20/1.

936 50 3
                                        

Szesnasty grudnia był wyjątkowo przeraźliwy. Wiatr huczał donośnie za oknami, usuwając z ciała resztki ciepła. Natomiast śnieg zacinał ostro, pokrywając wielkimi płatami powierzchnię chodników i ulic. Mimo tak syberyjskich warunków, Lily oraz Dorcas przedzierały się przez zaspy, aby dotrzeć do celu, znaczy się sklepu z butami. Niebawem bal, więc podjęły rozsądną decyzję, zwłaszcza, że pogoda nie miała w planach zmian.

- Brrr, jaki ziąb! Chyba odmroziłam sobie kończyny, a ty Lilka?

- Odpowiem ci jaki język mi odtaje. - westchnęła ruda, przy czym jej usta opuściły kłęby przezroczystej pary. - Ja naprawdę nie wiem jak my mamy zamiar przymierzyć później sukienki.

- Lepiej mi powiedz, czarne czy granatowe? - Cassie puściła mimo uszu pesymistyczne uwagi swojej przyjaciółki i machała jej przed twarzą coraz to nowszymi parami szpilek. 

Kilka godzin później dziewczynom udało się opuścić zarówno sklep z butami, jak i z sukniami balowymi, więc mogły śmiało powiedzieć, że ten jeden punkt spośród wielu innych punktów na liście, mają już za sobą.  Pozostało uzupełnić braki kosmetyczne, wymyślić fryzury, przetestować pare, zrobić wstępną próbę ubrań, dokupić dodatki ("Syriuszu, jak to czemu dodatki?! Dodatki są najważniejsze!") oraz dopilnować, żeby ich partnerzy prezentowali się nieźle, ale NIE równie dobrze co one. 

Oczywiście jako seniorki w Hogwarcie, znane z wielu przygód oraz nowo nawiązanej współpracy z Huncwotami na tle żartów, cieszyły się nie lada powodzeniem u płci przeciwnej. Problem tkwił, w tym, że wszyscy wzdychający nie mieli za bardzo odwagi, żeby do gryfonek się chociażby odezwać. Nie wiadomo czy to za sprawą ich ogólnej aparycji i onieśmielającej atrakcyjności, czy niepomiernym wysiłkom Jamesa oraz Syriusza, aby rzeczonych amantów odpędzić i zachować w odległości nie mniejszej niż 15 metrów. Sytuacja stała się, że tak powiem podbramkowa, gdy do balu został niecały tydzień, a nasze bohaterki nie miały jeszcze randek na zabawę. Nie dość, że odrobinę podupadła im pewność siebie, to na dodatek cała radość z przygotowań - wyparowała. Bariera pękła trzy dni przed balem. Wieczorem, gdy większość uczniów kładła się do łóżek obie - Lily i Dorcass - leżały przykryte kołdrą pod samą szyję, każda myśląc o tym samym.

- To że myślę o balu, nie znaczy jeszcze, że jestem płytka, prawda? - nagle spytała Cassie. - W sensie, że nie mamy randek. Jesteśmy inteligentne, miłe i całkiem ładne. O co chodzi?

- Pierwsze, nie jesteś płytka, bo ja myślę o tym samym. I drugie, nie mam zielonego pojęcia. Najwyżej sprawa skończy się na tym, że to ja kogoś zaproszę...

- O nie! Może i nie mamy facetów, ale mamy swoją kobiecą godność! Pamiętaj, że to my jesteśmy muzami, stworzonymi do zdobywania i podziwiania. - dziewczyna dała się ponieść emocjom do tego stopnia, że wymachiwała rękami, pozostając w pozycji leżącej, więc cały tapczan uginał się od siły wymachów.  - Skoro o podziwianiu mowa, co tam u twojego nadwornego błazna?

Lily zaśmiała się z uwagi Dorcass. Nie przyznała jej się początkowo do pewnej sprawy i postanowiła zrobić to teraz.

- James, gdzieś pod koniec listopada, zaprosił mnie na ten bal, a ja nie powiedziałam nic. On przestał naciskać i temat ucichł. - wyrzuciła z siebie prawie na jednym wydechu.

- Dziewczyno! Wiesz, co to znaczy? Umów się z nim! - Meadows była tak podekscytowana, że wskoczyła na łóżko Lily. 

- Nie ma mowy! On na bank znalazł sobie inną dziewczynę... - rudowłosa trochę zmarkotniała, ale postanowiła to zatuszować. - w sumie to by mnie nie zdziwiło, ostatnio działalność Huncwotów jest jakby zawieszona. Może jakaś ściągnęła go na ziemię?

- Eee przestań. Dobrze wiesz, że oni tak na serio nigdy nie przestają psocić, tylko czasami lepiej się ukrywają i wcielają w życie te swoje supertajne plany. Jak wtedy, gdy...

Dziewczyny spojrzały na siebie znacząco i żadna z nich nie musiała otwierać ust, żeby wiedzieć dokładnie o co chodzi drugiej. Kiedyś, dawno temu, gdy wszyscy mieli po trzynaście lat i kisiel zamiast mózgu, Lily miała chłopaka imieniem Chris. Ot, pierwsza miłość. Już wtedy było powszechnie wiadomym, że Jamesowi Potterów nie jest obojętna. I pewnego dnia Chris rzucił Lilkę, o tak po prostu. Bez ostrzeżenia, ani nic. Dopiero późniejsze śledztwo wykazało, że powodem był Rogacz z Łapą, którzy zastraszyli biednego chłopaka, żeby się od Evans odczepił. Knowania przyniosły skutek oczekiwany, ponieważ Chris nie odezwał się do Lily aż do końca siódmej klasy. 

Sytuacja sprzed balu, będąca kalką trzeciego roku, podniosła dziewczynom ciśnienie. Chłodno-naukowy umysł Evans obmyślił jednak "supertajny plan"...


Następnego dnia, to znaczy w przededniu wigilii balu bożonarodzeniowego, przed śniadaniem Lily podeszła do Jamesa. Biedny chłopak był skonfundowany do tego stopnia, że nie wiedział z bardzo co ma jej powiedzieć. Za to Evans wiedziała lepiej niż doskonale co mówić.

- Cześć, James. Dobrze spałeś? Nie? A to szkoda! Słuchaj, tak się zastanawiałam z kim by tu iść na bal i zaprosił mnie taki jeden gryfon i właśnie nie wiem czy się zgodzić, bo...

- Jaki gryfon? Podaj nazwisko. - dostrzegła w jego oczach ten błysk, który towarzyszył tylko, powtarzam TYLKO, robieniu kawałów. 

- No wiesz który! Taki wysoki, - zaczęła wyliczać na palcach i zmniejszać odległość między nimi. - z czarnymi włosami, brązowymi oczami, okularami na nosie i wielkim tupetem, który pozwala mu wtrącać się w sprawy sercowe innych ludzi, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia!

Rogaczowa twarz zszarzała.

- A to nie kojarzę... - miał w planach ulotnienie się.

- STÓJ! Żądam od ciebie przeprosin i jakiejś podania przyczyny. - surowy ton Lily, przepełniony rozczarowaniem, działa jak kubeł lodowatej wody. 

- Bycie na tym balu z tobą u boku to spełnienie marzeń. Plan był taki, że odstraszymy wszystkich z aspiracjami na twojego chłopaka, a, uwierz mi, było tego sporo, i wtedy w ostatniej chwili pojawię się ja, rycerz w lśniącej zbroi. Szanse, że mi nie odmówisz były wtedy sporo większe... - podrapał się po karku i oklapł jeszcze bardziej. Nie wiedział jednak, że tymi staraniami rozpuścił serce gryfonki. Złapała go za rękę i uklękła przed nim.

- Potter, uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na bal?- Rogacz patrzył na nią z mieszaniną szczęścia, rozbawienia i szoku. Również upadł na kolana i składając wcześniej całus na jednej z jej dłoni, powiedział:

- Jasne, Evans. - oboje wstali z klęczek.

- Zauważyłam, że wy faceci, bardzo przeżywacie odrzucenie i wbrew pozorom pierwsze razy też. 

- Jak to? - spytał, prawie falsetem.

- No na przykład, jakbym teraz cię pocałowała, to... - w ramach podparcia swojej tezy cmoknęła Rogacza w usta. - ... mi nic się nie stanie, ale tobie...

Przerwały jej miękkie wargi Jamesa na jej ustach. Jej plecy przyparte do ściany, jego palce wokół jej talii, jej ręce na jego karku. Ta urocza wymiana całusów trwała do chwili, gdy obojgu zaburczało w brzuchach. 

- To co, owsianka? - zapytała, chichocząc.

- Owsianka! - i ruszyli razem w stronę Wielkiej Sali, gotowi zmierzyć się ze zdziwionymi spojrzeniami.



Historie HuncwotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz