Lily Evans musiała przyznać, że jest szczęśliwa. Do tej pory nie wiedziała, jak rozbudowane stadium może przybrać ten stan, ani w jakim momencie najdzie ją ochota na zagłębianie się w ten temat. Tak się złożyło, że sala na Wieży Astronomicznej, podczas Wróżbiarstwa w pogodne październikowe przedpołudnie okazała się być "tym" miejscem. Rudowłosa doszła do wniosku, że chyba tak musi wyglądać szczęście. Nie, nie jak obrzydliwa filiżanka z niebieskiej porcelany pełna ohydnych fusów herbacianych, gdy ona musi dusić się w piękny dzień w tym piekle. Kiedy osoba, której szczęście jest ważniejsze od naszego własnego jest w pełni szczęśliwa, tak wygląda szczęście. A Lily Evans mogła powiedzieć, czy też może stwierdzić, tak jakby zauważyć, że poniekąd można by zasugerować, że jest w pewnym sensie szczęśliwa w " ten" sposób. Hola, hola! Każdy kij ma dwa końce. Lily Evans cieszyła się jak głupia, że James Potter był szczęśliwy. Idiotyzm, prawda? To mogłoby oznaczać, że JEJ zależy na NIM. A ta myśl, nie mogła ujrzeć światła dziennego. Powinna być sekretem, który się trzyma zamknięty na cztery spusty, gdzieś w odmętach podświadomości, nie pozwalając się mu skrystalizować. To było niebezpieczne. Ktoś mógł się przecież dowiedzieć, że ona czuje do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. A obecny stan ich relacji bardzo odpowiadał i jej, i otoczeniu. Postanowili, że ona nie będzie dla niego oschła i lodowata, a on, że nie będzie jej podrywał. I wszyscy są szczęśliwi, prawda? Tak, przez dokładnie miesiąc, bo tyle minęło od rozpoczęcia roku szkolnego i ich rozejmu, czy też traktatu pokojowego, jak kto woli. A teraz zachodziła w głowę, jak zebrać się na odwagę, żeby powiedzieć to co rozczochraniec mówił jej od lat. To był "ten" dzień. Zrobi to dzisiaj. Zanim się rozmyśliła, zadzwonił dzwonek na przerwę, a ona wyszła z klasy. Fatum chyba było po jej stronie, bo akurat na długich przerwach zawsze robiła zadania na Eliksiry z James'em. Podążyła w kierunku biblioteki, aby zastać Potter'a przy ich stałym miejscu otoczonego książkami. Lily zajęła miejsce na przeciwko chłopaka, starając się ignorować oczywistość, jaką był fakt, że James Potter jest po prostu nieziemsko przystojny.
- Hej Lils! - usłyszała na powitanie. - Musimy szybko skończyć Eliksir Słodkiego Snu, bo Ślimak zapowiadał, że zaczynamy robić Amortencję w przyszłym tygodniu, a ja tego nie rozumiem ni w dupę, ni w oko i... pomocy.
Na koniec wydał z siebie jęk bólu i rozpaczy, który gryfonka skomentowała uśmiechem. Nie chciała tracić czasu na ekscesy, więc szybko wytłumaczyła mu zagadnienia, które były dla niego zbyt zagmatwane i przeszła do sedna.
- Ym... James?... Możemy, jakby pogadać? - zaczęła nieśmiało, co bardzo ja zdziwiło. Przecież Lily Evans nigdy nie jest speszona albo onieśmielona. NIGDY! Niemniej skonfundowany był szukający gryfonów.
- Co się stało? Lils, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda? - chłopak przejął się nie na żarty. Czy ktoś ją skrzywdził? Czy to on ją skrzywdził?
- Znaczy się... Bo chodzi o to, że... pamiętasz nasz rozejm, tą umowę? - postanowiła, że udowodni, że nie bez powodu nosi na szacie barwy Gryffindor'u.
- Jasne. Chyba nie złamałem żadnej z ustalonych zasad? Złamałem? - James był autentycznie zatroskany.
- Nie! Nie, no coś ty. Ale ja chyba złamałam jedną z niezapisanych zasad. - mówiąc to cieszyła się, że dzieli ich stół. Mogła wbić w mahoniowy blat spojrzenie, żeby unikać tęczówek bruneta oraz czuła, że coś ich jeszcze dzieli, że on nie ma do niej całkowitego dostępu. - problem tkwi w tym, że... no właśnie. James, ty jesteś moim problemem. Najwyższa pora, żebym się przyznała, w końcu to nie zbrodnia, prawda? - przerwała, żeby zachichotać nerwowo i po raz pierwszy spojrzeć w jego stronę. To wystarczyło, żeby zrozumiała, że on już wie. Po raz pierwszy ktoś zerkał na nią w taki sposób.
- Po prostu potrzebowałam miesiąca pieprzonej separacji, żeby do mnie dotarło, że strasznie cię potrzebuję i że dla mnie nic nie musisz w sobie zmieniać, ani nic mi udowadniać i...i - z nadmiaru emocji łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Rogacz nic nie mówił, tylko nachylił się i starł samotne krople z jej twarzy i za to była mu wdzięczna. Wiedziała, że musi skończyć. - jestem w tobie bezwarunkowo, głęboko i nieodwracalnie zakochana James'ie Potter'ze. Kocham cię.
Kiedy skończyła gryfon chciał się niej zbliżyć, ale ona go uprzedziła. Szybko obeszła stół i siadając mu na kolanach popatrzyła się głęboko w oczy.
- Też cię kocham, Lily Evans. - kiedy te słowa opuściły usta chłopaka, wzrok Evansówny leniwie zjechał właśnie w ich kierunku. Delikatnie przygryzła dolną wargę. Następnie po prostu połączyła ich usta w delikatnym pocałunku. James, który czekał na ten moment od dawna, stwierdził, że wie kogo powinien trzymać w ramionach przez resztę życia. Pieszczota pochłonęła ich do reszty i stała się bardziej wymagająca. Ręce Potter'a sunęły po jej plecach zataczając przyjemne kółka, natomiast Lily ciągnąc chłopaka za kołnierz przyciągnęła do siebie ich ciała, pozbywając się tym samym zbędnej przestrzeni między nimi.
W takim stanie znalazła ich profesor McGonagall.
- Litości! Tak trudno się pohamować w BIBLIOTECE? - starała się zabrzmieć groźnie, albo przynajmniej stanowczo, ale ciężko jej było ukryć uśmiech na widok jej uczniów. Lily, która nie mogła być czerwieńsza, pokiwała tylko twierdząco głową:
- Bo... my... już idziemy... pani profesor - bąknęła niewyraźnie i pociągnęła uśmiechniętego James'a w kierunku wierzy Gryffindor'u. Gdy dotarli pod portret Grubej Damy, Rogacz uśmiechnął się do Lily i uklęknął na jedno kolano.
- Uczynisz mi ten zaszczyt i...umówisz się ze mną, Evans?
