Część 3

588 36 2
                                    


             Było już po północy, kiedy elfy dotarły do Bindugi. Przez całą drogę Iorweth myślał o Saskii i jej stanie zdrowia, był jednocześnie ciekaw jakie informacje przyniesie ze sobą Eleyas. Tymczasem myśli Cedrica krążyły wokół nieprzytomnej piękności leżącej w jego chacie. Nie chciał by wyzionęła ducha i cały czas zastanawiał się nad tym jak ją ocalić.
             - Pójdę przodem. – Szatyn zatrzymał przyjaciela ręką. – Dam ci znak jeśli będzie czysto.
Watażka skinął potwierdzająco głową i ukrył się między drzewami, gdzie nie dochodziło światło. Wprawdzie tutejsi ludzie nie złorzeczyli innym rasom, ale Iorweth w oczach wielu dh'oine i niektórych nieludzi, był zwykłym rzeźnikiem i mordercą, który nigdy nie cofnie się przed niczym, dlatego musiał zachować wszelkie środki ostrożności.
Kiedy rozległo się ciche gwizdanie Cedrica, dowódca Wiewiórek jak lis prześlizgnął się między drzewami, by już po chwili znaleźć się koło chaty elfa. Ten szybko wciągnął go do środka, po czym zamknął drzwi i wskazał na łóżko, gdzie leżała śpiąca elfka.
             - To ona... - powiedział cicho, zatrzymując się obok leżanki.
W okamgnieniu Iorweth zapomniał o wszystkim, co siedziało mu na głowie zanim się tu zjawił. Podszedł bliżej i przykucnął, przyglądając się jej twarzy jak zahipnotyzowany, nie mógł oderwać od niej oczu. Nawet Saskia nie wywarła na nim tak piorunującego wrażenia, lecz kiedy przypomniał sobie o Smokobójczyni, wszystkie jego myśli momentalnie wróciły na poprzedni tor.
             - Jest koszmarnie blada – odparł, delikatnie odgarniając włosy z jej smukłej szyi, by obejrzeć tatuaż.
             - I ma wysoką gorączkę. Infekcja płuc... Jest w takim stadium, że tylko czarodziejka mogłaby ją uratować. Ewentualnie cud.
Watażka nie mógł mieć wątpliwości. Musiał ratować elfy na barce, a czas gonił nie ubłagalnie.
             - Trzeba ją obudzić – powiedział, po czym wyjął maleńką buteleczkę z mieszaniną ziół, odetkał korek i podał ją Cedricowi, odsuwając się od łóżka.
Elf niechętnie odebrał od przyjaciela specyfik, po czym usiadł na leżance i delikatnie podtrzymując głowę elfki, przysunął jej zioła pod nos. Chwilę to trwało, lecz ostatecznie udało mu się ją wyrwać ze snu. Kiedy otworzyła powieki, zaczęła wodzić oczami po pomieszczeniu. Była słaba i niewiele mogła zrobić.
            - Potrzebujemy twojej pomocy – usłyszała nagle stanowczy lecz spokojny głos.
Chciała się podnieść, by zobaczyć kto do niej mówi, ale nie miała na to siły. Cedric powolnym ruchem wsunął ręce pod jej ramiona i pomógł jej usiąść, lecz elfka momentalnie zaczęła opadać na łóżko. Złapał ją i przysunął się, siadając tuż za nią, by mogła się na nim wesprzeć.
           - Dziękuję... – wychrypiała ledwo słyszalnie.
Spojrzała przed siebie i kiedy ujrzała elfa ze szkarłatną bandaną przysłaniającą prawą część twarzy, nie miała wątpliwości, z kim ma do czynienia. W Zerrikani i Haklandzie, krążyły już legendy o jego waleczności i oddaniu sprawie.
           - Esseath Iorweth... – Ledwo skończyła mówić, a zakaszlała tak mocno, że mało nie wypluła płuc.
Złapała za dłoń Cedrica, czując ogromny ból w klatce piersiowej.
Elf westchnął cicho, kładąc wolną rękę na jej czole i spojrzał na watażkę.
           - Przerwijmy to i pozwólmy jej odpoczywać, jest rozgrzana jak wulkan.
           - Neén... Dam radę... – zaprotestowała.
Skoro sam Lis Puszczy potrzebował jej pomocy, była gotowa mu ją dać, choćby miała wyzionąć ducha. Iorweth przykucnął przy łóżku i spojrzał na elfkę poważnym wzrokiem.
           - Ilu Scoia'tael przybyło wraz z tobą?
           - Tvedaene... – odpowiedziała z trudem. – Trzech zginęło w... – zakaszlała, ponownie zaciskając swą dłoń na dłoni szatyna.
           - Chodzi o ten pożar? – wypytywał, choć widział co się z nią dzieje.
Elfka pokręciła przecząco głową.
           - Dol Angra... Zmierzaliśmy przez Jarugę w kierunku Mahakamskich gór. Tam dopadli nas...
           - Kto? Spróbuj sobie przypomnieć, to może być ważne.
           - Mieli lilie na piersiach... – Jej oczy zaczęły się zamykać.
Elf zaklął siarczyście pod nosem i podniósł się z przysiadu.
           - Temerczycy. Skąd Roche wiedział, że Wiewiórki będą podążać tamtym szlakiem?
           - Stawiałbym na to, że ktoś mu o tym doniósł, ale dosyć tego dochodzenia. – Cedric objął rękami na wpół przytomną elfkę. – Wiesz już, że na barce jest ośmiu Scoia'tael, możecie rozstawić swe siły i odbić jeńców.
           - Potrzebuję jeszcze kilku odpowiedzi...
           - Znajdź czarodziejkę, która ją uzdrowi, wtedy je dostaniesz. – Zdecydowany ton elfa, dał watażce do zrozumienia, że nie ma co liczyć na więcej.
Gdyby to był ktoś inny, pewnie zostałby zrównany z ziemią za podważanie autorytetu Iorwetha, lecz szacunek jakim dowódca tutejszych Wiewiórek darzył o wiele starszego Cedrica, brał górę nad wszystkimi ideami, którymi się kierował.
           - Szukanie wiedźm, wykracza daleko poza moje kompetencje, a z tego co mi wiadome, najbliższa przebywa aż w Vergen. To dwa dni drogi stąd, obawiam się, że tyle czasu nie mamy – skierował wzrok na elfkę skrytą w ramionach przyjaciela.
Leżała ledwo przytomna, próbując się trzymać, lecz gorączka z którą musiała walczyć, utrudniała jej te starania.
Szatyn już chciał odpowiedzieć watażce, kiedy nagle czarnowłosa odwróciła się na prawy bok i kaszląc przeraźliwie, wtuliła się w jego tors. Fakt, że go nie znała, w ogóle jej nie przeszkadzał, zwyczajnie poczuła się bezpiecznie, choć była kompletnie bezsilna. Cedrica zaskoczyły te czułości, lecz nie miał zamiaru protestować, szczególnie zważywszy na jej stan. Pogładził ją jedynie po włosach i na powrót delikatnie objął. Kiedy Iorweth to zobaczył, od razu odwrócił głowę. Chciałby być teraz w Vergen i trzymać tak w ramionach cierpiącą Saskię, by dodać jej sił. Jedyna kobieta, którą kiedykolwiek obdarzył poważnym uczuciem, była daleko stąd i nie miała bladego pojęcia o jego miłości.
            - Ratuj moje komando, Cervan... – Elfka przerwała ciszę, odzywając się niespodziewanie. – Jeśli nie ja... To oni się odwdzięczą... – szeptała cicho.
Po tych słowach dowódca Wiewiórek od razu skierował na nią swój wzrok, który szybko przeniósł na równie zdziwionego przyjaciela.
            - Jak cię zwą? – zapytał, chcąc upewnić się z kim ma do czynienia.
            - Essea Rhena aep Elervir... – odparła ochryple. – Zwana Loa'then.

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz