Część 4

436 22 0
                                    


                  Zbliżało się południe, kiedy to Cedric i Tharlen dotarli do podnóży Vergen. Zsiedli z koni, które pozostawili w leśnej gęstwinie nieopodal rzeki i dzierżąc na plecach kołczany z łukami, ruszyli w górę po skalistym zboczu otaczającym miasto. Trzeba było włożyć sporo sił, by dotrzeć na sam szczyt. Mimo jesiennej pory, słonko wciąż mocno przypiekało, a im wyżej się szło, tym mniej było drzew dających choć odrobinę cienia, w którym można by przystanąć na chwilę. Na drodze elfów wyrastało coraz to więcej skał, a gdy w końcu dotarli na samą górę, nie zastali tam ani jednego krzewu czy źdźbła trawy. Jedynym widokiem były gołe kamienie, wyższe i niższe, które znajdowały się dosłownie wszędzie.
                  - Gdzie teraz? – Tharlen westchnął ciężko, zatrzymując się tuż za swoim towarzyszem i zgiął się w pół, opierając dłonie na kolanach i spuścił głowę, by wziąć kilka głębokich wdechów.
Cedric spojrzał na młodziana i uśmiechnął się pod nosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
                  - Aż tak cię rozłożyła ta godzinna wędrówka? – zapytał, sam starając się wyrównać oddech.
                  - Bloede arse, jesteś nie lepszy – wysapał elf, spoglądając na towarzysza spod byka.
                  - Masz rację – przytaknął szatyn. – I o trzysta siedemdziesiąt lat starszy. – Na jego twarz wstąpił kpiący uśmiech.
                  - No dobra, wygrałeś. W nagrodę powiedz, w którym kierunku teraz idziemy? – Tharlen wyprostował się, odgarniając przyklejone do czoła włosy. Jego pytający wzrok zatrzymał się na Cedricu.
Starszy z elfów porozglądał się dookoła, mrużąc powieki w pełnym słońcu, które świeciło mu prosto w twarz i osłaniając oczy ręką przytkniętą do czoła, spojrzał na swojego towarzysza.
                  - Prosto – odpowiedział, wskazując dłonią na niewielką ścieżkę wyżłobioną w skalnym podłożu.
                   - Skąd pewność, że to właściwa droga? Może przez te wszystkie lata zdążyłeś się nabawić sklerozy?
                   - Chciałbyś mieć taką pamięć – odburknął Cedric i wzdychając ciężko ruszył przed siebie.
Długa, wąska droga, zaprowadziła elfy pod wielką stalową bramę, przewyższającą ich o dobre dwa metry. Obydwaj zatrzymali się przed okutym żelastwem wejściem, a młodszy z elfów po krótkich oględzinach, skierował wzrok wprost na swego towarzysza.
                  - Gdzie jesteśmy? Tylko nie mów proszę, że przed główną bramą i, że zaraz coś tu na nas wyskoczy, bo w tej chwili kompletnie nie mam sił na walkę.
                  - To brama Metalurgów, jest zamknięta od bardzo dawna, to wyjście z Vergen, znajdujące się po drugiej stronie miasta, droga ewakuacyjna można by rzec, można się nią dostać w głąb Aedirn, ale z tego, co się orientuje krasnoludy bardzo rzadko z niej korzystają – odpowiedział Cedric, omotując wzrokiem teren dookoła. – Wygląda na to, że skoro w mieście od dobrych kilku lat nie było żadnych ruchawek, nikt nie pomyślał o tym, by otworzyć to wyjście choćby na wszelki wypadek. Sam widziałeś, że dostanie się na górę nie było proste. Ścieżka którą tu dotarliśmy, miała jedynie posłużyć za drogę ucieczki, którą krasnoludy zeszłyby w dół, żaden żołnierz nie dotarłby na górę w pełnym uzbrojeniu, dlatego jesteśmy tu bezpieczni jak w żadnym innym miejscu na świecie. Nawet jeśli ktoś nas zauważy... – wskazał ręką na niewielkie wyżłobienia w kamieniu, prowadzące ponad dwa metry w górę na niewielką ścieżkę tuż przy murze – kiedy będziemy tam siedzieć, to uciekniemy bez większych przeszkód. Minie kwadrans, zanim zdejmą tą ciężką zasuwę wykutą z kamienia, która blokuje wejście, w tym czasie możemy być już daleko stąd – dodał, po czym zaczął wspinać się po skale.
Młody elf ruszył za swoim towarzyszem i kiedy znalazł się obok, jego oczom ukazała się piękna okolica, która zapierała dech w piersiach. Z miejsca w jakim się znajdowali, można było omotać wzrokiem prawie wszystko, aż po główną bramę. Było tu tak wysoko, że nie dało się zobaczyć jedynie tego, co znajdowało się na skalnej ścianie, z której patrzyli. Domy wykute w kamieniu, liczne ścieżki, niewielki wodospad wypływający prosto z jednej ze skał i słońce padające na każde najmniejsze wyżłobienie, wszystko to tworzyło obraz bajecznego miejsca po którym kręcili się teraz kaedweńscy wojacy.
                   - Widok tego ścierwa, znacznie kłóci się z pięknem Vergen – odparł Tharlen, wskazując ruchem głowy na dwóch żołnierzy, prowadzących czwórkę krasnoludów ze skrępowanymi za plecami dłońmi. – Będziemy na to patrzeć tak bezczynnie? Skoro nas nie złapią, to odstrzelmy tych sukinsynów – dodał, sięgając po łuk.
                  - Jesteś w gorącej wodzie kąpany. – Cedric ruchem ręki zatrzymał młodziana. – Przyszliśmy tu dowiedzieć się, co się dzieje, jeśli zwrócimy na siebie uwagę żołnierzy, możemy o tym zapomnieć i wtedy to oni w mig dowiedzą się, że Scoia'tael coś knują. Chyba nie tego chcemy, prawda?
                 - Więc co, mamy się biernie przyglądać? Po to tu jesteśmy?
                 - Cierpliwość Tharlen, cierpliwość... – Szatyn spojrzał w kierunku Kasztelu, do którego prowadzono więźniów i skierował wzrok na wydrążoną ścieżkę, na której obydwaj się znajdowali. – Chodź za mną.

                                                                                                                                                                                                   

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz