Rano, gdy delikatne promyki majowego słońca wdarły się do Wieży Gryffindoru, nic nie wskazywało na nadchodzącą furię. Remus Lupin odgarnął zmierzwione włosy z czoła oraz przetarł zaspane oczy, gdy światło wpadające przez okno było zbyt mocne, by udawać, że dalsze spanie jest możliwe. Podparł się na łokciach i zauważył, że leży w łóżku Jamesa obok lewej nogi Syriusza, ponieważ reszta jego ciała spoczywała na podłodze pod niepokojącym kątem. Właściciel pościeli, którą był przykryty Lunatyk, chrapał w najlepsze na parapecie, przytulony do pustej butelki po piwie kremowym. Co dziwne, a może najdziwniejsze, w pokoju nie było Petera. Remus przeciągnął się ospale, zrzucając przy tym dolną kończynę Łapy na podłogę, co w żadnym stopniu nie przeszkodziło mu w dalszym spaniu. Lupin rozglądnął się w poszukiwaniu zegarka, albo chociaż różdżki. Zlokalizował to pierwsze i ucieszył się, ponieważ była siódma trzydzieści, co oznacza, że na razie mija im Historia Magii. Jednym słowem: zero strat. Uznawszy, że chłodny prysznic jest jak najbardziej na miejscu, wstał i ruszył do łazienki.
Gdy wrócił do dormitorium jedyne co miał na sobie to biały ręcznik przepasany wokół bioder. Właśnie próbował się zdecydować na sposób budzenia współlokatorów, gdy do pomieszczenia wtargnęła Lily. Stan jej włosów oraz uhm, twarzy wskazywał, że miała równie udaną noc co Huncwoci. Ignorując obecność Remusa, podeszła do Jamesa, wyciągnęła swoją różdżkę z tylnej kieszeni jego spodni i złożyła szybki pocałunek na ustach Pottera. Dopiero w drodze powrotnej zauważyła Lunatyka.
- Cześć, Remi.. - powiedziała czerwieniąc się, zanim wybiegła z ich pokoju. Chłopak natychmiast doskoczył do Pottera.
- Rogaś, wstajemy! Słonko już się obudziło! - nie próbował być delikatny. Czemu miałby być? Chodziło o wyrwanie Jamesa ze snu.
- Czego chcesz?! - warknął budzony.
- Wyjaśnień, duh? Myślałem, że Syriusz mnie wkręca! Co się wydarzyło wczoraj w dormitorium dziewczyn?
- Od wczoraj jesteśmy razem. - przeciągnął się ospale i dodał - Łazienka wolna?
W czwórkę zbiegli po błoniach, żeby zdążyć na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Syriusz non-stop mamrotał coś "nieludzkiej porze" i "bezlitosnych kretynach". Większość uczniów już tłoczyła się wokół nauczyciela, który zawzięcie starał się utrzymać małe stworzonko w ryzach.
- O, widzę, że nasze gwiazdy postanowiły się pojawić na zajęciach. Potter, Black! Przynieście mi tu wiaderka ze smołą, leżą obok chatki Hagrida. - Syriusz mamrocząc coraz więcej wyzwisk, pomaszerował grzecznie za Jamesem. Potter szukał wzrokiem znajomej, rudej czupryny wśród uczniów na polanie. Bardzo się zaniepokoił, bo nie było po niej śladu.
W tym samym czasie właścicielka rudej czupryny biegła przez korytarze zamku, myśląc jednocześnie nad jakąś dobrą wymówką, dla której spóźniła się już piętnaście minut na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Właśnie miała minąć ostatni zakręt, gdy wpadła w nadchodzącą osobę i wylądowała na posadzce. Wstała o własnych siłach, ignorując rękę tamtego. Nawet nie chciało jej się patrzeć na twarz nieznajomego, tak bardzo pragnęła dotrzeć na tę lekcję.
- Lily, czekaj.. - zmroziło ją na dźwięk głosu i zesztywniała, gdy ręka Severusa Snape'a złapała ją za nadgarstek.
- Dla ciebie panna Evans. - powiedziała lodowatym tonem i szarpnęła przedramieniem, żeby wydostać się z uścisku natręta.
- Daj mi się wytłumaczyć.. - złapał ją powtórnie, tym razem obiema rękami. - To nie miało tak być, ja nie chciałem..
Lily pozostała niewzruszona.
- Jeśli to wszystko co masz mi do powiedzenia... - cała sytuacja zaczynała ją mocno drażnić.
- Ja cię kocham! Nie rozumiesz tego?! - nuta desperacji w jego głosie przelała czarę goryczy i irytacji.
- I jak sądzisz ma to teraz jakieś znaczenie? NIE MA! Zraniłeś mnie i to nie jednokrotnie. Cały incydent ze "szlamą" był cholerną wisienką na pieprzonym torcie twojej roboty, rozumiesz?! Zostaw mnie w spokoju! - ale natręt nie miał tego w planach. W zasadzie to szukał Lily z konkretnym, przygotowanym wcześniej planem postępowania. Tak bardzo jej pragnął. Zanim zdążył się rozmyślić, przygniótł dziewczynę do ściany i zaczął zachłannie całować. Jeździł rękami po jej ciele. Uważał je za idealne; ją uważał za ideał. Już prawie nie słyszał jej płaczu i nie czuł łez na czerwonych policzkach. Jego prawa dłoń szybko znalazła się pod jej bluzką, podczas gdy druga skutecznie uniemożliwiała jej wydanie z siebie wszelkich dźwięków. Czuła się tak bezradnie. Mimo wątłej budowy Severus był dla niej zbyt silny. Do głowy przyszła jej ryzykowna myśl. Spróbowała sięgnąć do tylnej kieszeni spodni po różdżkę. Nie, to zbyt niebezpieczne. Musiała odwrócić jakoś jego uwagę. Najpierw uderzyła się mentalnie w twarz, a potem oddała jeden z pocałunków. Zaskoczony Snape przeniósł obie ręce na tył jej głowy, więc mogła sięgnąć po różdżkę. Gdy tylko jej palce owinęły się wokół znajomego przedmiotu, wycelowała w napastnika i skupiła się na zaklęciu niewerbalnym, które chciała rzucić. Wkrótce ślizgon leżał jak długi na podłodze. Zanim zdążył się otrząsnąć po Drętwocie, Lily wyszeptała:
- Petrificus Totallus! - na miękkich nogach podeszła do niego i popatrzyła się w jego szare oczy. - Nienawidzę cię... Jestem z Jamesem i masz jak w banku, że on się o tym dowie. Nie dbam o to, czy zrobią z twojego życia piekło, nie po tym co zrobiłeś!
Łzy na nowo napłynęły jej do oczu, a ręce zaczęły się trząść. Wiedziała, że musi znaleźć przyjaciół. Odwróciła się na pięcie i poszła do wejścia, żeby zaczekać na wracających z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami gryfonów. Wkrótce po schodkach wbiegł jej chłopak, który śmiał się z jakieś dowcipu, opowiedzianego przez Petera. Zablokował z nią spojrzenie i zatrzymał się w miejscu. Wtedy wszystko stało się błyskawicznie. Uśmiech, który zdobił jego twarz wyparował, a on gwałtownie zmienił kierunek i z prędkością światłą znalazł się przy swojej dziewczynie.
- Kto? - przytulał ją i gładził delikatnie po włosach, ale nie mogła nie usłyszeć nutki gniewu w jego głosie. Zaciągnęła go do biblioteki, żeby uniknąć huku i gwaru, czyli stałych elementów szkolnych korytarzy. Usiedli i zaczęła mówić. Parę razy musiała przerywać, żeby się uspokoić, napadły ją też spazmy płaczu. Na szczęście miała w pobliżu ramiona Rogacza, który chętnie ją przytulał kiedy należało. Do końca jej opowieści nie powiedział ani jednego komentarza, za to w ciszy analizował każde jej słowo.
- Tak bardzo cię przepraszam, skarbie. Nie było mnie przy tobie, kiedy on.. prawie... cię no.. - nie mógł z siebie wykrztusić ani jednego słowa i teraz Lily miała wrażenie jakby miał się rozpłakać.
- Kochanie, nie możesz się o to obwiniać! Byłeś tam gdzie powinieneś być, za to ja wyszłam za późno na zajęcie. Dzięki tobie, już jest okay... - wtuliła się w niego i zaczęła gładzić jego plecy.
- Jestem z ciebie taki dumny... - powiedział nie odrywając się od niej. - Że sobie poradziłaś i w ogóle.. - Evans zarumieniła się. Te słowa wiele dla niej znaczyły. - I obiecuję ci, że ta pieprzona sklątka pożałuje, że się urodziła...