez ciało Lily przeszła fala bólu. Poczuła ciecz między nogami. Kolejny skurcz był mocniejszy od poprzedniego. Złapała się za brzuch, a jej usta opuścił jęk. Pierwszy przy kobiecie pojawił się Remus.
- Co się dzieje? Lils, wszystko gra? - spokojny głos Lunatyka wpłynął korzystnie na Rudą. Uspokoiła się, wzięła jeden głęboki wdech, a gdy podniosła się z fotela, odrzekła.
- Nic nie gra. Właśnie zaczynam rodzić. - usłyszeli brzęk tłuczonego szkła. James upuścił dzbanek wody i złapał się za głowę.
- To już?! - zaczął chodzić w kółko, targając swoją fryzurę. W tym czasie z łazienki wrócił Syriusz. - Moja żona właśnie rodzi!
Łapa również złapał i pociągnął za końcówki sowich włosów. Na chwilę stanął w miejscu i wykrzyknął.
- Nie jestem na to gotowy!
- Ty nie jesteś? - przerwał mu rozwścieczony głos Rogacza. - Mam być ojcem!
- A ja ojcem chrzestnym! To wszystko jedno!
- Jakby wszystko było jedno, to by gówno było miód!
Lily obserwowała tę scenę z uśmiechem na twarzy. Po co jej trzecie dziecko, skoro dwójka już kłóci się na jej dywanie? Za pomocą różdżki przywołała i spakowała wszystkie potrzebne rzeczy. Do tego czasu Łapa oraz James prawie ochłonęli.
- Lily spakowałaś ręcznik?
- Lily! Masz szczoteczkę do zębów Jamesa? Masz szczoteczkę dziecka? Czy dziecko potrzebuje szczoteczki?
Po dziesięciu minutach byli już spakowani do dwóch taksówek. Dojechali do szpitala, a wtedy skurcze stały się dłuższe i bardziej bolesne. Wkrótce Lilka została przewieziona na salę operacyjną. James, jako ojciec, był jedynym któremu pozwolono towarzyszyć rodzącej. Remus, Dorcas i Syriusz zostali na korytarzu. Teraz trzeba czekać...
Dwanaście godzin później...
Dochodziła godzina piąta rano, gdy James wybiegł na korytarz, drąc się jak wariat.
- MAM SYNA! - Syriusz rzucił się mu objęcia. To samo uczynili Lunatyk oraz Dorcas. Chwilę stali wtuleni w siebie, ignorując zdziwione spojrzenia pielęgniarek.
- Kiedy można ich zobaczyć? - Łapa prawie unosił się nad ziemią.
- Lekarz mówi, że powinniśmy dać im chwilę na przebranie Lily i zbadanie malucha. Zaraz nas poproszą. - uśmiech nie schodził mu z twarzy, a szczęka bolała go od ciągłego napięcia mięśni. Tak jak mówił, niski mężczyzna w białym kitlu pozwolił im odwiedzić pacjentów. Na salę jako pierwszy wpadł Syriusz.
- Cześć, kochanie! Jak tam?
- No wiesz co, właśnie urodziłam dziecko. - Łapa przyłożył rękę do serca i westchnął teatralnie.
- Znam ten ból... A mogę go zobaczyć? - mina zbitego szczeniaka w jego wykonaniu przekonała pielęgniarki, więc już po chwili trzymał w ramionach małe zawiniątko.
- Więc jak dacie mu na imię? - zapytał Remus.
- Naturalnie, Syriusz Jr. - powiedział Black tonem McGonagall, która tłumaczy po raz piąty jedną rzecz, a oni dalej nie rozumieją. Uśmiechnięta Lily pokręciła głową.
- Harry. Ma na imię Harry.
- Harry Potter - dorzucił James.